Выбрать главу

— Nie wiem, proszę pana. — Fors mrugnął. — Nigdy nie wyobrażałem sobie walki z pięcioletnimi dziewczynkami.

Bannerji zabębnił palcami o konsolę i spojrzał na Yei.

— Czy na pokładzie jest ta dziewczyna z dzieckiem, ci, których o mało co nie zastrzeliłem wtedy w magazynie, doktor Yei?

— Claire? Tak — odpowiedziała.

— Aha. — Bannerji odwrócił wzrok i poruszył się niespokojnie w fotelu.

— Miejmy nadzieję, że tym razem wyceluje pan lepiej, Bannerji — wtrącił Van Atta.

Bannerji obracał widoczny na ekranie schemat Super-skoczka, przeprowadzając obliczenia.

— Rozumie pan — powiedział powoli — że to wydarzenie będzie miało pewne nie kontrolowane następstwa… Jest spore prawdopodobieństwo, że wybijemy kilka dodatkowych dziur w segmentach mieszkalnych, strzelając do generatorów.

— Nic nie szkodzi. — Van Atta skrzywił wargi z namysłem. — Niech pan posłucha, Bannerji — dodał niecierpliwie. — Czworaczki są… ehm… Same do tego doprowadziły, stając się przestępcami. To się niczym nie różni od zastrzelenia złodzieja uciekającego po włamaniu albo napadzie. Zresztą nie można zrobić omletu, nie rozbijając jajek.

Doktor Yei przesunęła dłońmi po twarzy.

— Panie Kryszno — jęknęła. Spojrzała na Van Attę z dziwnym, pełnym napięcia uśmiechem. — Zastanawiałam się, kiedy pan to powie. Mogłam chyba przyjmować zakłady…

— Gdybyś porządnie wykonywała to, co do ciebie należało — najeżył się Van Atta — nie musielibyśmy teraz rozbijać jajek. Mogliśmy je na Rodeo ugotować w skorupkach. Zamierzam o tym zresztą wspomnieć kierownictwu. Ale nie muszę się już z tobą kłócić. Do wszystkiego, co zamierzam zrobić, mam upoważnienie.

— Którego mi pan nie pokazał.

— Widzieli je Chalopin i kapitan Bannerji. Jeżeli ta akcja mi się uda, to ciebie wyrzucą, Yei.

Nie skomentowała tych słów, ale przyjęła zawartą w nich groźbę z ironicznym pochyleniem głowy. Wyciągnęła się w fotelu i splotła ramiona na piersi, najwyraźniej uciszona. Dzięki Bogu, pomyślał Van Atta, nareszcie.

— Proszę nakładać skafandry, Fors — powiedział do sierżanta.

Mostek kapitański D-620 był zatłoczony. Ti tronował w swoim fotelu pod zawieszonym w górze hełmem, Silver obsługiwała komunikator, a Leo objął stanowisko głównego mechanika, tak przynajmniej w końcu uznał. W tym punkcie hierarchia stawała się nieco zamazana. Może powinien mieć tytuł Oficjalnego Za-martwiacza Się? Żołądek zmienił mu się w kamień chyba już na stałe, w gardle zaschło. Bez względu na to, co by zrobili, zbliżali się nieuchronnie do punktu, z którego nie było już odwrotu.

— Prom służby bezpieczeństwa przestał nadawać — zameldowała Silver.

— No to mi ulżyło — stwierdził Ti. — Możesz już włączyć głos.

— To żadna ulga — zaprzeczył Leo. — Jeżeli przestali gadać, to mogą się przygotowywać do otwarcia ognia. — A było za późno, by wysłać na zewnątrz czworaczki ze spawarkami.

Ti skrzywił się i zamknął oczy; zdawało się, że D-620 też zadrżał.

— Jesteśmy już nieomal w dobrym punkcie do skoku — stwierdził.

Leo spojrzał na monitor.

— A oni mają nas prawie w zasięgu ognia. — Zawiesił na chwilę głos, a potem dodał: — Już mają nas w zasięgu ognia.

Ti jęknął i ściągnął z góry hełm.

— Wzmacniam pole Necklina…

— Ostrożnie — jęknął Leo. — Moje zwierciadło…

Dłoń Silver odszukała jego rękę. Poczuł gwałtowne pragnienie, by przeprosić Silver, czworaczki, Boga, sam już nie wiedział kogo. To ja was w to wplątałem… Przepraszam…

— Jeżeli uruchomisz kanał, Silver… — powiedział desperacko, w odruchu paniki… te wszystkie dzieci… — Moglibyśmy jeszcze się poddać…

— Nigdy — odparła Silver. Mocniej zacisnęła palce na jego dłoni i spojrzała mu w oczy. — Dokonuję wyboru za nas wszystkich, nie tylko za siebie. Lecimy.

Leo zacisnął zęby i skinął głową. Jego mózg odliczał sekundy, a wtórowało mu bicie serca. Prom na ekranie monitora stawał się coraz większy.

— Dlaczego oni nie strzelają? — zapytała Silver.

— Ognia! — rozkazał Van Atta.

Jaskrawe wykresy na komputerze ustawiły się w szereg, liczby zmieniały się szybko, światełka migotały. Doktor Yei, jak zauważył, nie siedziała już w swoim fotelu. Pewnie schowała się w toalecie. Taka dawka prawdziwego życia z prawdziwymi konsekwencjami to dla niej bez wątpienia za dużo. Jest identyczna jak ci wszyscy szmatławi politycy — pomyślał jadowicie — którzy gadaniem doprowadzają do katastrofy i znikają, kiedy zaczyna się strzelanina.

— Ognia, już — syknął do Bannerjiego, kiedy komputer zamigotał na znak gotowości; lasery zostały wycelowane.

Dłoń Bannerjiego przesunęła się nieco w stronę przycisku, znieruchomiała.

— Czy ma pan na to formularz? — zapytał nagle.

— Czy mam co? — powiedział Van Atta.

— Formularz. Właśnie zauważyłem, że formalnie można by to uznać za likwidację niebezpiecznych odpadów. Do tego zaś trzeba formularza podpisanego przez przedstawiającego zlecenie — to pan — mojego przełożonego — to administrator Chalopin — i urzędnika kierującego departamentem niebezpiecznych odpadów.

— Chalopin przekazała pana pod moje dowództwo. A więc rozkaz jest ważny, proszę pana!

— Niezupełnie. Niebezpiecznymi odpadami zajmuje się Laurie Gompf, a ona jest na Rodeo. Nie ma pan upoważnienia od niej. Bardzo mi przykro. — Bannerji opuścił konsolę i usadowił się w pustym fotelu głównego mechanika, krzyżując ręce na piersi. — Pozbycie się niebezpiecznych odpadów bez prawomocnego rozkazu może mnie kosztować pracę. Trzeba też załączyć oszacowanie skutków dla środowiska.

— To bunt! — wrzasnął Van Atta.

— Ależ skąd — zaprzeczył kordialnie Bannerji. — Nie jesteśmy w wojsku.

Purpurowy z wściekłości Van Atta wlepi! wzrok w Banner-jiego, który spokojnie oglądał swoje paznokcie. Van Atta z przekleństwem rzucił się w kierunku konsoli i ponownie uruchomił procedurę celowania. Powinien był to przewidzieć — zawsze sobie powtarzał: jeżeli chcesz, żeby coś było dobrze zrobione, musisz to zrobić sam. Teraz zawahał się, pośpiesznie przypominając sobie parametry Superskoczków klasy D. Gdzie w tej skomplikowanej strukturze jest punkt, w który trafienie nie tylko unieruchomi generatory, ale także spowoduje wybuch głównych pchaczy?

Kremacja, właśnie. A śmierć czterech czy pięciu ludzi z dołu, znajdujących się na pokładzie, da się, jeśli zajdzie taka potrzeba, zwalić na Bannerjiego. “Ja robiłem, co mogłem, proszę pani… Gdyby on wykonał, co mu poleciłem…”

Na ekranie pojawił się schemat statku. Musi być taki punkt… Tak. Gdyby udało się trafić w ten węzeł i tamte przewody chłodzące, uruchomiłby nie kontrolowaną reakcję, która zakończyłaby się… jak nic awansem, kiedy już cała sprawa przycichnie. Apmad go za to ucałuje. Będzie jak bohaterski lekarz, który sam jeden zapobiegł rozprzestrzenieniu się genetycznej epidemii po wszechświecie…

Znowu pojawiły się linie wyznaczające cel. Spocona dłoń Van Atty zacisnęła się na dźwigni. Za moment… tylko za moment…

— Co pani robi, doktor Yei? — zapytał z zaskoczeniem Bannerji.

— Stosuję psychologię.

Van Atta poczuł nagle, że tył jego głowy eksploduje z obrzydliwym chrupnięciem. Poleciał do przodu, rozcinając podbródek o konsolę i uderzywszy twarzą w klawisze, zmienił program ustawiający cel w kolorową sieczkę migoczącą na ekranie. Zobaczył gwiazdy wewnątrz promu, zamazane postacie i jakieś zielone plamy — wyprostował się z jękiem.