Chciało mu się krzyczeć, niemal płakać, ale nie z powodu ich podwójnych ramion czy też zwinnych, zbyt licznych dłoni. Zdążyli już prawie dotrzeć do Hydroponiki, zanim udało mu się zanalizować przyczyny tego silnego niepokoju. Wywoływały go ich twarze. To były twarze dzieci.
Drzwi z napisem “Hydroponika D” otworzyły się, by ukazać niewielki przedsionek, a jakieś piętnaście metrów dalej duże, przestronne pomieszczenie. Okna z filtrami po stronie słonecznej i rząd luster po zacienionej wypełniały całą przestrzeń jasnym światłem. Zielone rośliny wyrastały z rzędów starannie umocowanych pojemników. Powietrze było gęste od chemikaliów i zapachu roślin.
Para czterorękich młodych kobiet, ubranych na niebiesko, pracowała w przedsionku. Trzymetrowy pojemnik z pleksi był zamocowany w miejscu, a one unosiły się wzdłuż niego, ostrożnie przesadzając małe sadzonki z niewielkich probówek do ułożonych spiralnie dziurek w pojemniku, po jednej sadzonce do każdej, mocując je za pomocą plastycznej masy, którą otaczały delikatne łodyżki. Korzenie będą potem rosły do wewnątrz pojemnika, tworząc plątaninę absorbującą odżywczą hydroponiczną mgłę, wpompowywaną przez rurę, a liście i łodygi zgęstnieją w świetle słońca, by w końcu wydać takie owoce, jakie genetyka im przeznaczyła. Najprawdopodobniej jakieś rogate jabłka, przemknęło przez głowę Lea, wpadającego właśnie w stan lekkiej histerii, albo kartofle z oczami, które mrugają porozumiewawczo.
Ciemnowłosa dziewczyna zatrzymała się, by poprawić tłumoczek podtrzymywany ramieniem. Umysł Lea w tym momencie zupełnie przestał funkcjonować. Tłumoczek okazał się dzieckiem.
Żywe dziecko! No jasne, że żywe, a czego się spodziewałeś? — zadrwił w myśli. Wyjrzało zza tułowia swojej — matki? — żeby zerknąć podejrzliwie na Lea — obcego, chwytając jednocześnie pierś dziewczyny, jakby w obawie przed konkurencją.
— AU11 — oznajmiło agresywnie. — Och!
Ciemnowłosa dziewczyna roześmiała się i dolną ręką delikatnie rozluźniła uścisk małych paluszków, nawet na chwilę nie przerywając pracy górnych rąk, ugniatających masę wokół łodyżki. Skończyła szybkim pryśnięciem z tubki unoszącej się obok niej, tuż poza zasięgiem rączek dziecka. Dziewczyna była szczupła, eteryczna i dla nie przyzwyczajonych oczu Lea cudownie odmienna. Jej krótkie, gęste włosy przylegały ciasno do czaszki, otaczając twarz i zbiegając się w jednym punkcie na karku. Były tak gęste, że skojarzyły mu się z kocim futerkiem — można by je pogłaskać i znaleźć ukojenie. Druga dziewczyna była blondynką i nie miała dziecka. Ona pierwsza podniosła głowę i uśmiechnęła się.
— Mamy towarzystwo, Claire.
Twarz ciemnowłosej rozjaśniła się z radości tak intensywnej, że Leo aż się zarumienił.
— Tony! — zawołała radośnie i Leo zdał sobie sprawę, że dostał się mu tylko przypadkowy odprysk, kiedy strumień szczęścia przelatywał obok niego do prawdziwego celu.
Dziecko uwolniło trzy rączki i zamachało nimi.
— A! a!
Dziewczyna odwróciła się w powietrzu twarzą do gości.
— A! a! a! — powtórzyło dziecko.
— No już dobrze — roześmiała się. — Chcesz polecieć do taty, co? — Odpięła krótki rzemyk, łączący coś w rodzaju miękkiej uprzęży na ciele dziecka z paskiem otaczającym jej talię, i uniosła niemowlę w wyciągniętych ramionach.
— Lecimy do taty, Andy? Lecimy do taty?
Dziecko okazało entuzjazm, wymachując energicznie wszystkimi czterema rączkami i popiskując radośnie. Dziewczyna popchnęła je w stronę Tony’ego zdecydowanie mocniej, niż odważyłby się na to Leo. Tony, uśmiechając się pogodnie, złapał malca. Bardzo zręcznie, stwierdził Leo idiotycznie.
— Lecimy do mamy? — zapytał teraz Tony.
— A! a! — zgodziło się dziecko, a Tony zawiesił je nieruchomo w powietrzu i delikatnie rozprostował mu ramionka (to coś jak rozprostowywanie rozgwiazdy, pomyślał Leo), i wysłał je naprzód, wprawiając w ruch wirowy. Dziecko schowało rączki, zaciskając buzię z wysiłku, i zakręciło się jeszcze szybciej, a potem roześmiało, uradowane sukcesem. Zachowanie momentu pędu, pomyślał Leo. Instynktowne…
Claire popchnęła dziecko jeszcze raz do ojca — niesamowite, że ten chłopiec był już czyimś ojcem — i sama poleciała za nim, zatrzymując się gwałtownie obok Tony’ego, który automatycznie wyciągnął rękę, by mogła się chwycić. To, że nadal trzymali się za ręce, było najwyraźniej czymś więcej niż tylko uprzejmym wsparciem.
— Claire, to pan Graf. — Tony nie tyle go przedstawił, co zademonstrował jak nagrodę. — Będzie moim nauczycielem wyższych technik spawania. Panie Graf, to jest Claire, a to nasz syn, Andy.
Andy wdrapał się na ojca i wczepiając jedną rączkę w jasne włosy Tony’ego, a drugą chwytając go za ucho, wpatrywał się w Lea. Tony delikatnie uwolnił ucho, kierując uścisk małej piąstki na materiał swojej czerwonej koszulki.
— Claire wybrano, żeby została pierwszą naturalną matką wśród nas — kontynuował dumnie.
— Mnie i cztery inne dziewczyny — poprawiła skromnie Claire.
— Claire też zajmowała się spawaniem i montażem, ale teraz nie może już pracować na zewnątrz — wyjaśnił Tony — Od kąd urodził się Andy, pracuje w Gospodarstwie, Technologii Odżywiania i Hydroponice.
— Doktor Yei powiedziała, że to bardzo ważny eksperyment. Chodziło o sprawdzenie, jakie zadania mogę najlepiej wykonywać, zajmując się jednocześnie Andym. Trochę mi brakuje wychodzenia na zewnątrz, to było takie ekscytujące, ale tu mi się też podoba. Więcej urozmaicenia.
GalacTech odkrywa na nowo Women’s Work? — pomyślał Leo z rozbawieniem. Czyżbyśmy mieli też doczekać się grupy badawczej do spraw zastosowań ognia? Ale prawda, ty jesteś przecież eksperymentem…
— Bardzo mi miło cię poznać, Claire — odpowiedział z całą powagą.
Claire trąciła Tony’ego łokciem i skinęła głową w stronę swojej jasnowłosej współpracowniczki, która podpłynęła w kierunku grupy.
— Och… A to jest Silver — zaanonsował posłusznie Tony. — Przeważnie pracuje w Hydroponice.
Silver skinęła głową. Jej półdługie włosy spływały platynowymi falami na ramiona i Leo zastanawiał się, czy to one są źródłem jej przezwiska. Mocne rysy, które nie przydają urody trzynastolatce, ale dodają elegancji kobiecie trzydziestopięcioletniej, nie były jeszcze nawet w połowie przeobrażenia. Błękitne spojrzenie było chłodniejsze i nie tak nieśmiałe jak oczy pracowitej Claire, zaaferowanej właśnie jakimś nowym żądaniem Andy’ego, którego przypięła z powrotem do paska.
— Dzień dobry, panie Van Atta — powiedziała Silver z naciskiem. Zrobiła w powietrzu piruet, a jej oczy wołały bezgłośnie: “Zauważ mnie!” Leo dostrzegł, że paznokcie wszystkich czterech dłoni ma polakierowane na różowo. Van Atta odpowiedział uśmiechem tajemniczym i pełnym zadowolenia.
— Witaj, Silver. Jak wam idzie?
— Oprócz tego mamy jeszcze jeden pojemnik do napełnienia. Skończymy przed końcem zmiany.
— Świetnie, świetnie — rzekł Van Atta jowialnie. — Aha, staraj się trzymać odpowiednią stroną do góry, kiedy rozmawiasz z kimś, kto przyjechał z dołu, cukiereczku.
Silver przekręciła się pośpiesznie, żeby ustawić się w powietrzu tak samo jak Van Atta. Skoro ściany były okrągłe, “góra” to tylko kierunek Van Attacentryczny, skomentował ironicznie Leo w myślach. Gdzież on już spotkał tego faceta?
— A teraz wracajcie do pracy, dziewczęta. — Van Atta ruszył pierwszy, za nim Leo, a Tony na końcu, z żalem oglądając się przez ramię.
Andy całą uwagę skierował z powrotem na matkę, gniotąc rączkami jej podkoszulek, na którym szybko rozszerzały się ciemne plamy. Najwyraźniej tego fragmentu biologii firma nie zmieniła. I tak gruczoły mleczne były z całą pewnością od początku przystosowane do życia w stanie nieważkości. Nawet pieluszki miały swój moment chwały w początkach historii podróży kosmicznych, a przynajmniej tak Leo słyszał.