— Nikt z nas tutaj nie może cię do niczego zmusić — poinformował go Leo. — Cokolwiek zrobisz, zrobisz to z własnej i nieprzymuszonej woli. Nie mamy żadnych zakładników. Mamy tu tylko trzech ochotników, którzy woleli zostać ze względu na… Pewnie ze względu na swoje sumienie.
— Jeżeli Minchenko jest wśród nich, to lepiej uważaj, Leo. Do diabła z sumieniem, on chce zatrzymać swoje małe imperium. Jesteś głupcem, Graf. Chodź — usunął się z widoku — porozmawiaj z nim w jego języku, Yei.
Doktor Yei sztywno weszła w pole widzenia, spojrzała Le-owi w oczy i oblizała wargi.
— Panie Graf, proszę powstrzymać to szaleństwo. To, co pan chce zrobić, jest strasznie niebezpieczne, dla wszystkich…
Van Atta z kwaśnym uśmiechem zilustrował te słowa machaniem elektryczną pałką nad jej głową. Yei spojrzała na niego z irytacją, ale ciągnęła ponuro dalej:
— Proszę się poddać teraz, przynajmniej szkody będą minimalne. Proszę. Dla dobra wszystkich. Pan może to powstrzymać.
Leo milczał przez moment, a potem pochylił się ku ekranowi.
— Doktor Yei, jestem czterdzieści pięć tysięcy kilometrów nad wami. Pani jest z nim w tym samym pokoju, niech pani sama go powstrzyma. — Wyłączył holowid i zawisł w powietrzu, milcząc ponuro.
— Czy to było rozsądne? — spytał Ti niepewnie. Leo pokręcił głową.
— Nie wiem. Ale bez publiczności nie będzie chyba miał powodu do kontynuowania przedstawienia.
— Czy to była tylko gra? Jak daleko ten facet może się posunąć?
— Znałem go kiedyś; zawsze miał gwałtowny charakter, trudno go było opanować, kiedy naprawdę się wściekł. Uspokajało go zazwyczaj odwołanie się do jego własnego dobra.
A jak sam wiesz, na tym tutaj kariery i tak nie zrobi. Nie wiem, jak daleko się posunie. Myślę, że on sam nie wie.
Po długim milczeniu ciszę przerwał Ti:
— Czy… czy wciąż jeszcze potrzebujesz pilota do promu, Leo?
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
Silver ścisnęła mocno poręcze fotela drugiego pilota promu, czując jednocześnie radość i strach. Jej dolne ręce chwyciły brzeg fotela, szukając oparcia. Prom hamował. Poza tym odczuwała już działanie grawitacji. Jedną ręką sprawdziła na wszelki wypadek zapięcie pasów krzyżujących się na ramionach, trzymających ją bezpiecznie w fotelu. Prom zmienił kąt lotu i skierował się dziobem w dół, a w oknie ukazała się ziemia. Czerwone, opustoszałe góry,-skaliste i nieprzyjazne, migały pod nimi coraz szybciej i szybciej, w miarę jak się do nich zbliżali.
Ti siedział obok niej w fotelu głównego pilota; jego dłonie i stopy leciutko dotykały przyrządów, dokonując nieustannie drobnych poprawek, spojrzenie przesuwało się od odczytu do odczytu, a potem przenosiło się na prawdziwy horyzont. Rozdzierane powietrze wyło wokół kadłuba promu, który zakoły-sał się gwałtownie, wpadłszy w jakąś dziurę. Silver nareszcie rozumiała, dlaczego Leo, mimo iż wyraźnie się niepokoił, że na dole mogą stracić Ti, co byłoby wielkim niebezpieczeństwem dla nich wszystkich, nie wysłał w tej misji Żary albo któregoś innego z pilotów pchaczy. Pomijając nawet trudności związane z obsługiwaniem pedałów, lądowanie na planecie było najwyraźniej zupełnie inną sztuką niż latanie w próżni, zwłaszcza jeśli pojazd był wielkości niemal całego segmentu habitatu.
— Tam jest wyschnięte jezioro — zwrócił się do niej Ti i wskazał kierunek ruchem głowy, nie odrywając oczu od deski rozdzielczej. — Tam, na horyzoncie.
— Czy to będzie dużo trudniej niż wylądować na lądowisku w porcie? — zapytała zaniepokojona.
— Żaden problem — uśmiechnął się Ti. — Nawet łatwiej. To tylko takie duże bajorko. Poza tym to jest jedno z naszych awaryjnych lądowisk. Wystarczy uważać na rowy po północnej stronie, i jesteśmy na ziemi.
— Aha. — Silver poczuła się pewniej. — Nie wiedziałam, że już tu lądowałeś.
— No, tak naprawdę to nie — mruknął Ti. — Jeszcze nigdy nie miałem awarii. — Mocniej ścisnął stery, a Silver pomyślała, że może lepiej będzie nie zawracać mu teraz głowy rozmową.
Obejrzała się na doktora Minchenkę, siedzącego za nimi w fotelu głównego mechanika, żeby zobaczyć, jak on to wszystko znosi. Uśmiechnął się do niej szyderczo, jakby bawił go jej niepokój, ale zauważyła, że on też sprawdza, czy klamra pasów mocno trzyma.
Od dołu zbliżała się w ogromnym pędzie ziemia. Silver niemal pożałowała, że jednak nie zaczekali z lądowaniem do nocy. Wtedy przynajmniej nie mogłaby widzieć nadchodzącej śmierci. Oczywiście, zawsze mogła zamknąć oczy. I nawet zamknęła je, ale prawie natychmiast otworzyła. Dlaczego miałaby przegapić ostatnie doświadczenie swojego życia? Żałowała, że Leo nigdy nie spróbował się do niej zbliżyć. Przecież on też musiał cierpieć z powodu akumulującego się stresu.
Coraz szybciej i szybciej…
Prom uderzył o ziemię, podskoczył raz, a potem pomknął z rykiem po płaskiej, popękanej powierzchni. Żałowała, że sama nie spróbowała zbliżyć się do Lea. Czekanie, aż inni zrobią za kogoś to, na co sam ma ochotę, może trwać w nieskończoność i do niczego nie doprowadzić. Uprząż fotela wpijała się w jej piersi, kiedy siła rozpędu ciągnęła ją do przodu, a wibracje sprawiały, że zęby zaczęły dzwonić.
— Nie jest tu tak gładko jak na lądowisku — zawołał Ti, uśmiechając się szeroko do niej. — Ale wcale nie najgorzej…
No dobra, nikt inny nie trząsł się z przerażenia, może lądowanie tak właśnie powinno wyglądać. Zatrzymali się w końcu w samym środku pustki. Postrzępione ciemnoczerwone góry majaczyły na horyzoncie. Zapanowała cisza.
— Jesteśmy na miejscu — odezwał się Ti. Energicznie rozpiął pasy i odwrócił się do doktora Minchenki, który usiłował wygrzebać się ze swojego fotela. — I co teraz? Gdzie ona jest?
— Gdyby był pan tak dobry i pokazał nam, co się dzieje na zewnątrz… — odparł doktor Minchenko.
Widok okolicy przesuwał się w tę i z powrotem po monitorze, a Silver niemal słyszała mijające minuty. Grawitacja, jak zauważyła, nie była nawet w połowie tak straszna, jak opisywała ją Claire. To przypominało przyśpieszenie, kiedy lecieli do czarnej dziury, tylko że spokojnie i bez wibracji. Z pewnością zniosłaby to dużo lepiej, gdyby fotel został zaprojektowany odpowiednio do kształtu jej ciała.
— A co będzie, jeżeli kontrola ruchu z Rodeo widziała, jak tu lądujemy? — zapytała. — Jeżeli GalacTech dotrze tu pierwszy?
— Bardziej przerażające byłoby, gdyby kontrola ruchu mogła nas nie zauważyć — odparł Ti. — A co do tego, kto będzie pierwszy… No, doktorze Minchenko?
— Mhm — mruknął doktor ponuro. Potem się rozpromienił, pochylił, zatrzymał obraz i wskazał małą smugę na ekranie, odległą może o piętnaście kilometrów.
— Wiatr? — spytał Ti.
Doktor Minchenko poprawił ostrość.
— Łazik — stwierdził doktor. — Dobra dziewczynka. Smuga zmieniła się w wir pomarańczowego pyłu, wzniecanego przez pędzący pojazd. Pięć minut później łazik zahamował obok przedniego luku promu. Postać ukryta pod zakurzonym niebieskim dachem poprawiła maskę gazową, potem dach się uniósł, a rampa z boku opadła.
Doktor Minchenko naciągnął swoją maskę mocno na nos i wraz z Ti zbiegł po schodkach, by pomóc delikatnej kobiecie o srebrzystych włosach, która walczyła ze stosem paczek o przedziwnych kształtach. Z wyraźnym zadowoleniem przekazała je mężczyznom, oprócz jednej czarnej walizeczki, z kształtu podobnej trochę do łyżki; tuliła ją do piersi w podobny sposób, zdaniem Silver, w jaki Claire tuliła Andy’ego. Doktor Minchenko troskliwie poprowadził żonę w stronę śluzy — jej nogi sztywno poruszały się na schodkach — a potem do środka, gdzie wreszcie mogli zdjąć maski i porozmawiać.