Cha spojrzała na mającą trzydzieści kończyn istotę, która tkwiła przed jej ekranem wygięta niczym wielki futrzany znak zapytania.
— Zgadzam się — powiedziała po chwili.
— Masz kłopoty z Hredlichli? Myślę o tym zdarzeniu z Diagnostykiem. Naskarżyła na ciebie Cresk — Sarowi?
— Nie wiem. Gdy skończyliśmy wieczorny obchód, poradziła mi, abym przez dwa dni nie pokazywała jej się na oczy, do czego oczywiście chętnie się zastosowałam. Mówiłam ci już, że pozwala mi czasem zmieniać opatrunki? Pod nadzorem oczywiście i tylko w przypadku ran, które są już prawie zagojone.
— Nie może być tak źle, skoro pozwala ci aż na tyle — stwierdził Tarsedth. — Co zamierzasz zrobić z wolnymi dniami? Będziesz się uczyć?
— Nie tylko. Chcę zwiedzić trochę Szpital, przynajmniej te części, do których będę mogła wejść w moim kombinezonie ochronnym. Jak dotąd nawał zajęć i tempo, w jakim Cresk — Sar oprowadzał nas po okolicy, nie dały mi wielu okazji do zadawania pytań.
Kelgianin opuścił kilka kończyn na podłogę, co jednoznacznie wskazywało, że zamierza się zbierać.
— Masz niebezpieczne plany, Cha. Ja tam wolę poznawać nasz dom wariatów po kawałeczku, przynajmniej mniejsze jest prawdopodobieństwo, że skończę jako pacjent na urazówce. Słyszałem jednak, że warto zajrzeć na poziom rekreacyjny. Możesz zacząć zwiedzanie właśnie stamtąd. Idziesz?
— Tak — odparła Cha Thrat. — Może tam przynajmniej nie będzie trzeba wiecznie przed kimś uskakiwać.
Potem długo nie potrafiła zrozumieć, jak mogła się tak pomylić.
Napis nad wejściem głosił:
Poziom Rekreacyjny
dla gatunków:
DBDG, DBLF, DBPK, DCNF, EGCL, ELNT, FGLI IFROB.
Istoty GKMN I GLNO wchodzą na własne ryzyko.
Dla tych, którzy nie odnajdywali przekładu napisu w swoim języku, odtwarzano nieustannie nagrania tej samej treści.
— Jest DCNF — powiedział Tarsedth. — Już nanieśli twoją klasyfikację. Zapewne w ramach rutynowego uaktualniania listy personelu.
— Zapewne — mruknęła Cha, ale zrobiło jej się całkiem miło, że okazała się tak ważna.
Po wielu dniach spędzonych na zatłoczonych korytarzach, w małym pokoiku i na wodnym oddziale, gdzie trzeba było cały czas nosić ciasny skafander, ogromna przestrzeń z początku nieco oszołomiła Cha. Jednak stażystka szybko zorientowała się, że i niebo, i odległy horyzont to tylko projekcje, i poczuła się pewniej. W sumie był to nawet zaskakująco miły widok.
Zmyślne oświetlenie i ciekawy krajobraz sprawiały, że całość wydawała się naprawdę przestronna. Poziom odtwarzał scenerię tropikalnej plaży zamkniętej po bokach dwoma wysokimi klifami. Ocean ciągnął się aż po zamglony horyzont, niebo trwało błękitne i bezchmurne, a woda mieniła się turkusowo i wybiegała falami na złocisty piasek.
Gdyby nie nazbyt czerwonawe sztuczne słońce i obca roślinność obramowująca plażę i klify, Cha gotowa byłaby przysiąc, że to zatoka żywcem przeniesiona z tropików Sommaradvy.
Niemniej był to Szpital, w którym wiecznie brakowało miejsca i w którym, o czym uprzedzono ją jeszcze przed pierwszą wizytą w stołówce, pracowało się razem i razem się jadało. To samo, niestety, dotyczyło wypoczynku.
— Bardzo trudno jest odtworzyć realistycznie wyglądające chmury — zaczął niepytany Kelgianin. — Woleli więc nie próbować, aby nie popsuły ogólnego efektu. Tak powiedział mi pewien technik, który radził, żebym tu wpadł. Dodał też, że największą atrakcją jest grawitacja równa połowie ziemskiej, co bliskie jest również połowie siły przyciągania na Kelgii czy normalnemu ciążeniu na Sommaradvie. Ci, którzy lubią wypoczywać aktywnie, mogą być przez to aktywniejsi, a pozostałym piasek wydaje się bardziej miękki… Uważaj!
Obok nich przebiegło z łomotem trzech Tralthańczyków wzbijających osiemnastoma potężnymi nogami całe fontanny piasku. Z pluskiem runęli do płytkiej wody. Niska grawitacja umożliwiała ociężałym i powolnym zwykle istotom skoki w stylu dwunogów, a i piasek wisiał dłużej niż normalnie w powietrzu. Część, miast z powrotem na plażę, trafiła przy tym do oczu Cha.
— Chodźmy tam — pokazał Tarsedth. — Schowamy się między FROB — em a tymi dwoma ELNT — ami. Nie wyglądają na miłośników szczególnie aktywnego wypoczynku.
Jednak Cha nie miała ochoty leżeć plackiem na plaży pod sztucznym słońcem. Zbyt wiele pytań ciągle ją nurtowało, i to takich, które trudno było zadać, nie ryzykując obrazy rozmówcy, a z doświadczenia wiedziała, że czasem duży wysiłek fizyczny pomaga zrelaksować umysł.
Spojrzała na wysoką falę załamującą się na plaży. Nie wszystkie były sztuczne, wiele było dziełem pływaków, czasem bardzo potężnych i nader energicznych. Ulubionym sportem tych najcięższych i najmniej opływowych były skoki z zamontowanych na klifach trampolin. Prowadziły do nich ukryte w masywach skał tunele. Cha wydawało się, że trampoliny znajdują się zabójczo wysoko, ale potem przypomniała sobie o obniżonej grawitacji. Najwyższy z pomostów został osadzony bardzo solidnie i na sztywno, zapewne aby nikt ze skaczących nie rozbił sobie głowy o sztuczne niebo.
— Popływasz? — spytała nagle Cha Thrat. — O ile Kelgianie pływają, oczywiście.
— Owszem, pływamy, ale ja nie mam ochoty — odparł Tarsedth, pogłębiając swój grajdołek. — Sierść by mi się posklejała i przez resztę dnia nie mógłbym rozmawiać z nikim z moich. Połóż się może i zrelaksuj trochę.
Cha złożyła dwie tylne kończyny i łagodnie legła na piasku, ale było widać, że jakoś nie potrafi się odprężyć.
— Coś cię gryzie? — spytał Kelgianin, poruszając futrem. — O co chodzi? O Cresk — Sara? Hredlichli? Twój oddział?
Sommaradvanka milczała chwilę niepewna, jak przedstawić swój problem istocie, która wyrosła w całkiem innej kulturze i która na dodatek nie była być może wojownikiem, lecz tylko sługą. Jednak choć nie była pewna statusu rozmówcy, uznała go za równego sobie zawodowo.
— Nie chciałabym cię urazić — powiedziała w końcu — ale mam wrażenie, że mimo rozległości wiedzy, którą mamy sobie przyswoić, i rozmaitości istot, którymi się zajmujemy za pomocą cudownych wręcz niekiedy urządzeń, nasza praca polega na monotonnym powtarzaniu banalnych czynności. Cały czas jesteśmy do tego pod nadzorem, za nic nie odpowiadamy. Oczekiwałam, że dostaniemy ważniejsze zadania niż usuwanie nieczystości.
— O to więc chodzi — mruknął Kelgianin, wykręcając głowę w jej kierunku. — Urażona duma.
Cha nie odpowiedziała.
— Zanim opuściłem Kelgię, kierowałem służbami Pielęgniarskimi ośmiu oddziałów. Wszyscy pacjenci należeli oczywiście do tego samego gatunku, ale praca ogólnie była podobna. Niektórzy tutejsi stażyści w tym i ty, byli jednak wcześniej lekarzami, wyobrażam więc sobie, jak możecie się czuć. Ale tak będzie tylko do czasu, aż Cresk — Sar uzna, że jesteśmy gotowi. Nie przejmuj się zatem. Najpierw musisz się nauczyć medycyny obcych, a to najlepiej zacząć od samego dołu, że tak się wyrażę. Póki co spróbuj zainteresować sie pacjentami także od drugiego końca. Zamiast koncentrować się tak na wydalaniu, zacznij z nimi rozmawiać, poznawać lepiej ich sposób myślenia.
Cha nie wiedziała, jak przekazać komuś, kto wywodzi się z rozwiniętego, lecz bezklasowego i słabi zhierarchizowanego społeczeństwa, że wojownik po prostu nie powinien robić niektórych rzeczy. Wprawdzie jej kolegów po fachu z Sommaradvy nie obchodziły jej losy, ale i tak czuła, że zmuszona okolicznościami narusza reguły. Brała się do spraw wykraczających poza jej kompetencje i to ją niepokoiło. Zarówno wtedy, gdy robiła coś niegodnego wojownika, jak i gdy sięgała wyżej, niż powinna.