— Alarm! Alarm! — wołał Graf… właściwie skąd? — Gwałtowny spadek ciśnienia. To nie są ćwiczenia. Cały planetarny personel habitatu proszony jest o udanie się natychmiast do wyznaczonej strefy bezpieczeństwa i pozostanie tam aż do odwołania alarmu.
Holowid pokazał komputerową mapę z zaznaczoną najkrótszą trasą prowadzącą od tego terminalu do wyznaczonych stref bezpieczeństwa. Do tylko jednej strefy, zauważył Van At-ta. Spadek ciśnienia musi obejmować cały habitat. Co się, u diabła, dzieje?
— Alarm! Alarm! To nie są ćwiczenia — powtarzał Graf. Yei gapiła się szeroko otwartymi oczami na mapę, bardziej niż kiedykolwiek podobna do żaby.
— Jak to możliwe? Przecież system zabezpieczania drzwi powinien odizolować zagrożoną strefę od pozostałych…
— Założę się, że wiem — warknął Van Atta. — Graf kombinował coś ze strukturą habitatu, przygotowując ją do odzysku… Założę się, że to właśnie on coś schrzanił albo jego czworaczki! Chyba że to ten idiota Wyzak coś pokręcił… Idziemy!
— Alarm! Alarm! — rozbrzmiewał wciąż głos Graf a. — To nie są ćwiczenia. Cały planetarny personel habitatu proszony jest o udanie się natychmiast… O, cholera! — Głowa Lea okręciła się w miejscu i zniknęła; na holowidzie została tylko pulsująca mapa.
Van Atta wyprzedził Yei w drodze do hermetycznych drzwi na końcu segmentu. Powinny być zamknięte, ale nie były — pozostawały na pół otwarte, ich kontrolki były martwe i bezużyteczne. Van Atta i Yei włączyli się w rozkrzyczany strumień pracowników, pośpiesznie zmierzających w bezpieczne rejony. Van Atta przełknął ślinę i wściekł się, gdyż jedno jego ucho odetkało się, a drugie nie. Ze zdenerwowania i gwałtownego napływu adrenaliny rozbolał go brzuch.
Segment Wykładowy C, kiedy tam dotarli, był już zatłoczony. Jedna z pracownic Wyżywienia ściskała pod pachą paczkę mrożonek; Van Atta odrzucił pierwszą myśl, że wiedziała wcześniej o alarmie, i uznał, że musiała akurat trzymać paczkę w rękach, kiedy zaczął się alarm, i nie pomyślała o odłożeniu jej przed ucieczką.
— Zamknijcie drzwi! — jęknął chór głosów, kiedy Yei i Van Atta weszli z grupą ludzi. Za nimi rozległ się gwizd wydawany przez strumień powietrza; urwał się nagle, kiedy zamknęły się hermetyczne drzwi.
W sali wykładowej panowały chaos i hałas.
— Co się dzieje?
— Spytajcie Wyzaka.
— Na pewno jest tam, gdzie usiłują to naprawić.
— Jeżeli nie, to lepiej, żeby się tam natychmiast znalazł…
— Czy wszyscy tu są?
— Gdzie czworaczki? Co z czworaczkami?
— Mają swoją własną strefę bezpieczeństwa, ta nie jest dość duża.
— Pewnie ich sala gimnastyczna.
— Nie zauważyłam żadnych wskazówek dla nich na monitorze, do sali czy gdzie indziej…
— Spróbujcie się z nimi połączyć.
— Połowa kanałów jest martwa.
— Nie może pan wywołać nawet Systemów Centralnych?
— Proszę pani, ja jestem Systemami Centralnymi.
— Czy nie powinniśmy się policzyć? Czy ktokolwiek wie, ilu nas jest w tej chwili na habitacie?
— Dwieście siedemdziesiąt dwie osoby, ale skąd mamy wiedzieć, kogo brakuje dlatego, że gdzieś utknął, a kogo dlatego, że usiłuje naprawić tę awarię…
— Dopuśćcie mnie do tego cholernego komunikatora…
— ZAMKNIJCIE DRZWI!
Tym razem sam Van Atta dołączył, choć niezbyt chętnie, do chóru. Różnica ciśnień musiała już być znaczna. Cieszył się, że nie należał do spóźnialskich. Jeżeli tak pójdzie dalej, niedługo jego obowiązkiem stanie się pilnowanie, żeby drzwi pozostawały zamknięte, niezależnie od tego, kto będzie się do nich dobijał. Miał swoją małą listę… Cóż, jeżeli ktoś nie był dość inteligentny, by natychmiast zareagować na alarmowe instrukcje, nie powinien się znajdować na stacji kosmicznej. Przeżywają najtwardsi. Jeśli nawet nie zebrali się już wszyscy, to na pewno niewielu brakowało. Van Atta przeciskał się przez niespokojny tłum na środek segmentu, traktując znajdujące się na drodze osoby jak słupki, od których można się odepchnąć. Kilkoro z nich odwróciło się, by zaprotestować, ale gdy zobaczyli, kto ich popchnął, milkli w pół słowa. Ktoś ściągnął obudowę z komunikatora i grzebał nerwowo w jego wnętrznościach, nie mając jednak delikatnych narzędzi, porzuconych pewnie gdzieś po drodze.
— Nie może pan przynajmniej wywołać sali gimnastycznej czworaczków? — zapytała młoda kobieta. — Muszę wiedzieć, czy moja klasa tam dotarła.
— No to dlaczego nie poszła pani z nimi? — warknął majsterkowicz.
— Zabrał je któryś ze starszych czworaczków. Powiedział, żebym przyszła tutaj. Nie chciałam się z nim kłócić, kiedy ten alarm tak wył…
— Nic z tego. — Mężczyzna skrzywił się i założył z powrotem obudowę.
— W takim razie idę tam — oznajmiła stanowczo kobieta.
— Nigdzie pani nie idzie — wtrącił się Van Atta. — Zbyt wielu ludzi tu oddycha, żeby otwierać drzwi i niepotrzebnie tracić powietrze. Nie ma mowy o wychodzeniu, dopóki nie dowiemy się, co się dzieje, jaki to ma zasięg i jak długo potrwa.
Mężczyzna poklepał obudowę holowidu.
— Jeżeli to nie zacznie działać, trzeba będzie wysłać kogoś z maską gazową na zwiady.
— Zaczekamy jeszcze kilka minut.
Do diabła z tym cholernym durniem, Grafem. Co on narobił? I gdzie on jest? Van Atta miał nadzieję, że jest tam, gdzie jest, w masce gazowej, albo jeszcze lepiej w skafandrze ciśnieniowym; chociaż jeżeli to rzeczywiście Graf spowodował cały ten bałagan, Van Atta nie był pewien, czy życzy mu skafandra. Niech w takim razie ma maskę, a później paskudne bóle z powodu niedotlenienia za karę. Idiota Graf.
To jego słynne bezpieczeństwo. Małe upokorzenie dobrze mu zrobi.
Jednak… To, co się stało, było zbyt nieprawdopodobne. Przypadkowy spadek ciśnienia jednocześnie na terenie całego habitatu nie powinien w ogóle być możliwy. Zastosowano przecież zabezpieczenia zabezpieczeń, blokady, oddzielne segmenty… Katastrofa o takim zasięgu wymagałaby precyzyjnego zaplanowania. Van Atta pogrążył się w pełnej wściekłości koncentracji. Zaplanowany wypadek — czy to możliwe?
Genialny Graf. Wypadek, wypadek, doskonały wypadek; ten wypadek, na który on sam miał w głębi ducha nadzieję, ale nie ośmielił się wyrazić życzenia głośno. Czyżby to było właśnie to? To musi być to! Wypadek, fatalny dla czworaczków, teraz, w ostatniej chwili, kiedy byli wszyscy razem i dało się to osiągnąć jednym posunięciem?
Kawałki układanki zaczęły wreszcie do siebie pasować. Naleganie Grafa, by pozwolił mu zająć się wszystkimi szczegółami planowania demontażu; jego skrytość; nieustanne poprawianie planów ewakuacji; wycofanie się z życia towarzyskiego, co Yei zaobserwowała z niezadowoleniem; pogrążenie się w pracy; zachowanie typowe dla człowieka dążącego do ukrytego celu. Wszystko świetnie się zgadzało.
Oczywiście, to musiało pozostać tajemnicą. Teraz, kiedy rozgryzł już plan Grafa, Van Atta mógł się z nim tylko zgodzić. Wdzięczność władz GalacTechu dla Grafa za uwolnienie ich od problemu czworaczków nie powinna się ujawnić bezpośrednio: raczej w lepszych zadaniach, szybszych awansach… Trzeba będzie w jakiś oględny sposób przekazać tę sugestię kierownictwu. A z drugiej strony, dlaczego miałby się dzielić? Van Atta uśmiechnął się do siebie uśmiechem drapieżnika. W tej sytuacji Graf raczej nie może domagać się należnych mu honorów. Przeprowadził wszystko subtelnie, ale nie dość subtelnie. Będzie trzeba kogoś poświęcić po wypadku, dla pozoru. Wystarczy, że nic nie powie i…
— Muszę się dowiedzieć, co z moimi czworaczkami! — krzyczała młoda kobieta tuż obok. Była bliska histerii. Dała spokój komunikatorowi i zaczęła przepychać się w stronę drzwi.