— Jeżeli będziemy musieli zdrapywać dwoje naszych pracowników z podłogi na dole…
Silver zadrżała, wspominając swoje upiorne wizje.
— …albo znajdziemy ich latających sobie, zamrożonych gdzieś tam na zewnątrz, będzie to cholernie trudno przed nią ukryć. Nie poznałeś tej baby, Leo. Kłopoty wywęszy na kilometr.
— Mhm — mruknął Leo.
Van Atta zwrócił się znów do doktor Yei.
— No i co? Może woli pani zaczekać, aż ktoś zadzwoni i zapyta, co zrobić z ciałami?
— IV Thalizine-5 działa podobnie jak fastpenta — mruknęła niechętnie doktor Yei. — W ściśle określonych dawkach. Ale będzie po tym chora przez cały dzień.
— Jej wybór. — Van Atta odwrócił się w stronę Silver. — To twoja ostatnia szansa, Silver. Mam już tego dość. Nie znoszę nielojalności. Mów albo bierzemy igłę, natychmiast.
Wyrwana w końcu z obojętności poczuła bardziej bolesną, ludzką odwagę.
— Jeżeli mi to zrobisz — szepnęła, desperacko broniąc swojej godności — to z nami koniec.
— Koniec? — wybuchnął Van Atta. — Ty i ci twoi przyjaciele konspirujecie, żeby zniszczyć moją karierę na oczach firmowej szychy, a ty mi mówisz, że z nami koniec? Masz cholerną rację, że koniec!
— Służba Bezpieczeństwa, Port Trzeci, mówi kapitan Bannerji — wyrecytował George Bannerji do swojej komkonsoli. — Czym mogę służyć?
— Pan tam dowodzi? — zaczął ostro elegancko ubrany mężczyzna, który pojawił się na ekranie holowidu. Był bardzo wzburzony, oddychał gwałtownie. Mięsień drżał na zaciśniętych szczękach.
Bannerji zdjął nogi z biurka i pochylił się.
— Tak, słucham.
— Jestem Bruce Van Atta, szef projektu na habitacie. Może pan sprawdzić mój głos, czy co tam ma pan zrobić.
Bannerji usiadł prosto i wystukał kod sprawdzający. Siowo “potwierdzony” mignęło na moment na tle twarzy Van Atty. Bannerji wyprostował się jeszcze bardziej.
— Tak, słucham, proszę mówić.
— Mamy tu mały problem, kapitanie.
Czerwone światła i syreny uruchomiły się w głowie Bannerjiego. Od razu wiedział, że ten mały problem to coś poważnego.
— Tak?
— Troje z naszych… eksperymentalnych podmiotów uciekło z habitatu. Przesłuchaliśmy ich współkonspiratorkę i jesteśmy przekonani, że schowali się na promie, lot B119, a teraz są gdzieś w Porcie Trzecim. Niezmiernie ważne jest, by zostali schwytani i odstawieni z powrotem najszybciej, jak to jest możliwe.
Bannerji wytrzeszczy! oczy. Informacje o habitacie należały do najpilniej strzeżonych, ale każdy, kto przepracował trochę czasu na Rodeo, dowiadywał się prędzej czy później, że odbywają się tam, w ścisłej izolacji, jakieś eksperymenty genetyczne. Zazwyczaj trochę więcej czasu zajmowało nowemu pracownikowi domyślenie się, że co bardziej egzotyczne opowieści starszych robotników o potworach to zwykłe nabieranie naiwnych. Bannerji został przeniesiony na Rodeo zaledwie przed miesiącem.
Słowa szefa projektu dzwoniły Bannerjiemu w głowie. Uciekli. Schwytać. Ucieczka kryminalistów. Jakieś niebezpieczne zwierzęta uciekły z zoo, bo dozorcy nawalili, a biedny policjant musi je złapać. Od czasu do czasu uciekała też straszliwa broń biologiczna. Z czym on miał do czynienia?
— A jak mamy ich rozpoznać, proszę pana? Czy oni… — Bannerji przełknął ślinę — wyglądają jak ludzie?
— Nie. — Van Atta najwyraźniej dostrzegł zmieszanie na twarzy kapitana, bo prychnął ironicznie. — Nie będzie najmniejszych problemów z rozpoznaniem ich, zapewniam pana, kapitanie. A kiedy ich znajdziecie, proszę się ze mną natychmiast skontaktować, na kod prywatny. Nie chcę, żeby to przeszło przez kanały publiczne. Na litość boską, proszę to zatrzymać w tajemnicy, jasne?
Bannerji od razu wyobraził sobie powszechną panikę.
— Tak jest. Rozumiem najzupełniej.
Jego własna panika była jego prywatną sprawą. Nie dostawałby swojej całkiem niezłej pensji, gdyby na tę robotę składały się wyłącznie przedłużone przerwy na kawę i wieczorne patrole w kompletnie pustym terenie. Od początku wiedział, że nadejdzie dzień, w którym będzie musiał zarobić na swoje wynagrodzenie.
Van Atta rozłączył się, skinąwszy ponuro głową na pożegnanie. Bannerji wezwał przez komkonsolę swojego podwładnego, a także dwóch pozostałych ludzi, chociaż nie byli w tej chwili na służbie. Sytuacji, która sprawiała, że szef projektu oblewał się zimnym potem, świeżo promowany oficer bezpieczeństwa nie powinien lekceważyć.
Otworzył szafkę z bronią i wpisał pobranie ogłuszaczy i futerałów dla siebie i drużyny. Z namysłem ważył ogłuszacz w dłoni. Taka mała, leciutka rzecz, prawie zabaweczka.
Bannerji stał jeszcze przez chwilę, potem wrócił do biurka i wysunął szufladę z zamkiem otwieranym na odcisk palca. Nie zarejestrowany pistolet leżał w zamkniętym pudełku, szelki owijały się wokół niego jak śpiący wąż. Kiedy Bannerji zapiął je na sobie i nałożył z powrotem kurtkę munduru, poczuł się dużo lepiej. Zdecydowanie odwrócił się, by powitać zgłaszających się na wezwanie ludzi.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Leo zatrzymał się przed hermetycznymi drzwiami szpitala, żeby zebrać odwagę. W głębi ducha odczuł wielką ulgę, kiedy przerażony Pramod wywołał go, trzęsącego się w środku, z okrutnego przesłuchania Silver. I także w głębi ducha wstydził się tej ulgi. Problem Pramoda — fluktuacje poziomu mocy w jego spawarce, które w końcu udało się wyjaśnić zatruciem gazem emitującej elektrony katody — zajął Lea na jakiś czas, ale kiedy skończyło się pokazowe spawanie, wstyd przygnał go tu z powrotem.
I co możesz dla niej teraz zrobić? — drwiło jego sumienie. Zapewnić ją o swoim moralnym wsparciu, jeśli nie wplącze cię to w coś niewygodnego albo niemiłego? Też mi pociecha! Potrząsnął głową i dotknął kontrolki drzwi. Przeleciał cicho przez medyczno-techniczną stację, nie wpisując się na listę przy wejściu. Silver znajdowała się w prywatnej separatce, małym wycinku kulistego szpitala, na samym końcu segmentu. Dzięki temu nie było słychać płaczu i krzyku.
Leo zajrzał przez wizjer. Silver była sama, unosiła się bezwładnie w przypiętym do ściany śpiworze. W świetle lampy fluorowej jej twarz wydawała się bladozielona i wilgotna. Z jej oczu zniknął błękit, były teraz tylko zamazanymi mętnymi plamami. W jednej z górnych dłoni ściskała torbę na wymioty, gorącą i pomarszczoną.
Leo sam poczuł mdłości. Rozejrzał się po korytarzu, by się upewnić, że nikt go nie obserwuje, przełknął gulę bezsilnego gniewu, która narosła mu w gardle, i wślizgnął się do środka.
— Cześć, Silver. Jak się czujesz? — zaczął ze słabym uśmiechem i natychmiast przeklął sam siebie w myśli za głupotę swoich słów.
Zmętniałe spojrzenie Silver odnalazło go i zawisło na nim nieprzytomnie.
— Och, Leo — odzwała się w końcu. — Chyba zasnęłam na… na chwilę. Dziwne sny… Wciąż mi jest niedobrze.
Działanie narkotyku widocznie mijało. Głos Silver nie był już tak niewyraźny i senny jak wcześniej podczas przesłuchania. Teraz był cichy, napięty i ostrożny.
— Zwymiotowałam przez ten środek — dodała, drżąc z oburzenia. — A nigdy wcześniej nie wymiotowałam, nigdy. To przez to.
W małym świecie Silver istniały, o czym Leo niedawno się dowiedział, niezwykle silne społeczne zahamowania dotyczące wymiotów w stanie nieważkości. Prawdopodobnie byłaby dużo mniej zawstydzona, gdyby ją publicznie rozebrano do naga.