Fletcher zauważył głośno, że jak dotąd statek jest urządzony po spartańsku, z nastawieniem na skrajną funkcjonalność. Zaczynała niepokoić go rasa, której mogło podobać się coś takiego.
Na szczycie następnej rampy, w kolejnej pozbawionej ciążenia sekcji korytarza, trafili wreszcie na jednego z jej przedstawicieli. Szybował bezwładnie w powietrzu, obijając się co jakiś czas o sufit.
— Ostrożnie! — zawołał Fletcher, gdy Cha Thrat podeszła bliżej, aby zerknąć na istotę. Sommaradvanka nie ryzykowała jednak nic, mieli bowiem przed sobą zwłoki. Tyle potrafiła rozpoznać niezależnie od gatunku. Na wszelki wypadek położyła jeszcze mackę na szerokiej, naznaczonej licznymi naczyniami krwionośnymi szyi. Nie wyczuła pulsu, ciało było zimne. Żaden ciepłokrwisty tlenodyszny nie mógłby przetrwać podobnego wychłodzenia.
Kapitan dołączył do niej.
— Wielki. Prawie dwa razy większy od Tralthańczyka. Fizjologiczna klasyfikacja FGHI…
— FGHJ — poprawiła go Cha Thrat.
Fletcher zaczerpnął głęboko powietrza i wypuścił je powoli przez nos.
— Techniku, mogę prosić o ciąg dalszy? — powiedział tonem, który mógł kryć sarkazm.
Cha skłonna była przyjąć, że kapitan zadał jej zwykłe pytanie. Nic dziwnego by w tym nie było, skoro okazało się, że wie na ten temat więcej od niego.
— Tak — odparła z ochotą. — Istota ma sześć kończyn, z których cztery to odpowiedniki nóg, a dwie rąk. Jest silnie umięśniona i bezwłosa, jeśli nie liczyć wąskiej grzywy biegnącej od szczytu głowy do ogona, który został chyba chirurgicznie skrócony jeszcze w młodym wieku. Tułów między parami kończyn ma kształt cylindryczny, o stałym przekroju, z przodu zaś zwęża się i wznosi, przechodząc w bardzo masywną szyję. Głowa za to jest niewielka, z dwoma zagłębionymi, patrzącymi do przodu oczami, ustami o zestawie dużych zębów oraz innymi jeszcze otworami, które kryją zapewne narządy słuchu i węchu. Nogi…
— Przyjacielu Fletcher — przerwał jej Prilicla mógłbyś włączyć reflektor i kamerę przy hełmie? Chcę zobaczyć to stworzenie, które opisuje Cha.
Nagle martwa istota została skąpana w blasku o wiele silniejszym niż oświetlenie korytarza.
— Nie zobaczysz za dużo — powiedział kapitan. — Kadłub tłumi częściowo sygnał.
— To zrozumiałe — odparł Prilicla. — Przyjaciółka Naydrad przygotowuje już hermetyczne nosze. Niebawem do was dołączymy. Cha Thrat, kontynuuj.
— Nogi kończą się wielkimi, czerwonawobrązowymi kopytami. Trzy z nich okryte są przywiązanymi mocno u góry, wyściełanymi czymś sakami, które miały zapewne tłumić uderzenia o metalowy pokład. Tuż poniżej kolan na wszystkich nogach znajdują się wyściełane od wewnątrz metalowe cylindry z przymocowanymi do nich krótkimi odcinkami łańcucha. Ostatnie ogniwa tych łańcuchów zostały połamane albo rozerwane. Dłonie są wielkie, o czterech palcach i nie wydają się szczególnie zwinne. Wokół górnej części tułowia zapięta jest skomplikowana uprząż z pasem. Umocowano na niej kilka toreb różnej wielkości. Jedna jest otwarta, wysypują się z niej jakieś drobne narzędzia.
— Proszę pozostać tu aż do przybycia ekipy medycznej, a potem podążyć naszym śladem — rzekł kapitan do Cha. — Naszym zadaniem jest odnaleźć żywych i udzielić im pomocy.
— Nie! — zawołała odruchowo Sommaradvanka. — Przepraszam, kapitanie — dodała ciszej. — Bardzo nalegam na zachowanie daleko posuniętej ostrożności.
Chen ruszył już korytarzem, ale kapitan spojrzał jeszcze na Cha.
— Zawsze jestem ostrożny — powiedział cicho. — Ale dlaczego uważasz, że powinniśmy zachować szczególne środki ostrożności?
— W zasadzie nie ma konkretnego powodu — odparła Cha, trzema oczami patrząc na zwłoki, a jednym na kapitana. — To tylko podejrzenie. Zdarzają się u nas tacy, którzy nie potrafią się dobrze zachować i nie dbając o honor, czynią innym krzywdę, a niekiedy nawet zabijają. Odsyłamy ich wszystkich na pewną wyspę, skąd nie ma ucieczki. Statek, którym są przewożeni, pozbawiony jest wygód, a więźniów unieruchamia się za pomocą pasów. Z całym szacunkiem, ale podobieństwa do tego, co tutaj znajdujemy, są oczywiste.
Fletcher milczał chwilę.
— Spróbujmy rozwinąć twoje podejrzenia. Myślisz, że może to być statek więzienny, na którym doszło nie tyle do awarii, ile do buntu więźniów, którzy wyrwali się na wolność, zabili albo poranili całą załogę i dopiero potem zorientowali się, że nie potrafią prowadzić jednostki. Niewykluczone nawet, że niektórzy załoganci kryją się gdzieś, być może ranieni w walce, w której pokonali wielu uciekinierów. — Spojrzał przelotnie na trupa. — Zgrabna teoria. Jeśli jest prawdziwa, przyjdzie nam przekonać zastraszoną załogę i resztę więźniów, którzy też mogą być skłóceni, że chcielibyśmy im pomóc. Ponadto trzeba by zrobić to tak, aby samemu nie oberwać od żadnej ze stron. Jednak czy to prawdziwa teoria? Kajdany na nogach tego tu osobnika zdają się ją potwierdzać, lecz pas i narzędzia sugerują, że chodzi raczej o członka załogi niż więźnia. Dziękuję, Cha — dodał, odwracając się, aby podążyć za Chenem. — Wezmę twoje słowa pod uwagę i zachowam szczególną ostrożność.
Gdy tylko skończył, odezwał się Prilicla.
— Przyjaciółko Cha, dostrzegamy rany pokrywające ciało, ale nie widzimy szczegółów. Możesz je opisać? Pasują do twojej hipotezy? Czy są to obrażenia, które mogły powstać, gdy statek zaczął koziołkować, czy wyglądają raczej na zadane rozmyślnie przez inną istotę?
— Od tego, co nam powiesz, zależy, czy wrócę po ciężki kombinezon, czy pozostanę w lekkim — dodała Murchison.
— I ja — powiedziała Naydrad.
Cha Thrat przyjrzała się odbijającym światło ścianom korytarza i tak obróciła zwłoki, aby kamera mogła objąć je w całości. Próbowała myśleć jak chirurg — wojownik i technik równocześnie.
— Widzę całe mnóstwo ran i otarć — powiedziała. — Skupione są głównie na bokach, kolanach i łokciach. Wydaje się, że powstały podczas uderzania o metalowe powierzchnie. Jednak śmierć spowodowało głębokie wgniecenie na szczycie czaszki. Nie wygląda to na ślad uderzenia jakimkolwiek narzędziem, ale skutek gwałtownego kontaktu ze ścianą, na której widać zresztą plamę zaschłej krwi. Pasuje ona rozmiarem do rany. Kieruję na nią kamerę. Pamiętając, że ciało znajduje się w środkowej części kadłuba, wydaje się mało prawdopodobne, aby ruch obrotowy mógł spowodować aż tak poważne obrażenia — powiedziała, zastanawiając się, czy manieryczny sposób wypowiadania się kapitana nie jest zaraźliwy. — Skłonna byłabym twierdzić, że dysponująca silnymi nogami istota źle odbiła się podczas skoku w warunkach nieważkości i roztrzaskała sobie głowę. Mniejsze rany mogły powstać, gdy martwa albo umierająca przemieszczała się korytarzem obracającego się statku.
— Sugerujesz więc, że to był wypadek? — spytała z ulgą w głosie Murchison. — Że nikt nie rozbił mu głowy?
— Tak.
— Będę tam za kilka minut.
— Przyjaciółko Murchison — odezwał się Prilicla.
— Spokojnie, doktorze — powiedziała patolog. — Gdyby cokolwiek nam zagrażało, Danalta nas obroni.