— Tak jest, Leo. Już się robi. — Bobbi pomachała na znak zrozumienia dolną ręką z drugiego końca połączonych segmentów.
Kiedy Leo się odwrócił, jeden z jednoosobowych minipcha-czy, pomagających wepchnąć zespół segmentów na miejsce, odczepił się i zawrócił, przygotowując się do pomocy przy następnych. Nagle jeden z jego silników manewrowych zakrztusił się, a potem wystrzelił niebieskim promieniem. Pchacz coraz bardziej przyśpieszał obroty.
Wymknął się spod kontroli — pomyślał Leo. Zanim wystukał na komunikatorze numer właściwego kanału, obroty zmieniły się w gwałtowne wirowanie. Pchacz poleciał naprzód, cudem nie zderzając się z jednym z czworaczków. Leo patrzył z przerażeniem, jak odbija się od nasady jednego z ramion z generatorami i leci w przestrzeń.
Z komunikatora dobywał się tylko niezrozumiały krzyk. Leo zmienił kanały.
— Vatel! — zawołał do czworączka obsługującego najbliższy z małych pchaczy. — Leć za nią!
Drugi pchacz zawrócił i przemknął obok niego. Leo przez szerokie przednie okno dostrzegł ruch jednej z ukrytych w rękawicach rąk Vatela, który w ten sposób potwierdzał przyjęcie rozkazu. Leo powstrzymał chęć udania się za nim. Niewiele mógł zrobić w skafandrze niemal już pozbawionym mocy. Wszystko zależało teraz od Vatela.
Błąd człowieka — czworączka — czy mechaniczny defekt? To szybko można stwierdzić, jak tylko pchacz zostanie złapany. Jeśli zostanie złapany… Odpędził od siebie tę myśl i podleciał do nasady prętu generatora. W miejscu, gdzie uderzył pchacz, ziała w obudowie głęboka szczerba. To tylko obudowa, pomyślał Leo, starając się uspokoić samego siebie, jej zadaniem jest przecież chronienie wnętrza przed uszkodzeniami w takich właśnie wypadkach, prawda? Sycząc pod nosem, Leo wsunął się w szczelinę wielkości człowieka.
O Boże.
Zwierciadło wirowe było pęknięte. Mające trzy metry w najszerszym miejscu, wypolerowane z największą precyzją, zwierciadło wirowe było główną częścią systemu skokowego, ono właśnie odbijało, absorbowało albo wzmacniało, zależnie od potrzeb, pole Necklina, generowane przez pręty wedle woli pilota. A teraz było pęknięte, zimny tytan nie wytrzymał mimo całej swej odporności siły uderzenia.
Pojawiło się drugie światło. Leo obejrzał się i zobaczył obok siebie Pramoda.
— Czy jest tak źle, jak wygląda? — wykrztusił Pramod do komunikatora.
— Tak — westchnął Leo.
— Nie można tego po prostu zespawać, prawda? — głos Pramoda stawał się coraz wyższy. — Co teraz zrobimy?
Zmęczenie i strach, chyba najgorsza kombinacja z możliwych, opanowały Lea, musiał zdobyć się na ogromny wysiłek, by jego własny głos zabrzmiał rzeczowo. — Odczyt mocy mojego skafandra mówi, że teraz idziemy do środka na przerwę. Potem zobaczymy.
Ku olbrzymiej uldze Lea, zanim jeszcze zdążył zdjąć skafander, Vatel złapał zepsuty pchacz i sprowadził z powrotem do jego segmentu w habitacie. Wyciągnęli ze środka przerażoną, posiniaczoną pilotkę.
— Zacięło się, nie mogłam go wyłączyć — tłumaczyła przez łzy. — W co uderzyłam? Czy uderzyłam kogoś? Nie chciałam wyrzucać paliwa, ale nie mogłam wymyślić innego sposobu na zatrzymanie silników. Przepraszam, że je zmarnowałam. Nie mogłam nic wyłączyć…
Leo zorientował się, że miała najwyżej czternaście lat.
— Jak długo pracowałaś bez żadnej przerwy? — zapytał.
— Odkąd zaczęliśmy — pociągnęła nosem. Trzęsła się, wszystkie jej cztery dłonie drżały, kiedy unosiła się skulona w powietrzu bokiem do niego.
— Dobry Boże, dziecko, przecież to było ponad dwadzieścia sześć godzin. Idź, odpocznij sobie. Zjedz coś i marsz do łóżka.
Popatrzyła na niego zaskoczona.
— Ale sypialnie są już odcięte i sczepione ze żłobkami. Stąd się tam nie dostanę.
— Czy właśnie dlatego… Posłuchaj mnie, trzy czwarte habitatu jest w tej chwili niedostępne. Zdrzemnij się w kącie magazynku albo gdziekolwiek. — Przez chwilę patrzył z zaskoczeniem na jej łzy, a potem dodał: — To jest dozwolone. — Najwyraźniej wolałaby swój własny śpiwór, którego Leo jednak nie mógł jej dostarczyć.
— Całkiem sama? — spytała cichutko.
Pewnie nigdy w życiu nie spała w pokoju, w którym nie byłoby przynajmniej siedmiu innych dzieciaków, pomyślał Leo. Wziął głęboki oddech, by się uspokoić — na pewno nie zacznie na nią krzyczeć, niezależnie od tego, jak wielką sprawiłoby mu to ulgę. Jak on się w ogóle zaplątał w tę dziecięcą krucjatę? W tej chwili nie mógł sobie przypomnieć.
— Chodź.
Wziął ją za rękę i zaprowadził do składu ubrań; tam znalazł torbę na brudną bieliznę, przyczepił do ściany i pomógł dziewczynce wejść do środka razem z zapakowaną hermetycznie kanapką. Jej przerażona buzia wyglądała przez otwór; przez moment miał wrażenie, jakby przygotowywał się do utopienia worka pełnego kociąt.
Uśmiechnął się.
— No co? Lepiej?
— Dziękuję, Leo — pociągnęła nosem. — Przepraszam za ten pchacz. I za paliwo.
— Zajmiemy się tym. Prześpij się trochę, dobrze? Jak się obudzisz, jeszcze będzie dość roboty dla wszystkich, nic nie stracisz. No, dobranoc.
— Dobranoc…
Na korytarzu potarł twarz dłońmi.
— Uuuch.
Trzy czwarte habitatu niedostępne? Raczej dziewięć dziesiątych. I wszystkie segmenty były na awaryjnym zasilaniu, czekając, aż się je podłączy z powrotem do głównego zasilania, kiedy już załaduje się je na statek. Ze względu na tych, którzy byli uwięzieni w rozmaitych segmentach, należałoby habitat przebudować i doprowadzić do stanu używalności najszybciej, jak się da.
Nie wspominając już o tym, że wszyscy będą musieli nauczyć się poruszać po nowym labiryncie. O nowym układzie zadecydowało mnóstwo warunków i wymagań, które trzeba było jakoś pogodzić — na przykład żłobki należało dać do środka, doki i śluzy powinny być zwrócone w kierunku otwartej przestrzeni, część śmietników trzeba było odciąć, starali się też uważać z zasilaniem, z kolei stołówki, wydające około trzech tysięcy posiłków dziennie, musiały mieć bezpośredni dostęp do magazynów… Zrobi się straszliwy bałagan, dopóki wszyscy się nie przyzwyczają, nawet przy założeniu, że segmenty zostaną załadowane odpowiednią stroną do góry, i tak dalej, nawet jeżeli Leo dopilnuje tego osobiście.
A teraz kluczowe pytanie: czy kontynuować ładowanie na Superskoczka, który był uszkodzony — może nawet nieodwracalnie? Zwierciadło wirowe, mój Boże. Czemu nie uderzyła w któreś z ramion? Dlaczego nie wpadła na samego Lea?
— Leo! — zawołał znajomy męski głos. Korytarzem leciał pilot-skoczek, Ti Gulik. Za nim Silver przerzucała się od jednego uchwytu do drugiego, a za nią z kolei śpieszył Pramod. Gulik chwycił się czegoś i zatrzymał tuż obok Lea. Spojrzenia Silver i Lea spotkały się w krótkim, milczącym “cześć!”, zanim pilot przycisnął go do ściany.
— Co te twoje cholerne czworaczki zrobiły z moimi generatorami? — warknął Ti. — Robimy, co możemy, żeby zdobyć ten statek, sprowadzić go tutaj, a pierwszą rzeczą, jaką robicie wy, jest rozwalenie go. Ledwo zdążyłem zaparkować! — Jego głos złagodniał nagle. — Proszę, powiedz, że ten mały mutant — wskazał na Pramoda — się pomylił.
Leo odchrząknął.
— Jeden z silników manewrowych pchacza zaciął się, wprowadzając maszynę w ruch wirowy. Rzadko używam określenia “wypadek, któremu nie można było w żaden sposób zapobiec”, ale to zdecydowanie nie była wina pilota.
— Ha — mruknął Ti. — Przynajmniej nie staracie się zwalić wszystkiego na pilota… Jakie są szkody?