— Co odpowiedział?
— Nic. Nie chciał już ze mną rozmawiać.
Nagle oboje ujrzeli czeluść gardzieli AUGL — a, który przysunął się jeszcze bliżej.
— Nie jesteś taka jak inni, którzy niczego nie obiecywali i niczego nie robili. Dałaś mi nadzieję na pomoc jednego z waszych magów, a potem ją odebrałaś. Przysporzyłaś mi cierpienia o wiele gorszego niż to, które mnie tu trzyma. Odejdź, Cha Thrat. Dla własnego dobra odejdź jak najdalej.
Zatrzasnął paszczękę, opłynął ich wkoło i skierował się na drugi koniec basenu. Nie widzieli za bardzo, co tam robi, ale sądząc po słowach docierających z dyżurki, zaczął demolować wnętrze.
— Moi pacjenci! — . wybuchła Hredlichli. — Moje nowe stanowiska zabiegowe! Szafki z lekami…
— Z tego co widzimy, na razie pacjentom nic się nie dzieje, ale nie wiadomo, jak długo będą mieli tyle szczęścia — wtrącił się Cresk — Sar. — Wysyłam ekipę, aby obezwładniła szesnastkę. To będzie trochę trudne. Lepiej szybko się stamtąd wycofajcie.
— Chwilę — rzekł O’Mara. — Najpierw jeszcze z nim porozmawiamy. Nie sądzę, aby naprawdę stanowił dla nas zagrożenie. Chociaż każdy myli się kiedyś pierwszy raz — dodał na częstotliwości Cha.
Z jakiegoś powodu Sommaradvanka ujrzała nagle obraz ze swego dzieciństwa — kuliste akwarium z małą, kolorową rybką, jej ówczesnym ulubieńcem. Rybka okrążała naczynie i co rusz uderzała o szklane ściany, chociaż tuż za nimi znajdowało się środowisko, w którym szybko udusiłaby się i zginęła. Jednak tamta mała rybka nie myślała o tym. I tak samo było z tą dużą tutaj…
— Gdy szesnastka zdradził ci swoje imię, nałożył na was zobowiązanie udzielenia każdej możliwej pomocy, tak samo jakbyście byli krewnymi albo rodziną — powiedział pospiesznie O’Mara. — Skoro wspomniałaś mu o szansie związanej z magami z Sommaradvy, cokolwiek sądzić o skuteczności takiego leczenia, powinnaś sprowadzić tu jakiegoś niezależnie od tego, ile by cię to kosztowało.
Przez wodę dobiegły ich zgrzyt rozdzieranego metalu i krzyki innych AUGL—ów. Hredlichli też odezwała się wzburzona, ale 0’Mara zignorował to wszystko.
— Musisz dotrzymać słowa, Cha Thrat, nawet jeśli żaden z twoich magów nie zdoła pomóc szesnastce bardziej niż my. Rozumiem, że nie masz wystarczających wpływów, aby namówić któregoś na przybycie do nas, ale gdyby Szpital i Korpus poparły zgodnie twoją prośbę…
— Tutaj i tak nie wejdą — powiedziała Cha. — Zwykle są niezrównoważeni, ale nie są głupi. Wraca!
Tym razem pacjent nadpływał wolniej, ale nadal zbyt szybko, aby zdążyli schronić się w bezpiecznym miejscu. Ekipa z ładunkami usypiającymi też nie miała szansy dotrzeć do nich na czas. Pacjenci i wszyscy zgromadzeni w dyżurce zamilkli. Gdy AUGL podpłynął bliżej, Cha dojrzała w jego oczach błysk szaleństwa typowy dla rannego drapieżnika. Bestia powoli otworzyła paszczę…
— Zawołaj go po imieniu, cholera! — rzucił O’Mara.
— Mu… Muromeshomon — wyjąkała Cha Thrat. — Przy… przyjacielu, chcemy ci pomóc.
Złość widoczna w spojrzeniu pacjenta jakby nieco osłabła. Teraz można było dostrzec w nim głównie cierpienie. Szczęki zawarły się i znowu rozchyliły, ale tym razem tylko aby przemówić.
— Grozi ci wielkie niebezpieczeństwo, przyjaciółko. Wypowiedziałaś moje imię i oświadczyłaś, że ten szpital nie może uleczyć mnie swoimi lekami ani sprzętem i że nawet już nie próbuje, a i ty nie pomożesz mi, chociaż twierdziłaś, że to możliwe. W odwrotnej sytuacji nie zachowałbym się tak jak ty, nie odmówiłbym też zrobienia czegoś, jak ty odmówiłaś. Oferujesz złudną przyjaźń, nie wiesz, co to honor. Jestem zły i rozczarowany tobą. Uciekaj, jeśli chcesz ocaleć. Mnie pomóc już nie można.
— Nie! — krzyknęła Cha. Paszcza otworzyła się szerzej, w oczach znowu błysnęło szaleństwo. Stażystka pojęła, że w razie ataku pacjenta stanie się jego pierwszą ofiarą. Rozpaczliwie kontynuowała: — To prawda, że nie mogę ci pomóc. Twojej choroby nie uleczą zioła uzdrawiaczy ani skalpel chirurga. Tu trzeba zaklęć maga znającego dobrze problemy władców. Ktoś taki mógłby ci pomóc, ale ponieważ nie jesteś Sommaradvaninem, pewności nie ma i nie będzie. Jest jednak ze mną O’Mara, mag doświadczony w leczeniu władców wielu różnych gatunków. Opowiedziałabym mu o twoim przypadku od razu, ale jako nie znająca procedur stażystka zamierzałam poprosić go o spotkanie i dopiero wtedy spytać o ciebie…
AUGL zawarł szczęki, ale poruszał nimi ciągle w sposób znamionujący złość albo zniecierpliwienie.
— Wiele razy słyszałam już w Szpitalu o O’Marze i jego wielkiej magicznej mocy…
— Jestem naczelnym psychologiem, a nie żadnym magiem, do licha — warknął major. — Trzymaj się faktów i nie składaj już obietnic bez pokrycia!
— Nie jest pan psychologiem! — odparła Cha tak zła na Ziemianina, który nie rozumiał sytuacji, że prawie zapomniała na chwilę o zagrożeniu ze strony pacjenta. Nie po raz pierwszy zastanawiała się, jakaż to tajemnicza choroba sprawia, że nader rozumni zwykle i zdolni władcy potrafią zachowywać się czasem tak nierozsądnie. — Na Sommaradvie psycholog nie należy ani do klasy sług, ani do klasy wojowników, lecz jako naukowiec próbuje zgłębić funkcje mózgu albo zmiany somatyczne spowodowane fizycznym i psychicznym napięciem. Trudni się także obserwacją zachowań. Słowem, próbuje odnaleźć prawidłowości i zasady pozwalające przygotować skuteczniejsze zaklęcia przeciwko różnym zmorom i chorobom, uczynić naukę z tego, co zawsze było sztuką praktykowaną tylko przez magów.
Psycholog i pacjent utkwili w niej wzrok. AUGL nawet nie mrugnął, O’Mara jednak nieco znowu poczerwieniał.
— Mag może wykorzystać odkrycia psychologów, by rzucać zaklęcia na mroczne zakamarki umysłu. Używa przy tym słów, milczenia, obserwacji i intuicji, aby śledzić zmiany zachodzące w chorym i ustalić, na ile jego wewnętrzny świat przystaje do zewnętrznego. Taka jest właśnie różnica między psychologiem a magiem.
Oblicze Ziemianina było nadal nienaturalnie ciemne, co znalazło pewne obicie w opanowanym, niemniej niemiłym głosie.
— Dziękuję za przypomnienie.
— Nie trzeba dziękować za coś, co było po prostu do zrobienia — odpowiedziała oficjalnym tonem Cha Thrat. — Czy mogę zostać tutaj i popatrzeć? Nigdy nie miałam okazji obserwować maga przy pracy.
— Co on mi zrobi? — spytał nagle AUGL.
Był teraz raczej wystraszony i zaciekawiony niż zły. Po raz pierwszy od wpłynięcia do basenu Cha poczuła się trochę bezpieczniej.
— Nic — stwierdził ku ich zdziwieniu O’Mara. — Całkiem nic…
Na Sommaradvie magowie też zwykli zaskakiwać słowami oraz zachowaniem, które były nieprzewidywalne i nieraz wydawały się dziwaczne, nie na miejscu albo zgoła głupie. Cha przeczytała wielokrotnie wszystko, co było dostępne na ten temat, ale i tak w napięciu czekała, aby zobaczyć, jak wielki ziemski mag weźmie się do swojego wielkiego nic.
Zaklęcie zaczęło się od słów wypowiadanych jakby mimochodem, a dotyczących czasu, gdy AUGL przybył do Szpitala jako dowódca statku, który uległ katastrofie. Nikt poza nim nie ocalał. Jednostki skrzelodysznych, szczególnie wielkich Chalderczyków, były zawsze mało bezpieczne, a zarówno badający okoliczności wypadku Kontrolerzy, jak i biegli z Chalderescola oczyścili całkowicie szesnastkę. Jedynie sam dowódca nie potrafił się rozgrzeszyć. Zdano sobie z tego sprawę, kiedy obrażenia zostały wyleczone, a on nadal narzekał na rozmaite dolegliwości, zwłaszcza gdy próbowano poruszać temat powrotu do domu.