— A jak chcesz zmusić ich, żeby zebrali się wszyscy w jednym segmencie?
Leo poruszył się niespokojnie.
— Cóż, stąd już nie ma odwrotu, Silver. Tu jest pełno broni, tylko my jej nie dostrzegamy, bo nazywamy ją narzędziami. Laserowa lutownica z usuniętym zabezpieczeniem jest równie dobra jak laserowy karabin. W warsztacie leży ich kilka tuzinów. Skieruj to na kogoś z dołu, powiedz: “Idź!”, a on pójdzie.
— A jeżeli nie?
— Wtedy musisz strzelić. Albo pozwolić zabrać się na dół, na powolną, bezpłodną śmierć. I musisz pamiętać, że dokonujesz wyboru za wszystkich, nie tylko za siebie.
Silver pokręciła głową.
— Nie sądzę, żeby to był bardzo dobry pomysł, Leo. A jeżeli ktoś wpadnie w panikę i naprawdę wystrzeli? Ten z dołu zostałby strasznie poparzony!
— Cóż… O to właśnie chodzi. Zmarszczyła czoło skonsternowana.
— Jeżeli mam strzelić do Mamy Nilli, to już wolę iść na dół i umrzeć!
Mama Nilla była jedną z ulubionych “matek” w żłobkach. Leo przypomniał sobie niejasno pulchną starszą kobietę — spotkał ją chyba tylko raz, gdyż jego kursy nie obejmowały młodszych czworaczków.
— Myślałem raczej o strzeleniu do Bruce’a — wyznał.
— Nie jestem pewna, czy mogłabym to zrobić nawet panu Van Atcie — powiedziała powoli Silver. — Czy widziałeś kiedyś poważne oparzenie, Leo?
— Tak.
— Ja też. Zapadła cisza.
— Nie uda nam się oszukać naszych nauczycieli — stwierdziła w końcu Silver. — Wystarczyłoby, żeby Mama Nilla powiedziała: “Oddaj mi to natychmiast, Siggy!”, tym swoim specjalnym tonem, i on by posłuchał. To nie jest rozsądny plan, Leo.
Zacisnął dłonie w pięści.
— Ale jakoś musimy usunąć tych z dołu z habitatu, bo inaczej nic się nie da zrobić! Jeżeli nam się nie uda, oni go po prostu odbiorą i będziecie w jeszcze gorszej sytuacji niż na początku.
— Dobrze, dobrze! Musimy się ich pozbyć. Ale to nie jest dobry sposób. — Przerwała i popatrzyła na niego jeszcze bardziej niepewnie. — Czy mógłbyś strzelić do Mamy Nilli? Czy naprawdę myślisz, że, powiedzmy, Pramod potrafiłby strzelić do ciebie?
Leo westchnął.
— Pewnie nie. W każdym razie nie z zimną krwią. Nawet żołnierzy na wojnie trzeba doprowadzić wpierw do specjalnego stanu umysłowego podniecenia, żeby strzelali do zupełnie obcych ludzi.
Silver westchnęła.
— Dobrze, więc co jeszcze trzeba zrobić? Zakładając oczywiście, że uda nam się opanować habitat.
— Rekonfigurację habitatu da się załatwić tymi narzędziami, które są na pokładzie. Zapasy też mamy, chociaż wszystko trzeba by bardzo precyzyjnie racjonować. W tym czasie przyjdzie bronić habitatu przed próbami odbicia ze strony GalacTechu. Promienie skondensowanej energii ze spawarek mogłyby dość skutecznie odstraszyć promy, próbujące tu wylądować… Jeśli, rzecz jasna, ktoś odważyłby się wystrzelić — dodał sucho. — Na szczęście, na wyposażeniu firmy nie ma uzbrojonych statków bojowych. Rozumiesz, że prawdziwe wojsko poradziłoby sobie z tą rewolucją w mgnieniu oka. — Jego wyobraźnia natychmiast dostarczyła szczegółów, aż żołądek poruszył się niespokojnie. — Najskuteczniejszym sposobem obrony jest zabranie się stąd, zanim GalacTech zdąży ściągnąć jakieś wojsko. Do tego będzie potrzebny pilot-skoczek.
Przyjrzał się jej jeszcze raz.
— I to właśnie byłoby twoje specjalne zadanie, Silver. Wiem o pewnym pilocie, który wkrótce trafi na Stację Transferową iktórego dałoby się, hmm, porwać łatwiej niż innych. Zwłaszcza jeżeli ty użyjesz osobistej perswazji.
— Ti?
— Ti — potwierdził.
Nie wyglądała na przekonaną.
— Może.
Leo z trudem zwalczył kolejną falę ogarniających go mdłości. Ostatecznie związek Ti i Silver zaczął się jeszcze przed jego przybyciem, więc naprawdę wcale nie bawił się w alfonsa. Takie postępowanie nakazywała mu logika.
Nagle zdał sobie sprawę, że zdecydowanie wolałby odsunąć ją od pilota tak daleko, jak tylko byłoby to możliwe. A potem co? Zatrzymać ją dla siebie? Bądź rozsądny. Jesteś dla niej za stary. Ti ma najwyżej dwadzieścia pięć lat. Ona na pewno woli jego.
Leo próbował ze wszystkich sił poczuć się starym. Nie było to znowu takie trudne, przy większości czworaczków i tak czuł się jak osiemdziesięciolatek. Opanował się i skierował swoje myśli z powrotem na właściwy tor.
— Trzecia rzecz, którą także należy załatwić w pierwszej kolejności — Leo przez chwilę szukał właściwych słów, ale szybko stwierdził, że wszystkie mu znane są i tak zbyt konkretne — to zdobycie statku towarowego. Jeżeli będziemy z tym czekać, aż przemieścimy habitat do czarnej dziury, GalacTech zdąży znaleźć sposób, by te statki przed nami obronić. Na przykład wyśle je wszystkie na Orient IV i zagra nam wesoło na nosie, a my będziemy musieli się w końcu poddać. A to by znaczyło — rozważał następny logiczny krok z pewną konsternacją — że musielibyśmy wysłać drużynę do czarnej dziury, by porwała statek. A ja nie mogę jednocześnie pojechać z nimi i zostać tutaj, by bronić habitatu… To będzie musiała być drużyna czworaczków. Nie wiem… Może to jednak nie jest aż taki świetny pomysł.
— Wyślij z nimi Ti — zaproponowała rozsądnie Silver. — Wie o statkach towarowych więcej niż ktokolwiek z nas.
— Mhm — mruknął Leo, znowu czując przypływ optymizmu. Jeżeli ma zamiar wynajdywać tylko przeszkody, to równie dobrze może się poddać już teraz i oszczędzić wszystkim zamieszania. Do diabła z przeszkodami. Będzie musiał zaufać Ti. Jeżeli to konieczne, uwierzy nawet w elfy, anioły i krasnoludki. — W takim razie ściągnięcie tu Ti jest pierwsze na liście — myślał na głos. — W momencie, w którym zauważą, że go nie ma, rozpoczniemy swój wyścig z czasem. A to oznacza, że musimy zaplanować wszystko z wyprzedzeniem, już teraz, nie czekając. I… O, rany — oczy Lea zabłysły.
— Co?
— Właśnie przyszedł mi do głowy genialny pomysł…
Leo starannie wybrał czas działania, odczekawszy, aż Van Atta przesiedzi w swoim biurze pierwsze dwie godziny zmiany. Szef projektu powinien już dojrzeć do przerwy na kawę, doprowadzony do wysokiego stopnia frustracji, który zawsze idzie w parze z rozwiązywaniem nowego problemu, w tym wypadku z planem demontażu habitatu. Leo mógł sobie dokładnie wyobrazić, jak skomplikowane są te plany. Sam przejrzał je osiem godzin temu, zadbawszy uprzednio, żeby program był niedostępny dla ciekawskich. Wojskowy program zabezpieczający, który został mu z projektu krążownika Argus, czynił cuda. Leo miał stuprocentową pewność, że nikt na habitacie, nawet Van Atta, a już na pewno Yei, nie posiada lepszego zabezpieczenia.
Van Atta głowił się nad nieporządnym plikiem wydruków, a holowid komputera iskrzył się od kolorowych schematów habitatu.
— Co znowu, Leo? Jestem zajęty. Ci, którzy potrafią, niech pracują, ci, którzy nie potrafią, niech uczą.
A ci, którzy nie potrafią uczyć — dokończył w myśli Leo, niech zajmują się administracją. Zdołał zachować na twarzy swój stały, obojętny uśmiech, nie pozwalając, by jakaś nieuprzejma myśl ujawniła się nieostrożnym błyskiem oka czy miną.