Выбрать главу

— Rozmawiam z nimi — odparła. — Szczególnie z jednym, który twierdzi, że lubi ze mną pogadać. Staram się nie faworyzować żadnego pacjenta, ale ten jest bardziej zestresowany niż pozostali. Nie powinnam tego robić, bo nie mam przygotowania do terapii, ale nikt inny nie chce lub nie może mu pomóc.

Tarsedth zjeżył sierść z troski.

— Czy to przypadek terminalny?

— Nie wiem, ale nie sądzę. Przebywa na oddziale od bardzo dawna. Starsi lekarze badają go czasem razem z bardziej doświadczonymi stażystami, a Thornnastor rozmawiał z nim ostatnio, gdy zajrzał do innego pacjenta, ale nie badał. Nie mam dostępu do jego historii choroby, ale jestem pewna, że obecnie znajduje się tylko pod opieką paliatywną. Wszyscy są wobec niego uprzejmi, ale też uprzejmie go ignorują. Tylko ja jedna chcę słuchać o jego dolegliwościach, korzysta więc z każdej ku temu sposobności. A jak wspomniałam, nie powinnam tego robić, bo brak mi kwalifikacji. Fale przebiegające po futrze Tarsedtha nieco się uspokoiły.

— Nonsens! Każdy jest wystarczająco wykwalifikowany, aby rozmawiać z pacjentami, a nieco współczucia i pociechy na pewno mu nie zaszkodzi. Gdyby nie wiedziano, jak mu pomóc, oddział roiłby się od Diagnostyków i starszych lekarzy usiłujących dowieść, że jest inaczej. Tak to tutaj działa. Nie ma mowy, aby uznano jakiś przypadek za beznadziejny. Ty zaś będziesz miała o czym myśleć, wykonując mniej ciekawe prace. A może tak naprawdę nie chcesz z nim rozmawiać?

— Chcę. Jest mi żal tego cierpiącego olbrzyma i pragnę mu pomóc. Ale zaczynam się zastanawiać, czy nie należy do klasy władców, bo wówczas nie powinnam…

— Kimkolwiek jest czy był na Chalderescolu, tutaj nie ma, a w każdym razie nie powinno mieć to żadnego znaczenia. Tutaj jest pacjentem, który musi być właściwie leczony. Co zaszkodzi, jeśli okażesz mu trochę ciepła? Prawdę mówiąc, nie dostrzegam, w czym tkwi problem.

— W braku wystarczających kwalifikacji — powtórzyła raz jeszcze Cha.

Kelgianin poruszył niecierpliwie futrem.

— Nadal cię nie rozumiem. Chcesz, rozmawiaj, nie chcesz, nie rozmawiaj. Rób, jak ci pasuje.

— Ale ja już zaczęłam z nim rozmawiać. I to jest najgorsze… Coś nie tak?

— Czy on nie może choć na chwilę zostawić mnie w spokoju? — rzucił Tarsedth, jeżąc gniewnie włos. Na pewno dojrzał już nasze opaski i podejdzie spytać, dlaczego się nie uczymy. Czy nigdy nie uciekniemy przed tym jego denerwującym odpytywaniem?

Cresk — Sar odłączył od dwóch innych Nidiańczyków i Melfianina, którzy podążali do wody, i stanął przed obojgiem stażystów.

— Chcę was o coś spytać — powiedział zgodnie z przewidywaniami, chociaż ciąg dalszy był zaskakujący. — Potraficie się tutaj odprężyć i zapomnieć o pracy? O mnie? O swoich siostrach przełożonych?

— Jak moglibyśmy zapomnieć o tobie, skoro wyrastasz jak spod ziemi, pytając, co tu robimy? — odparł Tarsedth.

— Odpowiedź na wszystkie pytania brzmi: niezupełnie — odezwała się nieco bardziej dyplomatycznie Cha. — Odpoczywamy, ale rozmawiamy o problemach związanych z pracą.

— To dobrze — stwierdził starszy lekarz. — Nie chciałbym, abyście całkiem o niej zapominali. O mnie zresztą też. Czy nurtuje was coś szczególnego, co mógłbym wam wyjaśnić, zanim dołączę do przyjaciół?

Tarsedth zakopywał się głębiej w piasku, ignorując wyraźnie spotkanego po godzinach wykładowcę, Cha jednak pomyślała, że nie jest on wcale aż tak paskudny i zasługuje na uprzejmą odpowiedź, nawet jeśli psychologiczne i emocjonalne problemy związane z usuwaniem nieczystości nie należą do spraw, w których starszy lekarz miałby szczególne doświadczenie. W końcu uznała, że może przecież zadać ogólne pytanie, które będzie pasowało do sytuacji i przy okazji zaspokoi jej ciekawość.

— Jako stażyści musimy wypełniać niezbyt miłe, niemedyczne obowiązki związane z usuwaniem odpadów organicznych, które produkują przedstawiciele wszystkich ras zdolnych przyjmować i trawić pokarm. Musi jednak być tych odpadów bardzo wiele i o bardzo różnym składzie chemicznym. Skoro Szpital został zaprojektowany jako układ zamknięty, co się z nimi dzieje?

Cresk — Sar miał przez chwilę niejakie kłopoty ze złapaniem tchu, ale w końcu odpowiedział.

— System nie jest całkiem zamknięty. Nie cała żywność i nie wszystkie medykamenty są wytwarzane na miejscu. Mogę też was uspokoić, że nie znamy żadnej inteligentnej rasy, która mogłaby się żywić swoimi czy cudzymi odchodami. A co do pytania, nie znam odpowiedzi. Nigdy jeszcze się z nim nie zetknąłem.

Odwrócił się i pospieszył za przyjaciółmi. Krótko potem Melfianin zaczął poszczekiwać szczypcami, co było w jego przypadku oznaką rozbawienia, a futrzane DBDG zaniosły się śmiechem. Cha nie widziała w swoim pytaniu nic śmiesznego. Wręcz przeciwnie. Jednak grupka lekarzy nadal świetnie się bawiła i trwało to do chwili, gdy ich śmiechy utonęły w głośniejszych znacznie dźwiękach dobiegających z głośników.

— Uwaga! — rozległo się wkoło. — Ogłaszam alarm niebieski dla oddziału AUGL. Wszyscy poniżsi członkowie personelu stawią się natychmiast na oddziale AUGL. Naczelny psycholog O’Mara, siostra przełożona Hredlichli, stażystka Cha Thrat. Ogłaszam alarm niebieski dla oddziału AUGL. Proszę potwierdzić odbiór wiadomości i udać się niezwłocznie…

Reszty nie dosłyszała, gdyż Cresk — Sar był już z powrotem przy niej i patrzył na nią przenikliwie. Już się nie śmiał.

— Ruszaj się! — polecił sucho. — Sam przekażę potwierdzenie i pójdę z tobą. Jako wykładowca jestem odpowiedzialny za twoje błędy. Pospiesz się.

Gdy wychodzili, zaczął wyjaśniać:

— Alarm niebieski oznacza stan najwyższego zagrożenia, zarówno dla pacjentów, jak i dla personelu. Wszyscy nie przygotowani do zażegnywania niebezpieczeństwa mają wówczas trzymać się z daleka. A jednak wezwano ciebie, a także, co niemal równie dziwne, naczelnego psychologa. Co tam narozrabiałaś?

Rozdział szósty

Cha Thrat i starszy lekarz dotarli na oddział kilka minut przed O’Marą i siostrą przełożoną, ale w dyżurce zastali już trzy siostry pełniące tego dnia dyżur — dwie Kelgianki DBLF i Melfiankę ELWT, które schroniły się tam, porzucając pacjentów.

Jak wyjaśnił Cresk — Sar, ich zachowanie nie było przejawem karygodnego braku troski o chorych, ale zwykłym środkiem ostrożności podjętym w wyjątkowej sytuacji. Po raz pierwszy bowiem w dziejach Szpitala Chalderczyk zaczął się zachowywać w sposób noszący znamiona nieopanowanej agresji.

W zielonkawym półmroku widać było krążący z wolna długi kształt. W sumie nic nowego — wielu znudzonych pacjentów zwykło tu spędzać czas, pływając od ściany do ściany. Poza kilkoma oderwanymi kawałkami sztucznej roślinności unoszącymi się pomiędzy wspornikami wszystko wyglądało normalnie.

— Co z innymi pacjentami, siostro? — spytał Cresk — Sar. Jako jedyny starszy lekarz na oddziale zobowiązany był zadbać o sprawy medyczne. — Nikt nie ucierpiał?

Hredlichli podpłynęła do monitorów.

— Są wystraszeni i wzburzeni, ale nie odnieśli obrażeń. Nie doszło też do uszkodzenia ich modułów medycznych. Mieli dużo szczęścia.

— Albo agresja pacjenta nie była skierowana przeciwko nim… — zaczął O’Mara, ale zamilkł.