— Jon mógłby ich pobić — zaproponował Ti. — W końcu po to tu jest.
Potężny Jon rzucił mu ponure spojrzenie.
— Myślałem, że jestem tu jako zapasowy pilot pchacza. Sam się z nimi bij, jak tak bardzo chcesz, to twoi przyjaciele. Ja potrzymam lutownicę.
Ti odchrząknął.
— Chciałbym dostać D-771, jeżeli tam będzie. Ale raczej nie oczekuję wielkiego wyboru. Po tej stronie dziury może znajdować się najwyżej kilka Superskoczków. Przede wszystkim musimy znaleźć statek, który właśnie przeskoczył z Orientu IV i wyrzucił już puste kontenery, a nie zaczął jeszcze załadunku nowych. W ten sposób zdołamy szybko uciec. Niewiele da się zaplanować, musimy to po prostu wykonać.
— Prawdziwe kłopoty zaczną się wtedy — stwierdziła Silver — kiedy zrozumieją, co naprawdę zamierzamy. Mogą próbować odebrać nam statek.
Zapanowała cisza. Przez chwilę nawet Siggy nie miał żadnych propozycji.
Leo znalazł Van Attę w sali gimnastycznej dla ludzi z dołu, drepczącego zajadle na ścieżce, prawdziwej medycznej maszynie tortur. Sprężynujące pasy utrzymywały piechura na ruchomym chodniku, od którego odpychały się jego stopy, ćwiczenie należało wykonywać przez godzinę lub więcej w tygodniu, zależnie od orzeczenia lekarza. Miało to zwolnić, jeżeli nie zatrzymać, proces słabnięcia dolnej połowy ciała i demine-ralizację kości długich u ludzi żyjących w stanie nieważkości. Sądząc po wyrazie twarzy Van Atty, tego dnia wydeptywał przepisany dystans z wyjątkową niechęcią. Pewien stopień irytacji był, rzecz jasna, konieczny, żeby w ogóle wykonać to nudne, lecz podobno superważne dla zdrowia ćwiczenie. Po chwili namysłu Leo zdecydował się podejść w sposób możliwie naturalny i nie wzbudzający podejrzeń. Zrzucił kombinezon i zawiesił na rzepie przytwierdzonym do ściany, zostając w czerwonej koszulce i szortach, a potem przypiął się do wolnej maszyny obok Van Atty.
— Czy ktoś to posmarował klejem? — fuknął, ściskając uchwyty i próbując zmusić chodnik do ruszenia.
Van Atta odwrócił głowę i uśmiechnął się sardonicznie.
— Co się stało, Leo? Czyżby Minchenko, nasz medyczny minidyktator, urządził sobie małą zemstę?
— Coś w tym rodzaju…
Leo w końcu uruchomił urządzenie i jego nogi zaczęły zginać się w równym rytmie. Ostatnio rzeczywiście zaniedbał ćwiczenia.
— Rozmawiałeś z nim po przylocie? — Tak.
Nogi Van Atty zaatakowały wściekle maszynę, która zaprotestowała przeraźliwym zgrzytem.
— Powiedziałeś mu, co się stanie z projektem?
— Niestety, musiałem. Miałem nadzieję, że uda się zawiadomić go na końcu. Minchenko jest chyba najbardziej arogancki ze starej gwardii Caya… Nigdy nie ukrywał, że to jemu powinni byli zaproponować stanowisko szefa projektu, a nie nasyłać kogoś z zewnątrz, konkretnie mnie. Gdyby nie to, że za rok idzie na emeryturę, z całą pewnością postarałbym się go stąd pozbyć.
— Czy, ech… wyraził sprzeciw?
— Chodzi ci o to, czy wył jak zarzynana świnia? Oczywiście, że tak. Zupełnie jakbym to ja osobiście był odpowiedzialny za wynalezienie tej pieprzonej sztucznej grawitacji. Na cholerę mi to gówno. — Ścieżka Van Atty jęknęła.
— Jeżeli był w projekcie od początku, to czworaczki są praktycznie dziełem jego życia — zauważył rozsądnie Leo.
— Mhm. — Van Atta maszerował dalej. — Ale to nie daje mu prawa do robienia awantur. Nawet ty miałeś w końcu więcej rozsądku. Jeżeli nie okaże chęci do współpracy, kiedy uspokoi się i zrozumie, że nic się już nie da odwrócić, trzeba będzie opóźnić urlop Curry’ego, a wysłać Minchenkę z powrotem na dół.
Leo odchrząknął. To nie był dobry początek rozmowy. A czasu pozostało już niewiele.
— Czy rozmawiał z tobą o Tonym? — zagadnął.
— Tony! — Przez moment ścieżka Van Atty bzyczała jak rozwścieczony szerszeń. — Jeżeli nie zobaczę tego małego drania już nigdy w życiu, to jeszcze nie będzie dość. Przez niego mieliśmy same kłopoty. Kłopoty i wydatki.
— Miałem nadzieję go wykorzystać — powiedział Leo ostrożnie. — Nawet jeżeli ze względów medycznych nie może jeszcze pracować na zewnątrz, to jest sporo roboty przy komputerach. No i nadzorowanie, mógłbym je na niego zwalić, gdyby tu był. Może byśmy go ściągnęli?
— Nonsens — warknął Van Atta. — Lepiej wykorzystaj jakiegoś innego majstra, na przykład Pramoda, albo weź któregokolwiek z czworaczków. Nie obchodzi mnie którego; po to chyba dałem ci to pełnomocnictwo. I tak za dwa tygodnie zaczniemy te potworki przewozić na dół. Nie ma sensu ściągać na górę takiego, którego Minchenko i tak przez cały ten czas nie wypuściłby ze szpitala. I to właśnie mu powiedziałem. — Spojrzał wrogo na Lea. — Nie chcę już słyszeć ani słowa o Tonym.
— No tak — mruknął Leo.
Cholera. Powinien był wziąć Minchenkę na stronę, zanim tamten narozrabiał u Van Atty. Teraz było już za późno.
Leo zastanawiał się, co jeszcze Minchenko nagadał… Pewnie sporo; przyjemnie byłoby posłuchać. Ale to za droga przyjemność dla czworaczków. Przybrał minę, którą — miał nadzieję — dałoby się odczytać jako współczucie dla Van Atty.
— Jak tam plany demontażu? — zapytał Van Atta po chwili.
— Prawie skończone.
— O, naprawdę? — rozpromienił się Van Atta. — No, nareszcie coś.
— Na pewno się ucieszysz, słysząc, że prawie wszystko z habitatu da się odzyskać. — Leo mówił szczerą prawdę. — Zarząd firmy zdziwi się.
— A jak szybko można zacząć?
— Jak tylko nam każą. Wszystko zaplanowałem, mówię ci: prawdziwa strategia na wojnę. — W tym momencie ugryzł się w język. Powinien raczej unikać takich dwuznaczności. — Wciąż planujesz przekazanie personelowi Ważnej Wiadomości jutro o trzynastej? — zapytał obojętnie. — W głównej sali wykładowej? Chciałbym tam być, mam kilka obrazków do pokazania, kiedy skończysz.
— Nie — odparł Van Atta.
— Co takiego? — sapnął Leo. Stracił rytm i sprężyny przycisnęły go boleśnie do ścieżki, obitej miękkim materiałem na takie właśnie okazje. Udało mu się na szczęście jakoś utrzymać równowagę.
— Coś sobie zrobiłeś? — zapytał Van Atta. — Masz dziwną minę…
— Nic się nie stało. — Stanął znowu na ścieżce, naprężając mięśnie nóg, odzyskując powoli oddech i równowagę. — Myślałem, że tak właśnie masz zamiar rzucić tę bombę. Zebrać wszystkich i załatwić rzecz od razu, za jednym zamachem.
— Po awanturze z Minchenką mam dość kłótni na ten temat — stwierdził Van Atta. — Kazałem Yei wziąć na siebie tę sprawę. Może wzywać personel do biura małymi grupkami i przy okazji rozdać plany ewakuacji jednostek i działów. Tak będzie dużo praktyczniej.
I w ten oto sposób piękny plan Lea i Silver bezpiecznego wyłączenia ludzi z dołu, ułożony na czterech tajnych sesjach, rozwiał się jak dym. Na nic pochlebstwa, zamaskowane sugestie, chytre przekonywanie Van Atty, że to był jego własny pomysł, by zebrać cały personel z dołu w jednym miejscu i wygłosić mowę, w której dałoby się przedstawić zmianę jako awans, nie karę.
Wszystko zostało już przygotowane, żeby odłączyć salę wykładową od habitatu jednym naciśnięciem guzika. Maski, niezbędne do zaopatrzenia trzystu osób w tlen przez kilka godzin — koniecznych, by przesunąć kapsułę wokół planety do Stacji Transferowej, zostały starannie ukryte w środku. Dwie załogi pchaczy przeszkolono, ich maszyny czekały pełne paliwa i gotowe do lotu.
Był idiotą, układając plany zależne od dotrzymania czegokolwiek przez Van Attę. Leo nagle poczuł się niedobrze. Zatem trzeba zastosować plan awaryjny, który omówili i odrzucili jako zbyt ryzykowny, grożący katastrofalnymi skutkami. Leo zdjął uprząż i przypiął ją do obudowy ścieżki.