Выбрать главу

Jego słowa wywołały szmer zainteresowania i stażyści przysunęli się jeszcze bliżej, spychając Cha ku odgradzającej stanowisko operacyjne metalowej barierce. Wkoło zapanował taki gwar, że autotranslator co rusz się zawieszał, z urywków zdań zrozumiała jednak, że wszyscy chcą uczestniczyć w tym hańbiącym akcie zawodowego tchórzostwa. Z nieznanych powodów aż palili się, aby wziąć zań odpowiedzialność.

W najgorszych koszmarach nie sądziła, że spotka się kiedyś z tak brutalnym atakiem na to, co dyktował jej kodeks etyczny. Nagle zapragnęła znaleźć się jak najdalej od tej sali pełnej obłąkanych i niemoralnych Hudlarian, ci wszakże nazbyt się rozgadali, aby usłyszeć jej prośby o przepuszczenie.

— Proszę o ciszę — powiedział Conway i rozmowy umilkły. — Nie lubię nikogo zaskakiwać, ale sądzę, że wcześniej czy później będziecie sami przeprowadzać takie amputacje dziesiątkami, dzień po dniu, więc im szybciej się z tym zadaniem oswoicie, tym lepiej. — Przerwał i spojrzał na trzymaną w ręku kartkę. — Zacznie stażysta FROB siedemdziesiąt trzy.

Cha ledwie się opanowała, żeby nie krzyknąć, by pozwolili jej wyjść, uciec jak najdalej od tej piekielnej demonstracji. Jednak Conway, Diagnostyk i jeden z wysokich władców Szpitala, nakazał ciszę i wpajana przez całe życie dyscyplina nie pozwoliła jej zachować się wbrew poleceniu. Nawet tutaj, z dala od Sommaradvy. Naparła na otaczających ją z trzech stron Hudlarian, ale chyba nawet tego nie zauważyli. Wszyscy wpatrywali się w stanowisko operacyjne i pacjenta. Mimowolnie podążyła wzrokiem za ich spojrzeniami.

Wyraźnie widać było, że siedemdziesiąt trzy nie czuje się najlepiej w obecności jednego z czołowych Diagnostyków Szpitala. Conway jednak był taktowny i jak mógł dodawał mu pewności siebie. Ilekroć stażysta się zawahał, spieszył z poradą albo sugestią wygłaszaną tak, aby Hudlarianin nie poczuł się kom pletnym ignorantem.

Cha uznała, że jest w nim coś z maga, chociaż oczywiście nie mogło to usprawiedliwić nieprofesjonalnego działania.

— Do wstępnego nacięcia i usunięcia podskórnych warstw mięśni używamy skalpela numer trzy — powiedział Conway. — Niektórzy jednak wolą sięgnąć potem po delikatniejszy skalpel numer pięć, aby uporać się z naczyniami, ponieważ gładsze cięcia łatwiej się zszywa i lepiej też później się goją. Zakończenia wiązek nerwowych chronimy metalowymi nakładkami i umieszczamy tuż pod skórą kikuta. Ułatwia to dobieranie protez i ustawianie systemu sterowania nimi.

— Co to są protezy? — spytała głośno Cha.

— Sztuczne kończyny — odparł sąsiad. — Patrz i słuchaj, potem będziesz pytać.

Do oglądania było nadal wiele, ale do słuchania znacznie mniej, ponieważ stażysta działał teraz całkiem sprawnie i Diagnostyk prawie nie musiał się odzywać. Ostrożne, precyzyjne ruchy instrumentów operatora można było śledzić też na wielkim ściennym ekranie, na który rzutowano obraz ze skanera.

Nagle kończyna odpadła niczym chora gałąź i wylądowała w ustawionym na podłodze pojemniku. Cha po raz pierwszy zobaczyła kikut. Ledwie opanowała mdłości.

— Teraz wykorzystamy specjalnie pozostawiony duży płat skóry, zasłonimy nim ranę, a brzegi połączymy wchłanialnymi klamrami. Ze względu jednak na wysokie wewnętrzne ciśnienie i twardą skórę należy założyć ich o wiele więcej niż normalnie.

Na Sommaradvie krążyły jedynie niesmaczne plotki o rannych, którzy utracili w wypadku kończynę, a jednak przeżyli. Albo przynajmniej usiłowali przeżyć — Dyskretnie opatrywano im rany i zszywano kikut, chociaż podejmowali się tego zazwyczaj młodzi i nieodpowiedzialni chirurdzy — wojownicy o niezbyt wysokich kwalifikacjach, a niekiedy, gdy nikogo innego nie było w pobliżu, zwykli uzdrowiciele. Ale nawet wówczas, gdy wojownik odnosił takie obrażenia podczas bohaterskiego czynu, sprawę wyciszano i rychło odchodziła ona w niepamięć.

Okaleczeni sami usuwali się innym sprzed oczu. Nikt nie poważyłby się wystawiać swojego kalectwa czy deformacji na widok publiczny. Zresztą i tak by mu na to nie pozwolono. Mieszkańcy Sommaradvy żywili zbyt wielki szacunek do swoich ciał. Pomysł, żeby ktoś paradował z mechanicznymi zastępczymi kończynami, był wręcz odstręczający.

— Dziękuję, siedemdziesiąt trzy. Dobra robota — powiedział Diagnostyk i znowu spojrzał na kartkę. — Sześćdziesiąt jeden, pokażesz nam, co potrafisz?

Mimo obrzydzenia Cha nie mogła oderwać oczu od pola operacyjnego, kiedy drugi FROB demonstrował swoje chirurgiczne umiejętności. Głębokość i rozmieszczenie wszystkich cięć zapadały jej w pamięć niczym widok jakiejś okrutnej, lecz fascynującej katastrofy. Po sześćdziesiątym pierwszym jeszcze dwóch stażystów poproszono do stanowiska i niebawem pacjentowi została tylko para kończyn.

— Jedna z przednich kończyn wykazuje nadal sporą sprawność i sądzę, że ze względu na zaawansowany wiek oraz ograniczone możliwości adaptacji dobrze będzie pozostawić ją pacjentowi. Możliwe też, że przy braku pozostałych bilans substancji odżywczych poprawi się na tyle, że zacznie ona funkcjonować lepiej. Niemniej, jak sami widzicie, druga kończyna ogarnięta jest już rozległą martwicą i musi zostać usunięta. Tę amputację przeprowadzi stażystka Cha Thrat.

Nagle wszyscy spojrzeli na nią i Sommaradvance wydało się, że czas stanął w miejscu — a ona zostanie na wieczność uwięziona w koszmarnym trójwymiarowym obrazie. Jednak najgorsze miało dopiero nadejść.

— To wielki zawodowy zaszczyt — powiedział cicho jej kolega z oddziału.

Nie zdążyła odpowiedzieć, gdyż głos znowu zabrał Diagnostyk.

— Cha Thrat pochodzi z nowo odkrytej przez nas Sommaradvy, gdzie jest w pełni wykwalifikowanym chirurgiem. Przeprowadziła już operację na DBDG typu ziemskiego, którego pierwszy raz ujrzała ledwie parę godzin wcześniej. Mimo to spisała się pierwszorzędnie i, jak przekazał mi starszy lekarz Edanelt, bez wątpienia uratowała nogę pacjenta, a zapewne i jego życie. Teraz będzie miała okazję wzbogacić swoje chirurgiczne doświadczenie o znacznie prostszą operację pacjenta klasy FROB. Proszę, Cha — powiedział, by dodać stażystce odwagi. — Nie bój się. Jeśli cokolwiek pójdzie nie tak, pomogę ci.

Cha ogarnął lodowaty strach pomieszany z bezsilną złością, iż musi stawić czoło podobnemu wyzwaniu bez właściwego duchowego przygotowania. Jednak ostatnie słowa Diagnostyka, sugerujące, że strach mógłby powstrzymać ją od podjęcia operacji, wzbudziły w niej słuszny gniew. Jako jeden z władców tego szpitala miał prawo nakazać jej nawet najbardziej niegodziwe działanie, żaden zaś wojownik z Sommaradvy nie zwykł okazywać strachu, nawet gdy wkoło byli sami obcy. Niemniej i tak się zawahała.

— Potrafisz to zrobić? — spytał niecierpliwie Ziemianin.

— Tak.

Gdyby spytał, czy chcę to zrobić, odpowiedź byłaby inna, pomyślała ze smutkiem Cha, podchodząc do stanowiska. Wzięła niewiarygodnie ostry skalpel numer trzy i spróbowała raz jeszcze.

— Jaki jest dokładnie zakres mojej odpowiedzialności podczas tej operacji?

Diagnostyk westchnął głęboko.

— Jesteś odpowiedzialna za usunięcie lewej przedniej kończyny pacjenta.