— To nie twoja wina — zapewnił ją pośpiesznie. Potrząsnęła głową; jej włosy wyglądały teraz jak strąki, nie przypominały już jasnej aureoli.
— Powinnam była… Myślałam, że będę mogła… Czerwony Ninja nigdy nie zdradził wrogom swoich sekretów, mimo narkotyków i tortur.
— Kto? — zapytał zdumiony Leo.
— Och!… — Głos Silver zmienił się w jęk. — Dowiedzieli się o książkach! Tym razem znajdą wszystkie…
Jej rzęsy były wilgotne od łez, które nie mogły spłynąć, zbierały się tylko w jednym miejscu, póki nie wyschły. Kiedy, otwarłszy szeroko oczy, wpatrzyła się z przerażeniem w Lea, oderwały się dwie albo trzy krople.
— A teraz pan Van Atta myśli, że Ti musiał wiedzieć o Tonym i Claire na promie, że to zmowa… Mówił, że każe go wyrzucić! I znajdzie Tony’ego i Claire tam na dole… Nie wiem, co on z nimi zrobi. Nigdy nie widziałam, żeby pan Van Atta tak się wściekał.
Zaciśnięte szczęki Lea zmieniły jego uśmiech w grymas. Mimo to spróbował przemówić rozsądnie.
— Ale powiedziałaś im, kiedy byłaś pod wpływem narkotyków, że Ti o niczym nie wiedział.
— On w to nie uwierzył. Uparł się, że kłamię.
— Ależ to byłoby logicznie niemożliwe… — zaczął Leo, ale przerwał. — Chociaż… nie, masz rację, jego to nie przekona. Boże, co za dupek.
Silver ze zdumienia otworzyła szeroko usta.
— Mówisz o panu Van Atcie?
— Mówię o tym gówniarzu Brucie. Nie powiesz mi, że mając z nim do czynienia przez — ile? — jedenaście miesięcy, sama do tego nie doszłaś.
— Myślałam, że to ja, że to ze mną jest coś nie w porządku… — Głos Silver wciąż był cichy i płaczliwy, ale w jej oczach pojawiło się słabe światełko. Zwalczyła swoje wewnętrzne kłopoty na tyle, by przyjrzeć się Leowi ze zwiększoną uwagą. — Gówniarz Brucie?
— Aha. — Wspomnienie jednego z wykładów doktor Yei na temat zachowania połączonego i stałego autorytetu powstrzymało Lea na chwilę. Wtedy wydawało mu się, że to wszystko jest jak najbardziej słuszne. — Nieważne. Ale z tobą jest wszystko w najlepszym porządku, Silver.
Oprzytomniała już zupełnie.
— Ty się go nie boisz. — Zdziwienie w jej głosie świadczyło, że odkrycie to było dla niej niespodziewane i niezwykłe.
— Ja? Miałbym się bać? Bruce’a Van Atty? — Leo prychnął. — Też coś.
— Na początku, kiedy przyszedł na miejsce doktora Caya, uważałam… uważałam, że będzie taki sam jak tamten.
— Posłuchaj, jest takie bardzo stare, obiegowe powiedzenie, które mówi, że ludzie awansują aż do osiągnięcia poziomu swej niekompetencji. Jak dotąd udawało mi się chyba uniknąć tego niezbyt interesującego schematu. To samo robił, jak rozumiem, twój doktor Cay. — Leo umilkł na chwilę. A tam, pieprzę skrupuły Yei, pomyślał i dodał bez ogródek: — A Van Atta nie.
— Tony i Claire nigdy nie próbowaliby uciec, gdyby doktor Cay tu był. — W oczach Silver pojawił się błysk nadziei. — Mówisz, że cały ten bałagan mógłby powstać z winy pana Van Atty?
Leo poruszył się niespokojnie, jakby do jego świadomości dotarło tłumione podejrzenie, do którego nie śmiał się jeszcze sam przyznać.
— Wasz status… — niewolniczy, pomyślał — jest z natury… — bezprawny, podpowiedział jego umysł, ale usta to przemilczały. — …delikatny, co sprawia, że jesteście bezbronni wobec przemocy, wobec wszelkiego rodzaju złego traktowania. Ponieważ doktor Cay był wam szczerze oddany…
— Był dla nas jak ojciec — potwierdziła ze smutkiem Silver.
— …więc ta bezbronność nie była aż tak widoczna. Ale prędzej czy później ktoś musiał zacząć wykorzystywać ją i was, to było nieuniknione. Jeżeli nie Van Atta, to ktoś inny. Ktoś… — Gorszy? Leo nieźle znał historię.Tak. — …dużo gorszy.
Silver miała taką minę, jakby usilnie starała się wyobrazić sobie kogoś gorszego od Van Atty. Ale chyba bez skutku. Żałośnie potrząsnęła głową. Uniosła twarz w stronę Lea, jej oczy były teraz jak kwiaty powoju, obracającego się za słońcem. Zaskoczone słońce uśmiechnęło się mimo woli.
— Co się teraz stanie z Tonym i Claire? Próbowałam ich nie wydać, ale od tego, co mi dali, byłam jakaś taka zamroczona… Przedtem byli w niebezpiecznej sytuacji, ale teraz są w jeszcze gorszej…
Leo spróbował przybrać uspokajający ton.
— Nic im się nie stanie, Silver. Nie daj się zastraszyć atakami furii Bruce’a. Tak naprawdę to niewiele im może zrobić, są zbyt cenni dla GalacTechu. Nawrzeszczy na nich, na pewno, i tego nie możesz mu mieć za złe, sam jestem gotów na nich nawrzeszczeć. Ochrona znajdzie ich gdzieś tam na dole, nie mogli przecież zajść daleko, wysłuchają najdłuższego wykładu w życiu i za parę tygodni wszystko się rozejdzie po kościach. Będą mieli nauczkę na przyszłość. — Leo zawahał się, czego właściwie mieliby się nauczyć z tej klęski? — I będzie po wszystkim.
— Mówisz tak, jakby… jakby to, że na ciebie wrzeszczą, nic nie znaczyło.
— Do tego dochodzi się z wiekiem. Któregoś dnia też to zrozumiesz i poczujesz, że to nic nie znaczy.
Leo nagle stracił pewność. A może ta akurat odporność przychodziła wraz z władzą? Ale on nie miał przecież żadnej władzy, tylko talent do budowania. Wiedza jako władza. Ale kto miał władzę nad nim? Logiczne rozumowanie zawiodło, więc niecierpliwie zwrócił myśli ku innym sprawom. Ta cała myślowa karuzela przynosiła mu tyleż pożytku, co kurs filozofii na studiach.
— Teraz tak się nie czuję — stwierdziła Sibler.
— Coś ci powiem. Jeżeli to ci poprawi samopoczucie, to polecę na dół, kiedy już znajdą te dzieciaki. Może zdołam nad wszystkim zapanować.
— Naprawdę mógłbyś? Zrobisz to? — spytała Silver z ulgą. — Tak jak próbowałeś pomóc mnie?
Leo miał ochotę odgryźć sobie język.
— No, tak. Coś w tym rodzaju.
— Ty się nie boisz pana Van Atty. Możesz mu się przeciwstawić. — Zmarszczyła brwi i pomachała dolnymi ramionami. — Jak widzisz, ja nawet nie mam odpowiedniego wyposażenia, żeby chociaż stanąć. Dziękuję ci, Leo.
— No, tak. Lepiej się już stąd zabiorę, jeżeli mam złapać prom lecący do Portu Trzy. Sprowadzimy ich z powrotem, całych i zdrowych, jeszcze przed śniadaniem. Spójrz na to z drugiej strony, przynajmniej GalacTech nie może potrącić im z pensji kosztów dodatkowego lotu. — Teraz udało mu się wywołać u niej blady uśmiech.
— Leo…
Głos Silver zabrzmiał poważnie, więc Leo zatrzymał się w połowie drogi do drzwi.
— Co zrobimy, jeżeli przyjdzie ktoś jeszcze gorszy niż pan Van Atta?
Miał ochotę odpowiedzieć coś w rodzaju: będziemy się zastanawiać, kiedy naprawdę przyjdzie, ale czuł, że jeżeli wygłosi jeszcze jeden frazes, to chyba się udławi. Uśmiechnął się więc tylko, potrząsnął głową i uciekł.
Magazyn kojarzył się Claire z kryształową klatką. Był pełen kątów prostych, wielkie załadowane półki sięgały sufitu, nie kończące się rzędy, krzyżujące się korytarze. Zagradzające drogę spojrzeniu, zagradzające drogę ucieczki. Ale nie było ucieczki. Czulą się jak zabłąkana cząsteczka złapana w węzły sieci przestrzennej kryształu, nie na miejscu, ale w pułapce. Przyjemne zaokrąglenia habitatu wydawały się teraz obejmującymi, macierzyńskimi ramionami.
Kulili się na jakiejś wielkiej, pustej półce, jednej z niewielu nie zajętych przez towary, mierzącej dobre dwa metry w każdą stronę. Tony nalegał, żeby wdrapali się na trzecią kondygnację; w ten sposób znajdą się poza zasięgiem wzroku kogoś z dołu, kto szedłby korytarzem wyprostowany, na swoich długich nogach. Wspięcie się po jednej z ustawionych co kilka metrów przy półkach drabin okazało się łatwiejsze niż czołganie się po podłodze, ale wywindowanie tam paczki z zapasami nastręczyło już mnóstwo kłopotów, zwłaszcza że sznurek nie był wystarczająco długi, by mogli wdrapać się na górę i dopiero potem wciągnąć ją za sobą.