— …znalezieni w magazynie… wypadek… ranny… Leo przyśpieszył kroku.
— Zwolnij, Leo, już nie mogę — skarżył się z irytacją idący za nim Van Atta. — Nie każdy może tak błyskawicznie przechodzić ze stanu nieważkości do grawitacji bez żadnych problemów.
— Mówił, że któreś z dzieciaków zostało ranne…
— A co ty możesz zrobić, czego lekarze nie mogą? Osobiście zatłukę tego idiotę z ochrony…
— Spotkamy się na miejscu — rzucił Leo przez ramię i pobiegł naprzód.
Korytarz 29 wyglądał jak pobojowisko. Rozbite maszyny, wszystko porozrzucane.
Leo o mało nie potknął się o kilka okrągłych metalowych przykryć. Niecierpliwie kopnął je na bok. Kilku pielęgniarzy i oficer ochrony pochylali się nad leżącymi na podłodze noszami, a nad nimi pojemnik z kroplówką wisiał na stojaku jak flaga.
Czerwona koszulka; Tony, to Tony został ranny. Claire kuliła się na podłodze opodal, ściskając Andy’ego, łzy lały się strumieniem po jej bladej jak ściana, zastygłej twarzy. Na noszach Tony wił się i krzyczał z bólu.
— Nie możecie przynajmniej dać mu czegoś przeciwbólowego? — dopytywał się strażnik.
— Nic nie wiem. — Medyk najwyraźniej stracił głowę. — Nie wiem, co oni zrobili z ich metabolizmem. Szok to szok, w takich przypadkach trzeba stosować kroplówkę, podtrzymywać ciepłotę organizmu i dawać środki wzmacniające, ale co do reszty…
— Połączcie się na kanale alarmowym z doktorem Warrenem Minchenko — poradził Leo, klękając obok nich. — To główny oficer medyczny na Habitacie Cay, a teraz znajduje się na miesięcznym urlopie na planecie. Poproście, żeby zaczekał na was w szpitalu, a potem niech przejmie sprawę.
Oficer ochrony pośpiesznie odczepił od paska komunikator i zaczął wystukiwać cyfry kodu.
— Dzięki Bogu — odezwał się pielęgniarz, odwracając się do Lea. — W końcu znalazł się ktoś, kto ma pojęcie, o co tu, do cholery, chodzi. Czy wie pan, co mogę mu dać na uśmierzenie bólu?
— Syntamorph. — Leo przypomniał sobie kursy pierwszej pomocy. — Nie powinno zaszkodzić, ale proszę uważać z dawką. I jak najszybciej skontaktować się z doktorem Minchenko. Te dzieciaki ważą mniej, niż wydaje się, że powinny, Tony waży jakieś czterdzieści parę kilo.
Szczególny rodzaj ran Tony’ego wreszcie dotarł do świadomości Lea. Spodziewał się raczej obrażeń po upadku, strzaskanych kości, uszkodzenia kręgosłupa albo urazu czaszki… — Co tu się stało?
— Rana postrzałowa — wyjaśnił pielęgniarz. — Podbrzusze z lewej strony i… hm, przecież nie kość udowa… lewa dolna kończyna. To tylko powierzchowna rana, ale ta w podbrzuszu jest poważna.
— Postrzał! — Leo wpatrywał się z przerażeniem w strażnika, który pod jego spojrzeniem purpurowiał coraz bardziej. — Czy pan… Sądziłem, że wy macie ogłuszacze… Dlaczego, na litość boską?
— Kiedy ten cholerny histeryk zadzwonił z habitatu, bełkocząc coś o zbiegłych potworach, pomyślałem… pomyślałem… Sam już nie wiem, co pomyślałem. — Strażnik wpatrywał się uparcie w swoje buty.
— A nie spojrzał pan, zanim pan wystrzelił?
— O mały włos nie strzeliłem do tej dziewczyny z dzieckiem. — Strażnik wzdrygnął się ze zgrozy. — Jego trafiłem przez przypadek.
Pojawił się zasapany Van Atta.
— Cholera jasna, co za burdel! — Jego wzrok padł na strażnika. — Zdawało mi się, że kazałem panu wszystko uciszyć, Bannerji! Co pan zrobił, rzucił bombę?
— Postrzelił Tony’ego.
— Ty idioto, kazałem wam ich złapać, nie zamordować! Jak, do diabła, mam to teraz zatuszować? — Wskazał ręką korytarz. — I co, u diabła, robił pan z tym pistoletem?
— Powiedział pan… Myślałem… — zaczął strażnik.
— Przysięgam, że wpakuję cię za to do pierdla. Ze wszystkich przeklętych osłów… Co ty myślałeś, że to jakiś cholerny film? Sam nie wiem, kto tu jest większym idiotą, ty czy ten kretyn, co cię wynajął…
Twarz strażnika z purpurowej stała się kredowobiała.
— Ty cholerny skurwysynu, to wszystko przez ciebie… — ryknął.
Ktoś powinien tu zachować spokój, pomyślał Leo. Bannerji wyciągnął z kabury swoją nie zarejestrowaną broń, czego Van Atta chyba nie dostrzegł. Nie można było dopuścić, by pokusa zastrzelenia szefa projektu stała się dla strażnika nie do przezwyciężenia, więc Leo uznał, że powinien interweniować.
— Panowie — powiedział pojednawczo. — Może odłóżmy to do czasu oficjalnego śledztwa, kiedy już wszyscy się uspokoją i, hmm, zaczną myśleć rozsądnie. Na razie musimy zająć się rannym i tymi przerażonymi dzieciakami.
Bannerji nawet nie próbował ukryć urazy; Van Atta natomiast mruknął coś przepraszająco, zadowalając się rzuconym strażnikowi morderczym spojrzeniem, które źle wróżyło jego dalszej karierze. Dwaj pielęgniarze wysunęli kółka w noszach Tony’ego i potoczyli je korytarzem w stronę czekającej karetki. Jedna z rąk Claire wyciągnęła się w jego stronę, a potem opadła bezradnie. Jej gest przyciągnął uwagę Van Atty. Pełen tłumionej wściekłości, nareszcie znalazł obiekt, na którym mógł się wyładować.
— Ty!… — zwrócił się do Claire. Skuliła się jeszcze bardziej.
— Ty!… Czy ci w ogóle do łba przyszło, jakich szkód ta wa sza ucieczka narobi dla projektu Cay? Ze wszystkich nieodpowiedzialnych… Czy to ty wciągnęłaś w to Tony’ego? Pokręciła głową. Jej oczy stawały się coraz większe.
— Oczywiście, że ty, zawsze tak jest. Facet nadstawia karku, a baba pomaga mu go złamać…
— Nie…
— I jeszcze w takim momencie… Czy specjalnie starałaś się mi zaszkodzić? Skąd się dowiedziałaś o tej wiceprezes? Czy sądziłaś, że z powodu jej obecności będę starał się ukryć waszą nieobecność? Sprytnie, sprytnie, ale nie dość sprytnie…
Leo czuł wściekłe pulsowanie krwi w głowie, w oczach, w uszach.
— Daj spokój, Bruce. Przeżyła wystarczająco dużo jak na jeden dzień.
— Ta suka nieomal doprowadziła do śmierci twojego najlepszego ucznia, a ty się za nią wstawiasz? Bądź poważny, Leo.
— Jest już i tak śmiertelnie przerażona. Daj jej spokój.
— I bardzo dobrze, że jest. Jak będziemy z powrotem w habitacie… — Van Atta minął Lea, chwycił Claire za górne ramię i brutalnie, boleśnie szarpnął w górę. — Chciałaś znaleźć się na dole? To masz okazję pochodzić: marsz z powrotem do promu!
Potem Leo nie mógł sobie przypomnieć momentu, kiedy podbiegł do Van Atty i szarpnięciem odwrócił go do siebie. Pamiętał tylko wyraz zaskoczenia na jego twarzy i otwarte ze zdziwienia usta.
— Bruce — warknął, mając przed oczami czerwoną mgłę. — Ty nędzny draniu, odpieprz się!
Cios w szczękę, którym zakończył swoje polecenie, okazał się nadspodziewanie skuteczny, jeśli wziąć pod uwagę fakt, że Leo po raz pierwszy w życiu uderzył kogoś w gniewie. Van Atta runął jak podcięty na wznak.
— Panie Graf… — zaczął oficer straży, chwytając Lea za ramię.
— Wszystko w porządku. Od tygodni na to czekałem — zapewnił go Leo, zamierzając chwycić Van Attę za kołnierz.
— Nie o to chodzi, proszę pana…
— Fascynująca metoda przekonywania — rozległo się za plecami Lea. — Powinnam chyba robić notatki.
Wiceprezes Apmad, otoczona świtą księgowych i adwokatów, stalą w korytarzu 29.