— Sam generator jest nietknięty… Ti odetchnął z ulgą.
— …ale jedno z tytanowych zwierciadeł wirowych zostało rozbite.
Ti dla odmiany jęknął.
— Na jedno wychodzi!
— Uspokój się! Nie jest aż tak źle. Mam już parę pomysłów. I tak chciałem z tobą porozmawiać. Kiedy przejęliśmy habitat, w doku był towarowy prom.
Ti spojrzał na niego podejrzliwie.
— To macie szczęście. I co z tego?
— To kwestia odpowiedniego planowania, nie szczęścia. Silver jeszcze o tym nie wie… — Spojrzał na nią; zacisnęła zęby, słuchając z uwagą. — Nie udało nam się ściągnąć na górę Tony’ego, zanim przejęliśmy habitat. Jest wciąż w szpitalu na Rodeo.
— O, nie — szepnęła Silver. — Czy jest jakiś sposób… Leo potarł bolące czoło.
— Może. Nie jestem pewien, czy to najwłaściwsze wyjście z punktu widzenia strategii… Precedens dotyczył zdaje się owiec, ale chyba nie mógłbym już nigdy sam siebie znieść, gdybym przynajmniej nie spróbował go tu sprowadzić. Poza tym doktor Minchenko obiecał, że z nami poleci, jeżeli uda nam się zabrać madame Minchenko. Ona też jest na dole.
— Doktor Minchenko został? — Silver klasnęła w ręce, zachwycona. — To wspaniale.
— Tylko pod warunkiem, że wda się nam zabrać madame Minchenko — przypomniał Leo. — Czyli są dwa powody, dla których trzeba wybrać się na dół. Mamy prom, mamy pilota…
— O, nie — zaczął Ti. — Chwileczkę…
— …i jest nam gwałtownie potrzebna zapasowa część. Jeżeli uda nam się znaleźć zwierciadło wirowe w magazynie na Rodeo…
— Nie uda się wam — wtrącił stanowczo Ti. — Naprawy statków załatwia się tylko w firmowych orbitalnych stacjach na Oriencie IV. Wszystkie części trzymają tam. Wiem, bo kiedyś mieliśmy tu problem i musieliśmy czekać cztery dni, żeby ekipa stamtąd do nas dotarła. Rodeo nie ma nic wspólnego z Superskoczkami, absolutnie nic. — Skrzyżował ręce na piersi.
— Obawiałem się tego — stwierdził Leo ponuro. — Cóż, jest jeszcze jedna możliwość. Możemy spróbować zrobić nowe, na miejscu.
Ti miał minę taką, jakby właśnie jadł cytrynę.
— Graf, tego się nie da zespawać z kawałków żelaza. Cholernie dobrze wiem, że robią je od razu w jednym kawałku, podobno złączenia zakłócają przepływ pola. A toto ma przecież trzy metry szerokości! Maszyna, która je wyciska, waży setki ton. I trzeba precyzji… Wykonanie czegoś takiego potrwałoby sześć miesięcy!
Leo zakrztusił się i wyciągnął przed siebie obie ręce, rozkładając szeroko palce. Gdyby był czworączkiem, może podwoiłby przewidywany czas, ale tak…
— Dziesięć godzin — powiedział. — Pewnie, że chciałbym mieć sześć miesięcy. Na dole. W odlewni. Z olbrzymią metalową prasą wymierzoną co do mikrona, taką jaką mają oni. I system chłodzący, i grupę pomocników, i nieograniczone fundusze… Mógłbym wtedy zrobić dziesięć tysięcy sztuk. Ale nie potrzebujemy dziesięciu tysięcy luster. Jest jeszcze inny sposób. Szybki, niezbyt elegancki, poza tym da się to zrobić tylko raz, ale na więcej i tak nie mamy czasu. Tylko że ja nie mogę być jednocześnie tutaj, fabrykując zwierciadło wirowe, i na dole, ratując Tony’ego. Czworaczki same sobie nie poradzą. Jesteś mi potrzebny, Ti. Tak czy siak potrzebowałbym cię do pilotowania promu. Teraz po prostu musiałbyś zrobić tylko trochę więcej.
— Posłuchaj mnie — zaczął Ti. — Miałem wyjść z tego cało, bo GalacTech będzie myślał, że zostałem porwany i wyskoczyłem stąd z wami z pistoletem przystawionym do głowy. Elegancki, prosty, przekonujący scenariusz. Ale to się zaczęło robić cholernie skomplikowane. Nawet gdybym mógł wykonać taki numer, nikt w życiu nie uwierzy, że zrobiłem go pod przymusem. Co mogłoby mnie powstrzymać od polecenia promem na dół i poszukania tam pomocy? Takie pytanie będą mi zadawać, możesz być pewny. Nie, do cholery. Za nic. Ani za miłość, ani za pieniądze.
— Wiem — jęknął Leo. — Oferowaliśmy już jedno i drugie.
Ti odwrócił głowę, żeby uniknąć spojrzenia Silver.
W tej chwili cienki, młody głos rozległ się w korytarzu:
— Leo! Leo!
— Tutaj! — odpowiedział Leo. — Co znowu?
W ich kierunku śpieszył jeden z młodszych czworaczków.
— Leo! Szukamy cię wszędzie. Chodź, szybko!
— Co się dzieje?
— Pilna wiadomość z dołu.
— Nie odpowiadamy na ich wezwania. Kompletna cisza, pamiętasz? Im mniej informacji im damy, tym dłużej będą musieli się zastanawiać, o co nam chodzi.
— Ale to jest Tony!
Lea omal nie złapały mdłości. Rzucił się za czworączkiem. Pobladła Silver i cała reszta ruszyli za nim.
Obraz na ekranie holowidu wyostrzył się, ukazując szpitalne łóżko. Tony siedział oparty o wysoko uniesiony podgłówek, patrząc prosto w komunikator. Miał na sobie koszulkę i szorty, biały bandaż spowijał dolne lewe ramię, a sztywność torsu sugerowała, że bandaże są również pod ubraniem. Na wymizerowanej twarzy spod bladości przebijał rumieniec. Niebieskie oczy kierowały się co chwila nerwowo, ze strachem, na prawą stronę łóżka, gdzie stał Bruce Van Atta.
— Sporo czasu zajęła ci odpowiedź na nasze wezwanie, co, Graf? — oznajmił Van Atta, uśmiechając się nieprzyjemnie.
Leo przełknął ślinę.
— Cześć, Tony. Nie zapomnieliśmy o tobie. Claire i Andy mają się dobrze i są znowu razem…
— Masz teraz słuchać, Graf, a nie mówić — przerwał mu Van Atta. Pomajstrował coś przy kontrolkach. — No, wyłączyłem głos z twojej strony, więc możesz już sobie darować. Dobra, Tony — Van Atta szturchnął chłopaka srebrzystą pałką; Leo zastanawiał się z obawą, co to jest? — Mów, co masz mówić.
Spojrzenie Tony’ego wróciło do milczącego obrazu na holo-widzie. Wziął głęboki oddech i zaczął pośpiesznie mówić.
— Cokolwiek tam robicie, Leo, róbcie to dalej. Nie przejmujcie się mną. Zabierz stąd Claire… i Andy’ego…
Obraz gwałtownie zniknął, ale dźwięk pozostał chwilę dłużej. Rozległo się jeszcze coś w rodzaju uderzenia, krzyk To-ny’ego i przekleństwa Van Atty: “Uspokój się, ty cholerny gówniarzu!”, zanim dźwięk też został wyłączony. Leo stwierdził, że ściska jedną z rąk Silver.
— Claire miała tu przyjść — powiedziała Silver cicho — żeby go zobaczyć.
Leo spojrzał jej w oczy.
— Chyba będzie lepiej, jeśli ją zatrzymasz. Silver ze zrozumieniem skinęła głową.
— Racja.
Wrócił obraz. Tony leżał teraz skulony w rogu łóżka, zakrywając dłońmi twarz. Van Atta gapił się w przekaźnik, z wściekłością kiwając się na obcasach.
— Ten dzieciak najwyraźniej powoli się uczy — warknął do Lea. — A więc ja wyjaśnię ci to krótko i prosto, Graf. Możesz sobie mieć zakładników, ale jeżeli ich choćby dotkniesz, skaże cię każdy sąd w galaktyce. Ja mam zakładnika, z którym wolno mi robić wszystko, co mi się spodoba. I jeżeli myślisz, że się nie odważę, to lepiej przemyśl to jeszcze raz. Niedługo wyślemy na górę prom służby bezpieczeństwa i ludzi, żeby przywrócili tam porządek. A ty będziesz z nimi współpracował. — Uniósł srebrzystą pałeczkę i nacisnął coś. Leo zobaczył elektryczną iskrę wyskakującą z jej czubka. — To nieskomplikowana maszynka, ale ja potrafię być bardzo pomysłowy, jeśli się mnie do tego zmusi. Nie zmuszaj mnie, Leo.
— Nikt cię nie zmusza… — zaczął Leo.
— Chwileczkę. — Van Atta dotknął kontrolek holowidu. — Teraz możesz mówić, słyszę. I lepiej, żeby to było coś, co chciałbym usłyszeć.