Выбрать главу

— Tak? Ach… Właśnie wyobraziłam sobie czworączka w stanie nieważkości z dwunastostrunową gitarą. Gdybyś nie siedziała tak wciśnięta w to krzesło, mogłabyś podnieść dolną rękę…

Może było to tylko złudzenie wywołane przez światło zachodzącego słońca Rodeo, opadającego za postrzępiony horyzont i ślącego swoje czerwone promienie przez okno kabiny, ale oczy madame Minchenko wydawały się lśnić.

— Teraz zegnij palce, o tak…

Ogień.

Pierwszym problemem było znalezienie na habitacie dostatecznej ilości czystego tytanu, żeby można nim było uzupełnić ubytki w zniszczonym lustrze. Należało też liczyć się z nieuniknionymi stratami w trakcie przeróbek. Czterdziestoprocentowy margines mógłby Leowi wystarczyć.

Powinny gdzieś być tytanowe pojemniki na te wredne, żrące płyny; pojedynczy, dajmy na to stulitrowy, pojemnik by wystarczył — przewody, zawory, cokolwiek. Po godzinie gorączkowych poszukiwań Leo doszedł do wniosku, że jego plan padnie już na samym początku. A potem znalazł tytan tam, gdzie się tego najmniej spodziewał: w Wyżywieniu — całą chłodnię pełną tytanowych pojemników, ważących dobre pół kilo każdy. Ich różnorodna zawartość została pośpiesznie przerzucona do pojemników zastępczych, jakie tylko Leo i jego czwororęczni poszukiwacze zdołali znaleźć.

— Sprzątanie — rzucił zawstydzony Leo przerażonej dziewczynie, która teraz zarządzała Wyżywieniem — zostawia się jako ćwiczenie dla studentów.

Drugim problemem było znalezienie miejsca odpowiedniego do wykonania tej pracy. Pramod wskazał na jeden z porzuconych segmentów habitatu, cylinder mający w przekroju jakieś cztery metry. Kolejne dwie godziny zajęło wycięcie w jego boku dziur, żeby można było wejść do środka, oraz pokrycie jednego końca zbędnymi kawafićami dobrze przewodzącego metalu, jakie zdołali znaleźć. Masę tę zetknięto potem z powierzchnią innego porzuconego segmentu, wyklepano i wypolerowano do takiej gładkości, jaką mogli osiągnąć w pustej półkuli o precyzyjnie wyliczonym łuku i o średnicy większej niż średnica segmentu. Teraz masa tytanu unosiła się zawieszona w samym środku segmentu. Połamane kawałki lustra oraz spłaszczone pojemniki na żywność zostały powiązane ze sobą za pomocą drutu z czystego tytanu, który jakiś genialny czwo-rączek znalazł w magazynach. Twardy szary metal lśnił i błyszczał, odbijając światła lampek na ich hełmach oraz strumień słonecznego światła wpadający przez jedną z dziur.

Leo rozejrzał się po raz ostatni. Czwórka ubranych w skafandry czworaczków, każdy wyposażony w laser, tkwiła pod ścianami, otaczając masę tytanową. Mierniki Leo przywiązał do swego paska; unosiły się teraz swobodnie w zasięgu jego rąk. Już czas. Leo dotknął przełączników hełmu, przyciemniając frontową szybkę.

— Ognia — rzucił do komunikatora.

Cztery promienie laserowego światła rozbłysły jednocześnie. Przez kilka minut zdawało się, że nic szczególnego się nie dzieje. Potem metal zaczął świecić — ciemnoczerwono, jasno-czerwono, żółto, biało — a potem jeden z byłych pojemników na żywność zaczął się topić i łączyć z resztą. Czworaczki nadal słały w metal energię.

Masa zaczęła się nieznacznie przesuwać, co zasygnalizował jeden z przyrządów; ruch nie był jeszcze widoczny gołym okiem.

— Czwórka, zwiększyć moc o dziesięć procent — polecił Leo. Jeden z czworaczków pomachał dolną ręką, sygnalizując przyjęcie polecenia, i dotknął przełącznika. Ruch masy ustał. Dobrze, system zadziałał. Leo widział już oczyma wyobraźni, jak masa rozgrzanego metalu wpada na ścianę lub, co gorsza, na kogoś; jednak promienie, które ją topiły, zdawały się też wystarczać do kontrolowania jej ruchu, przynajmniej w sytuacji, gdy nie występowały żadne silniejsze bodźce.

Teraz topienie się metalu widać już było nawet gołym okiem, masa tytanu zamieniała się z wolna w biały świecący bąbel, unoszący się w próżni, usiłujący przybrać kształt idealnej kuli. To będzie naprawdę czyste, kiedy skończymy, pomyślał Leo z satysfakcją.

Sprawdził wskazania przyrządów. Zbliżał się moment najważniejszej decyzji — kiedy przestać? Muszą dać dość energii, by metal zupełnie się roztopił, żeby wewnątrz nie zostały żadne grudki. Ale nie mogło jej też być za dużo; chociaż tego nie widział, Leo wiedział doskonale, że z kuli już umyka gaz; to jednak stanowiło wkalkulowaną stratę.

Najważniejsze było to, że każdą kilokalorię wpakowaną w ten metal trzeba będzie wydobyć z powrotem. Na planecie wymagany kształt nadano by metalowi za pomocą miedzianej formy, podczas gdy mnóstwo wody zabierałoby ciepło w potrzebnym tempie, w tym wypadku bardzo szybko. Nazywało się to monokrystalicznym punktowym chłodzeniem. No, w każdym razie wiedział, jak przynajmniej częściowo to osiągnąć.

— Przerwać ogień — rozkazał.

Teraz kula stopionego metalu wisiała w próżni — idealna, biało-niebieska ze względu na olbrzymią ilość energii, jaką pochłonęła. Leo upewnił się, a potem upewnił się jeszcze raz, czy na pewno znajduje się w samym centrum, a następnie kazał laserowi numer dwa uruchomić promień na pół sekundy, już nie dla stopienia metalu, lecz dla nadania mu rozpędu.

— Dobra — powiedział Leo do komunikatora. — Teraz zabieramy stąd wszystko, co jest do zabrania, i sprawdzamy dwa razy wszystko, co zostaje. Jeszcze tylko tego by brakowało, żeby teraz wpadł nam do metalu jakiś klucz.

Dołączył do czworaczków wypychających bezceremonialnie sprzęt przez dziury wycięte w ścianach segmentu. Potem wyszło dwóch operatorów laserów, dwaj zaś zostali z Leo, który jeszcze raz sprawdził wszystkie wskaźniki. Wreszcie przypięli się z czworaczkami pasami do śeiany.

Leo przełączył kanały w komunikatorze.

— Zara, gotowa? — zapytał.

— Gotowa, Leo — odpowiedziała dziewczyna ze swojego pchacza, teraz przyczepionego do tylnej części zmasakrowanego segmentu.

— Tylko pamiętaj: delikatnie i powoli. Ale stanowczo. Wyobraź sobie, że twoja maszyna jest skalpelem, a ty robisz operację swojej przyjaciółce, albo coś podobnego.

— Dobrze, Leo.

W jej głosie usłyszał śmiech. Tylko bez zbytniej brawury, dziewczyno, modlił się w duchu.

— Zacznij, kiedy będziesz gotowa.

— Zaczynam. Trzymajcie się!

Początkowo nie wyczuli żadnej zmiany. Powoli uprząż Lea zaczęła delikatnie wpijać się w jego ciało. To segment się rusza, nie kula stopionego tytanu, przypomniał sobie. Kuli wcale nie znosiło, to ściana przybliżała się do niej.

Działało, Boże, działało! Lśniący bąbel dotknął tylnej ściany, rozpłaszczył się i wpasował w metalową formę.

— Powoli przyśpieszaj — polecił Leo.

Pchacz przyśpieszył, a krąg stopionego tytanu rozszerzał się coraz bardziej, zbliżając się do pożądanej średnicy około trzech metrów i przestając z wolna świecić. Tworzył się płat tytanu o określonej grubości, gotowy (po ochłodzeniu) do nadania mu ostatecznej formy.

— Wyrównaj. Już?

Chłodzenie punktowe? No, niezupełnie. Leo miał nieprzyjemną świadomość, że najprawdopodobniej nie uda im się osiągnąć idealnej, monokrystalicznej struktury. Ale będzie dobra, wystarczająco dobra. Oby tylko nie musieli topić zwierciadła znowu i zaczynać od początku, o niczym więcej już nie marzył. Ledwo mieli czas na wykonanie jednego. Na pewno nie dwóch. A kiedy rozpocznie się spodziewany kontratak z Rodeo? Bez wątpienia niedługo.

Zastanawiał się przez chwilę, co ta nowa maszynka do grawitacji zmieni przy tego rodzaju produkcyjnych problemach w kosmosie. Zrewolucjonizuje — to chyba za słabe słowo. Szkoda, że teraz tego nie mamy, pomyślał. Mimo to — uśmiechnął się, ukryty we wnętrzu swojego hełmu — idzie nam całkiem nieźle. Skierował miernik temperatury na tylną ścianę. Metal stygł prawie tak szybko, jak się tego spodziewał. Trzeba będzie jeszcze latać przez kilka godzin, zanim ostygnie na tyle, by dać się zdjąć ze ściany bez ryzyka odkształcenia.