Выбрать главу

Silver w zamyśleniu ssała dolną wargę. Potem, niezręcznie pochylając się do przodu w fotelu nie zaprojektowanym dla czworaczków, zwolniła częściowo hamulce i uruchomiła lewy silnik. Prom przejechał kolejne kilka metrów, skręcając i zataczając się. Na ekranie monitora widać było pojazd terenowy, na pół pokryty pomarańczowym pyłem, wzbitym przez gorące powietrze; obraz drżał od wysokiej temperatury.

Zaciągnęła hamulce najmocniej, jak potrafiła, i dodała trochę mocy w lewym silniku. Pomruk zmienił się w skowyt — nie ośmieliła się dodać aż tyle mocy, by silnik zaczął wyć tak jak wtedy, kiedy Ti lądował. Kto wie, co by się wtedy stało?

Plastikowy kadłub pojazdu pękł gwałtownie i zaczął się topić. Jeżeli Leo nie mylił się, opisując im kiedyś to węglowodorowe paliwo, którego na dole używa się do pojazdów, za jakąś sekundę powinno…

Żółta kula ognia pochłonęła pojazd, przez moment świecąc jaśniej niż zachodzące słońce. Kawałki karoserii latały we wszystkich kierunkach, odbijając się i podskakując dziwnie w polu grawitacyjnym. Silver rzuciła okiem na ekrany monitorów; strażnicy rozbiegli się we wszystkich kierunkach. Zmniejszyła moc, zwolniła hamulce i pozwoliła, by prom potoczył się po wyschniętym błocie. Na szczęście, dno jeziora było płaskie, więc nie musiała się martwić o takie rzeczy jak sterowanie.

Jeden ze strażników biegł za nimi przez jakiś czas, machając rękami, ale szybko został w tyle. Pozwoliła, by prom przejechał kilka kilometrów, znów zahamowała i wyłączyła silniki.

— Tych mamy z głowy — westchnęła.

— Z całą pewnością — odezwała się słabym głosem madame Minchenko, powiększając obraz na monitorze, by po raz ostatni spojrzeć do tyłu. Słup czarnego dymu i gasnącego pomarańczowego światła znaczył miejsce ich poprzedniego postoju.

— Mam nadzieję, że mają dosyć powietrza w butlach — powiedziała Silver.

— Ojej — zmartwiła się madame Minchenko. — Może powinnyśmy zawrócić i coś zrobić. Na pewno będą mieli dość rozsądku, by zostać przy samochodzie i poczekać na pomoc, a nie próbować wędrować na piechotę. W filmach instruktażowych zawsze to podkreślano. “Zostań przy swoim pojeździe i czekaj na oddział ratunkowy”.

— Ale czy to nie oni są oddziałem ratunkowym? — Silver też obserwowała małe figurki na ekranie monitora. — Z pojazdu zostało niewiele. Ale chyba wszyscy trzej zostają na miejscu. Cóż… — pokręciła głową. — To zbyt niebezpieczne, wracać tam i zabierać ich. Ale kiedy Ti i doktor przyjadą z Tonym, może strażnicy mogliby wrócić waszym łazikiem. O ile, ehm, ktoś tu nie dotrze wcześniej.

— To prawda — powiedziała madame Minchenko. — Dobry pomysł. Ulżyło mi. — Spojrzała na ekran monitora i dodała z westchnieniem: — Biedacy.

Lód.

Leo obserwował z hermetycznie zamkniętej kabiny kontrolnej nad ładownią habitatu, jak czwórka ubranych w skafandry czworaczków przesuwa przez luk nietknięte zwierciadło wirowe, zabrane z drugiego generatora D-620. Nie był to najwy-godniejszy obiekt do transportu — ogromny tytanowy lejek o trzymetrowej średnicy, o licznych, precyzyjnie wykreślonych zakrzywieniach, gruby na centymetr z brzegu i rozszerzający się do dwóch centymetrów w środkowej części. Śliczny kształt, tylko że zdecydowanie nie standardowy, ale jakoś trzeba sobie z tym poradzić.

Nie uszkodzone zwierciadło zostało przetransportowane na miejsce i zabezpieczone wśród wijących się obwodów chłodniczych. Czworaczki w skafandrach opuściły halę. Ze swej kabiny Leo zamknął zewnętrzny luk i włączył pompy powietrzne, po czym dosłownie wyskoczył z kabiny kontrolnej, wraz ze strumieniem powietrza wyssanym przez różnicę ciśnień; musiał kilka razy mocno łykać ślinę, żeby odetkać uszy.

Jedyne obwody chłodzące na tyle duże, żeby się nadawały do tego zadania, zostały znalezione przez Bobbi w chwili natchnienia — znowu w Wyżywieniu. Dziewczyna zarządzająca działem aż jęknęła, kiedy Leo ze swą bandą znów się w nim pojawił. Bezlitośnie wybebeszyli największą chłodnię i zabrali obwody do swojej pracowni zlokalizowanej w największym dostępnym segmencie dokowym, zainstalowanym już w D-620. Do załadowania została, według obliczeń Lea, mniej niż jedna czwarta habitatu, mimo że dwunastu najlepszych pracowników zajmowało się produkcją zwierciadła.

Po kilku minutach troje czworaczków dołączyło do Lea. Przyjrzał się im uważnie. Były opatulone w dodatkowe koszulki i szorty, a także w kombinezony z długimi rękawami, zostawione w habitacie przez ludzi z dołu. Nogawki miały podwinięte i zabezpieczone elastycznymi opaskami wokół dolnych rąk. Na szczęście, znaleźli dość rękawic; to dobrze, bo Leo martwił się, że przy tylu nie okrytych palcach mogą zdarzyć się odmrożenia. Każdy oddech zmieniał się w chmurkę w mroźnym powietrzu.

— Dobra, Pramod, możemy zaczynać. Przynieście węże.

Pramod rozwinął kilka węży i podał je czekającym czworaczkom, jedno z nich sprawdziło po raz ostatni podłączenie do najbliższego hydrantu. Leo włączył obwody chłodzące i również chwycił wąż.

— Dobra, dzieciaki, teraz patrzcie uważnie; pokażę wam, na czym polega ta sztuka. Musicie lać wodę powoli, starając się, żeby nie chlapnęła w powietrze. Musicie też lać ją ciągle, żeby węże nie pozamarzały. Jeżeli ktoś poczuje, że traci czucie w palcach, niech zrobi sobie krótką przerwę w pokoju obok. Nie trzeba nam już żadnych dodatkowych wypadków.

Leo przesunął się do tylnej ściany lustra, zabezpieczonej między obwodami, ale nie dotykającej ich. Zwierciadło było w cieniu, na zewnątrz, od dobrych kilku godzin, więc powinno być już całkiem zimne. Otworzył zawór i puścił srebrzystą kulkę wody na jego powierzchnię. Zmieniła się w lodowe pióro. Spróbował puścić kilka kropel na obwody, zamarzły jeszcze szybciej.

— Właśnie tak. Zacznijcie robić wokół lustra lodową formę. Najmocniejszą, jak tylko się da, bez żadnych pęcherzy powietrza. I nie zapomnijcie umieścić małej rurki, żeby powietrze mogło się wydostawać.

— Jak gruby ma być lód? — zapytał Pramod, polewając wodą obwody i obserwując z zafascynowaniem formujący się lód.

— Przynajmniej na metr. Masa lodu musi być co najmniej równa masie metalu. A skoro możemy próbować tylko raz, lepiej mieć go dwa razy tyle. Niestety, nie da się potem odzyskać wody. Chcę jeszcze raz sprawdzić rezerwy, bo dwa metry grubości byłoby jeszcze lepsze, ale nie wiem, czy możemy sobie na to pozwolić.

— Jak na to wpadłeś? — zapytał Pramod z podziwem.

Leo parsknął, kiedy zrozumiał, że Pramod jest przekonany, iż to on wymyślił cały ten sposób fabrykacji na poczekaniu.

— Nie wymyśliłem tego. Czytałem o tym. To stara metoda, której kiedyś używano przy wstępnych testach, zanim udoskonalono teorię fraktali i symulacje komputerowe nie były jeszcze tak dobre jak obecnie.

— Ach. — Pramod wyglądał na nieco rozczarowanego. Leo się uśmiechnął.

— Jeżeli kiedykolwiek będziesz musiał wybierać między nauką a inspiracją, mały, zawsze wybierz naukę. Zazwyczaj się sprawdza.

Taką przynajmniej mam nadzieję, dodał w duchu Leo i odsunął się, żeby przyjrzeć się swoim czworaczkom. Pramod miał dwa węże, po jednym w każdej parze rąk, i uruchamiał je na zmianę. Kulki wody padały jedna po drugiej na obwody i zwierciadło, lód wyraźnie już pogrubiał. Jak dotąd nie stracili ani jednej kropli. Leo odetchnął z ulgą, widząc, że tę część zadania mógł im powierzyć bezpiecznie. Pomachał Pramodowi i wyszedł zająć się tą częścią, której nie ośmieliłby się powierzyć nikomu.