ROZDZIAŁ SZÓSTY
— To na pewno nie była moja wina — warknęła Chalopin, administratorka Portu Trzeciego. — Nawet mi nie powiedziano, co się dzieje. — Spojrzała znacząco na Van Attę. — Jak mam zarządzać swoim terenem, kiedy inni administratorzy omijają oficjalne kanały komunikacji, wydają rozkazy moim ludziom, nawet mnie o tym nie informując, naruszają protokół…
— Sytuacja była szczególna. Najbardziej liczył się czas — mruknął zaczepnie Van Atta.
Leo współczuł Chalopin. Ustalony rutyną porządek został naruszony, swoje biuro musiała pośpiesznie przygotować dla pani wiceprezes na przesłuchania; Apmad nie dopuszczała nawet myśli o jakiejkolwiek zwłoce. Na jej rozkaz, wydany zaledwie godzinę temu w korytarzu 29, wszczęto oficjalne śledztwo w sprawie incydentu. Leo byłby zaskoczony, gdyby sprawa nie została zamknięta w ciągu następnej godziny.
Z okien biur administracyjnych Portu Trzeciego, hermetycznie zamkniętych ze względu na wewnętrzne ciśnienie w budynku, widać było panoramę kompleksu — drogi, stanowiska załadunku, magazyny, biura, hangary, baraki pracowników, kolejkę jednotorową jadącą w stronę widocznej na horyzoncie rafinerii i majaczące w oddali góry oraz elektrownię — najważniejszą ze wszystkiego. W atmosferze Rodeo znajdował się tlen, azot i dwutlenek węgla, ale w niewłaściwych proporcjach i pod zbyt niskim ciśnieniem, by ludzie mogli w niej egzystować. System wentylacyjny pracował więc nieustannie, żeby uzdatnić mieszankę gazów i odfiltrować niepotrzebne składniki. Na zewnątrz człowiek bez maski gazowej mógłby przeżyć najwyżej piętnaście minut. Leo miał zresztą wątpliwości, czy byłoby to przeżycie, czy też powolna śmierć. Z pewnością to miejsce nie nadawało się na zakładanie hodowli kwiatów.
Bannerji przesunął się za administratorkę portu. Chowa się za jej plecami, pomyślał Leo. Może to i najlepsza strategia w jego sytuacji. Z postaci Chalopin — nieskazitelny mundur GalacTechu, eleganckie buty, stanowczo wysunięta broda i zaczesane do tyłu włosy, z których każdy leżał idealnie na swoim miejscu — emanowała wola obrony powierzonego jej pieczy terytorium.
Apmad była zupełnie inna. Przysadzista, w mocno już zaawansowanym wieku, z kędzierzawymi, krótko przyciętymi szarymi włosami, mogłaby uchodzić za czyjąś babcię, gdyby nie oczy. Nie kryła, że obce są jej jakiekolwiek starania o wygląd i elegancję. Jakby osiągnęła już faką władzę, że sprawy te nie miały żadnego znaczenia. Nie próbowała łagodzić sytuacji, jej lakoniczne komentarze raczej ją zaostrzały, jakby sama wiceprezes była ciekawa, co z tego wszystkiego wyniknie. Z całą pewnością nie miała oczu babci…
Leo wciąż był bliski wybuchu.
— Projekt istnieje od dwudziestu pięciu lat. Czas nie może być aż tak ważny.
— Dobry Boże! — jęknął Van Atta. — Czy tylko ja jeden zdaję sobie sprawę z tego, o co tu chodzi?
— A o co chodzi? — spytał Leo. — Zyski z projektu Cay są bliżej niż kiedykolwiek. Zepsuć wszystko przez niecierpliwą, przedwczesną próbę wydobycia forsy to czysty kryminał. Jesteście o krok od prawdziwych wyników.
— Niezupełnie — zauważyła chłodno Apmad. — Pańska pierwsza grupa piętnastu pracowników to drobiazg. Uruchomienie całego tysiąca zabierze następne dziesięć lat.
Owszem, była chłodna, ale Leo wyczuwał w niej potężne napięcie, którego źródła nie mógł odgadnąć.
— No to co? Wpiszcie to sobie w koszty. Nie chce mi pani chyba powiedzieć, że to wszystko — Leo machnął ręką w stronę okna, co miało oznaczać Rodeo — nie jest warte jednej czy drugiej straty.
Apmad spojrzała na mężczyznę, który stał cicho przy jej boku.
— Proszę uświadomić temu młodemu człowiekowi, na czym polega życie, Gavin.
Gavin był dużym, rozczochranym byczkiem, którego Leo początkowo wziął za goryla. W rzeczywistości był głównym księgowym pani wiceprezes, a kiedy już się odzywał, wysławiał się zaskakująco precyzyjnie i elegancko, przemawiając imponująco okrągłymi zdaniami.
— GalacTech pokrywał bardzo poważne straty projektu Cay, gdyż w ogólnym rozliczeniu przynosiło to zwiększenie zysków z Rodeo. Może powinienem udzielić panu krótkiej lekcji historii, panie Graf. — Gavin podrapał się po nosie. — GalacTech wydzierżawił Rodeo na dziewięćdziesiąt dziewięć lat od rządu Orientu IV. Warunki wynajmu były dla nas wtedy bardzo korzystne, bo tutejsze wyjątkowo bogate złoża minerałów i ropy nie zostały jeszcze odkryte. I takie pozostały przez pierwszych trzydzieści lat. Przez następnych trzydzieści GalacTech zainwestował olbrzymie środki i siłę roboczą, by wykorzystać te złoża. Oczywiście — dźgnął powietrze uniesionym palcem — jak tylko Orient IV zorientował się w naszych zyskach, co nie było znów takie trudne, bo nasze transporty szły przez ich czarne dziuiy, zaczął kwestionować warunki umowy, żeby wytargować więcej dla siebie. Rodeo wybrano na siedzibę projektu Cay głównie po to, poza pewnymi korzyściami prawnymi, żeby przewidywa ne koszta realizacji zrównoważyły nieco korzyści z Rodeo i zmniejszyły, hmm, niezdrowe emocje, które wspomniane zyski budzą na Oriencie IV. Od tej chwili licząc, umowa wynajmu pozostanie ważna jeszcze przez czternaście lat, natomiast rząd Orientu IV jest… hmm, jak by to określić… coraz bardziej opanowywany przez niecierpliwość i chciwość. Właśnie zmienił prawo podatkowe, i z końcem tego roku zamierza opodatkować całe nasze operacje na Rodeo, bez potrąceń, a nie, jak do tej pory, tylko ostateczny zysk. Sprzeciwialiśmy się temu, ale bez skutku. Cholerna prowincja. A zatem — kontynuował — z końcem tego roku podatkowego straty projektu Cay nie będą miały żadnego znaczenia, jeśli chodzi o uzyskanie ulg od urzędu podatkowego na Oriencie IV. Staną się teraz stratami rzeczywistymi i będziemy musieli je pokryć. Nowa umowa dzierżawy po tych czternastu latach najprawdopodobniej nie byłaby korzystna. Prawdę mówiąc, Orient IV zamierza wyrzucić stąd GalacTech i przejąć operacje na Rodeo za drobny ułamek ich prawdziwej wartości. Jakkolwiek by to nazwać, pozostanie w istocie wywłaszczeniem. Blokada ekonomiczna już się rozpoczyna. Nadszedł czas na minimalizowanie inwestycji i maksymalizowanie zysków.
— Innymi słowy — odezwała się Apmad, a w jej oczach pojawił się błysk wściekłości — pozwolimy im odebrać pustą skorupę.
Najgorzej wyjdą na tym ci, którzy odejdą stąd jako ostatni, pomyślał Leo ze zgrozą. Czy te typy z Orientu IV nie rozumieją, że współpraca i kompromis zwiększyłyby w końcu dochody wszystkich? Negocjatorzy GalacTechu też pewnie nie są bez winy. Leo widział już różne wersje scenariusza zajmowania czegoś siłą. Spojrzał przez okno na duże, funkcjonujące urządzenia i zabudowania, owoc rzetelnej pracy dwóch pokoleń, i jęknął w duchu na myśl o takim marnotrawstwie. Po przerażonej minie Chalopin widać było, że myśli o tym samym; Leo współczuł jej z całego serca. Ile straciła krwi przy wznoszeniu tego miejsca? Pot i oddanie wielu ludzi można, jak się okazało, unieważnić jednym pociągnięciem długopisu.
— Twój problem zawsze na tym polegał, Leo — odezwał się Van Atta jadowicie. — Zakopujesz się w szczegółach i nie dostrzegasz całości.
Leo potrząsnął głową.
— Ale przecież samodzielność projektu Cay… — przerwał gwałtownie, zauroczony nagłą, cudowną myślą. Jeden ruch długopisu. Czy wolność można zdobyć za pomocą jednego ruchu długopisu? Tak po prostu? Wpatrzył się w Apmad intensywnie, z natężeniem co najmniej dwa razy większym niż poprzednio.
— Proszę mi powiedzieć — zapytał ostrożnie — co się stanie, jeżeli się okaże, że koszta projektu Cay nigdy się nie zwrócą?