Prilicla pokazał, że wyłączył na chwilę mikrofon, aby móc porozmawiać bez udziału Gogleskanina.
— Dziękuję, Cha — rzucił szybko. — Skorzystaj z moich narzędzi. Chyba będą pasować do twoich górnych kończyn. Najpierw jednak zadbaj o własną ochronę, nie zdołasz bowiem pomóc pacjentowi, jeśli dosięgnie cię jego żądło. Gdy już z nim będziesz, unikaj gwałtownych ruchów i zawsze wyjaśniaj, co chcesz zrobić. Będę monitorował emocje Khone’a i ostrzegę cię, gdyby nagle ogarnął go lęk. Sama zdajesz sobie zresztą sprawę z powagi sytuacji. Pospiesz się.
Naydrad spakowała już, co trzeba. Cha dodała jeszcze baterie do skanera i zaczęła wspinać się z noszy na dach szpitala.
— Powodzenia — powiedziała Murchison.
Kelgianka zafalowała futrem, pozostali mruknęli coś po swojemu.
Dach ugiął się niepokojąco pod ciężarem Cha Thrat, a jedna z przednich stóp nawet go przebiła, ale pełzanie labiryntem niskich korytarzy byłoby jeszcze trudniejsze. Zeskoczyła w pobliżu izolatki Khone’a, opadła niezgrabnie na kolana i gdy tylko Prilicla ostrzegł pacjenta o jej nadejściu, wsunęła głowę do środka. Po raz pierwszy mogła spojrzeć z bliska na Gogleskanina.
— Pacjent nie zostanie bezpośrednio dotknięty — powiedziała na wszelki wypadek.
— To dobrze — odparł Khone. Jego głos ledwie przebijał się przez jazgot zagłuszarek.
Okrywająca owoidalne ciało masa włosów nie była wcale tak jednolita, jak sugerował obraz na ekranie. Teraz dostrzegła ich nieregularny układ i różną kolorystykę. Włosy poruszały się ponadto, chociaż nie tak wyraźnie jak u Kelgian. Na karku widać było długie, blade wyrostki, które teraz spoczywały nieruchomo, a ożywały tylko w trakcie połączenia. Na wysokości pasa otwierały się cztery pionowe otwory, dwa służące do oddychania i mówienia, dwa zaś do przyjmowania pokarmów.
Rosnące w pękach kolce były wysoce elastyczne i zdolne do całkiem skoordynowanych ruchów. Dolną część ciała otaczał pas mięśni, spod którego wystawały cztery krótkie nogi. Gdy istota chciała usiąść, chowała je po prostu pod siebie.
Obecnie Gogleskanin leżał na boku, w pozycji, z której nawet komuś w pełni zdrowemu niełatwo byłoby wstać.
— Posterujcie sondą tak, aby podała mi skaner — powiedziała cicho Cha. — Gdy wymienię baterię, odstawcie skaner blisko pacjenta, a następnie odsuńcie maszynę na bok.
Potem spojrzała znowu na Khone’a.
— Jako że pacjent sam jest uzdrawiaczem i posiada rozległą wiedzę na temat własnego organizmu, każda jego sugestia będzie mile widziana i zostanie uznana za pomocną.
W słuchawce odezwał się głos Prilicli, który widać miał jej do przekazania coś bardziej prywatnego.
— Dobrze powiedziane, Cha Thrat. Żaden pacjent, nawet poważnie ranny czy chory, nie chce się czuć całkiem bezużyteczny. Nawet dobrzy lekarze czasem o tym zapominają.
To była jedna z pierwszych lekcji, jakie odebrała w szkole medycznej na Sommaradvie. Druga, nieobca również widać Prilicli, mówiła, że młody lekarz może w trudnej sytuacji skorzystać wiele z pochwał
1 sugestii starszych kolegów.
— Pacjent jest zbyt słaby, aby samodzielnie operować skanerem — odezwał się nagle Khone.
Wśród cinrussańskich instrumentów nie było niczego na tyle długiego, by Cha mogła dosięgnąć pacjenta z miejsca, w którym stała.
— Można użyć gogleskańskich narzędzi? — zapytała.
— Oczywiście.
Spojrzała na wysięgniki z polerowanego drewna spojone zawiasami z jakiegoś czerwonawego metalu. Obok nich leżał stożkowaty przedmiot z gliny z włożonymi tu i ówdzie patykami i słomkami. W pierwszej chwili wzięła go za element dekoracji albo zaschniętą roślinę, ale teraz wiedziała już, co to jest. Musiała przyznać, że podobieństwo figurki do postaci Sommaradvanina jest nader symboliczne i widoczne chyba tylko dla chorego Gogleskanina.
Z początku niezgrabnie, ale uniosła skaner wysięgnikiem i przesunęła go nad jamą brzuszną Khone’a. Podczas gdy pacjent spoglądał na ekran, wsunęła się głębiej do izolatki. Nienaturalna pozycja, w której pozostawała, i konieczność opierania ciężaru ciała na środkowych kończynach, które normalnie do tego nie służyły, groziły skurczem mięśni. Aby mu zapobiec, kołysała się wolno z boku na bok i za każdym razem przysuwała się odrobinę do pacjenta.
— Sommaradvanka jest większa, niż sądziłem — powiedział nagle Khone, odrywając spojrzenie od skanera. I bez Prilicli widać było, że jest ciężko przerażony.
Cha zastygła na chwilę w bezruchu.
— Sommaradvanka, chociaż wielka, nie zrobi pacjentowi większej krzywdy niż leżąca obok niej figurka i pacjent na pewno o tym wie.
— Pacjent wie — zgodził się Khone lekko poirytowany. — Jednak to nie Sommaradvankę nawiedzają koszmarne sny, w których jest ścigana przez mrocznych i złowrogich myśliwych. Czy próbowała kiedyś zatrzymać się podczas ucieczki i przebić myślami zasłonę strachu, aby spojrzeć na oprawców jako na przyjaciół?
— Przeprosiny są na miejscu — powiedziała zawstydzona Cha Thrat. — I wyrazy podziwu za to, co pacjent próbuje zrobić, co robi, a czego niemądra Sommaradvanka nigdy by nie potrafiła.
— Nieco go zdenerwowałaś, ale strach osłabł — podpowiedział przez słuchawki Prilicla.
Skorzystała z okazji, aby znowu się przysunąć.
— Sommaradvanka pojmuje, że pacjent nastawiony jest do niej przyjaźnie i wszelkie wrogie działania mogą mieć charakter wyłącznie instynktowny albo przypadkowy. Dla uniknięcia związanego z nimi ryzyka dobrze byłoby zabezpieczyć żądła pacjenta…
Cha i Prilicla bardzo się obawiali reakcji Khone’a na tę propozycję, ale czas uciekał i jeśli mieli udzielić mu pomocy, trzeba było osłonić żądła. Gogleskanin wiedział o tym równie dobrze. Niemniej proszono go o zgodę na unieszkodliwienie jedynej posiadanej broni.
Cha nadal stała i poruszając jedynie ustami, usiłowała przekonać podświadomość Khone’a, że w cywilizowanym społeczeństwie broń naprawdę nie jest potrzebna. Dodała, że też jest samicą, tak jak obecnie Khone, chociaż nie urodziła jeszcze potomka. Opowiedziała nieco o swoim życiu na Sommaradvie i o tym, co porabiała w Szpitalu, i jak w obu tych miejscach sprawy ułożyły się nie po jej myśli. Podzieliła się z pacjentem swoimi odczuciami…
Reszta czekającego niecierpliwie przy noszach zespołu musiała się chyba zastanawiać, czy ich koleżanka nie straciła kontaktu z rzeczywistością i nie zapadła jakimś cudem na chorobę władców, ale nie było czasu na wyjaśnienia. Musiała przebić się przez mroczne, nieuświadomione lęki pacjenta. Próbowała zrobić to, otwierając się przed nim, pokazując własne bezbronne wnętrze.
Słyszała w słuchawkach głos Naydrad sarkającej, że Cha wybrała sobie kiepski moment na wizytę u psychiatry. Prilicla nie skomentował tego, ciągnęła więc przemowę w tym samym niespiesznym tempie, chociaż pacjent nie odpowiadał. Czyżby nadal paraliżował go strach?
Nagle otrzymała odpowiedź.
— Sommaradvanka ma problemy — stwierdził Khone. — Ale każdej inteligentnej istocie zdarza się czasem zrobić coś głupiego. Bez tego nie byłoby postępu. Cha Thrat nie była pewna, czy słowa Gogleskanina mają wyrażać głęboką filozoficzną prawdę, czy są tylko majaczeniem przyćmionego bólem umysłu.
— Problem pacjenta jest o wiele pilniejszy.
— Zgoda. Można zakryć żądła. Ale jedynie maszyna może dotknąć pacjenta.
Cha westchnęła. Chyba nazbyt łudziła się, że osobiste zwierzenia zdołają pokonać wpajane przez tysiące lat uwarunkowania. Nie przysuwając się ani trochę, przytrzymała szczypcami skaner, tylnymi kończynami zaś otworzyła torbę, aby prowadzone z wielką precyzją przez Naydrad manipulatory sondy mogły wyjąć przygotowane specjalnie na tę okazję kapturki.