— Oczywiście — potwierdził zmiennokształtny. Czekając na resztę ekipy, Cha oglądała dokładniej ciało i słuchała rozmów Prilicli, Fletchera i oficera łączności Rhabwara. Empata zdołał zlokalizować pozostałych rozbitków, którzy poza jednym, tkwiącym w centrali zebrali się w trzech niewielkich grupach, po cztery albo pięć osobników, na jednym pokładzie. Kapitan uznał wszakże, że lepiej będzie nawiązać najpierw kontakt z tym samotnym, a dopiero potem spróbować z grupą, ruszyli więc w kierunku dziobu.
Cha ustabilizowała ciało i wzięła jedną z dłoni istoty w swoje manipulatory. Palce były krótkie i grube, kończyły się przyciętymi mocno pazurami. Brakowało przeciwstawnego kciuka. Wyobraziła sobie, jak w prehistorii tego gatunku wyposażone w pazury dłonie unosiły kawałki upolowanej zdobyczy do ust, które wciąż jeszcze pełne były groźnie wyglądających zębów. Istota naprawdę nie przypominała kogoś, kto zdolny byłby zbudować statek międzygwiezdny.
Mówiąc wprost, nie wyglądała na cywilizowaną.
— Wygląd bywa mylący — powiedziała Murchison, uświadamiając Cha, że zaczęła głośno myśleć. — Twój przyjaciel Chalderczyk wygląda przy tym tutaj jak rozkoszny kociak.
Za Murchison nadciągała reszta grupy. Naydrad prowadziła nosze, Prilicla maszerował po suficie, a Danalta niczym grzyb uczepił się ściany.
Patolog wydobyła zestaw magnetycznych przylg z siecią i unieruchomiła zwłoki. Inny magnes pozwolił jej zawiesić na ścianie plecak.
— Nasz przyjaciel miał pecha — powiedziała. — Ale i tak nam się przyda, zapewne z pożytkiem dla innych. Tego, co z nim mogę zrobić, nigdy nie zrobiłabym z żywym i nie będzie trzeba marnować czasu na…
— Cholera! To niesamowite! — przerwał jej głos w słuchawkach. Było w nim tyle zdumienia, że nie od razu poznała kapitana. — Jesteśmy w centrali. Znaleźliśmy tu załoganta, żywego i całego. Zajmuje jeden z pięciu foteli. Pozostałe cztery są puste. Tyle że też ma łańcuchy i jest przykuty do siedziska!
Cha Thrat odwróciła się i bez słowa ruszyła korytarzem. Kapitan powiedział jej, że może pójść za nim po przybyciu ekipy medycznej, postanowiła więc nie czekać, aż zmieni rozkaz, tylko czym prędzej zaspokoić narosłą do granic wytrzymałości ciekawość.
Dopiero dwa pokłady wyżej zauważyła, że Prilicla idzie razem z nią.
— Próbowałem się z nim porozumieć, sam i przez autotranslator — mówił tymczasem Fletcher. — Komputer Rhabwara potrafi przełożyć na dowolny język każdą prostą wiadomość. Ta istota warczy wprawdzie i poszczekuje, ale wydaje się, że nie ma w tym żadnej treści. Gdy podchodzę bliżej, zachowuje się, jakby chciała urwać mi głowę. Innym razem wykonuje całkiem nieskoordynowane ruchy, chociaż wydaje się, jakby chciała się uwolnić z więzów. Zobaczcie zresztą sami — dodał pod adresem Prilicli i Cha, którzy właśnie weszli.
Cinrussańczyk zajął miejsce na suficie tuż przy wejściu, dość daleko od wymachującego kończynami stworzenia.
— Przyjacielu Fletcher, jego emocje nader mnie niepokoją. Pełen jest gniewu, strachu, głodu i bezmyślnej wrogości. Te uczucia są tak surowe i silne, że nie pasują w żaden sposób do inteligentnej istoty.
— Zgadzam się, doktorze — powiedział kapitan, odsuwając się odruchowo, gdy łapa z obciętymi pazurami wystrzeliła w kierunku jego twarzy. — Ale te fotele zaprojektowano wyraźnie dla tej właśnie rasy, a przełączniki i uchwyty, które dotąd widzieliśmy, pasują do jego palców. On jednak całkiem ignoruje przyrządy, zmiana rotacji statku zaś została wywołana zapewne całkiem przypadkowymi manipulacjami. Wszystkie fotele są zamontowane na prowadnicach i obecnie stoją w najdalszym położeniu, przez co bardzo trudno jest istocie dosięgnąć konsoli. Może pan ma jakieś pomysły, doktorze, bo moje się już skończyły.
— Nie, przyjacielu Fletcher — rzekł Prilicla. — Chodźmy jednak pokład niżej, gdzie nie będzie nas słyszał. — Kilka minut później stwierdził: — Strach, złość i wrogość zmalały. Głód pozostaje na tym samym poziomie. Z niezrozumiałego dla mnie w tej chwili powodu zachowuje się nieracjonalnie, jest emocjonalnie niestabilny. Jednak nic mu obecnie nie grozi, nic go nie boli. Przyjaciółko Murchison?
— Tak?
— Badając ciało, zwróć, proszę, szczególną uwagę na głowę. Skłonny jestem sądzić, że to jednak nie był wypadek, ale rozmyślne działanie, skutek przedłużającego się cierpienia. Sprawdź, czy nie znajdziesz śladów infekcji albo degeneracji tkanki mózgowej, zwłaszcza ośrodków wyższych funkcji umysłowych i emocjonalnych. Przyjacielu Fletcher — powiedział, nie czekając na odpowiedź patolog — musimy jak najszybciej odnaleźć pozostałych rozbitków i sprawdzić ich stan. Ale ostrożnie. Mogą zachowywać się tak samo jak nasz przyjaciel z centrali.
Z pomocą Prilicli szybko trafili na trzy wielkie pomieszczenia mieszkalne, w których znajdowała się reszta załogantów. Pięciu w jednym przypadku, w pozostałych — po czterech. Drzwi nie były zablokowane, ale żaden z nich nie wpadł chyba na pomysł, aby je otworzyć. System sztucznej grawitacji działał tu bez zakłóceń. Ledwie zerknęli do środka, istoty zaczęły ich atakować i musieli się wycofać. Zdołali jednak dostrzec szczątki mebli i porozbijanych sprzętów. Smród panował tam taki, że można by go kroić nożem.
— Przyjacielu Fletcher, wszyscy rozbitkowie są sprawni i zdrowi, tyle że nie nadają się w żaden sposób do obsługi statku — rzekł Prilicla, gdy opuszczali ostatnie pomieszczenie. — Niemniej powiedziałbym, że poza tym nic im nie dolega. O ile przyjaciółka Mur — chison nie odkryje czegoś tłumaczącego ich nienormalne zachowanie, nic nie będziemy w stanie dla nich zrobić. Wprawdzie to samolubne i tchórzliwe zachowanie, jednak wolałbym nie narażać wyposażenia pokładu medycznego, a także naszego przyjaciela Khone’a, na kontakt z dwudziestoma nadmiernie pobudzonymi i pozbawionymi rozumu istotami, które…
— Zgadzam się — powiedział z przekonaniem Fletcher. — Jeśli wyrwą się spod kontroli, zdemolują mi cały statek, nie tylko pokład medyczny. Lepiej będzie zostawić ich tutaj, połączyć jednostkę z Rhabwarem kokonem nadprzestrzennym i skoczyć z nią do Szpitala.
— Tak też pomyślałem, przyjacielu Fletcher — rzekł Prilicla. — Dobrze będzie również założyć rękaw, byśmy mieli w każdej chwili dostęp do rozbitków. Ułatwi nam to także zbieranie próbek dla ustalenia składu ich pokarmu. Jedyną przykrą dolegliwością, którą odczuwają, jest głód i dobrze byłoby go zaspokoić, zanim zaczną zjadać się nawzajem.
— Chcesz, abym sprawdziła skład chemiczny pojemników i ustaliła, które zawierają farbę, a które zupę? — spytała Murchison.
— Dokładnie — powiedział empata. — Poza zbadaniem głowy prosiłbym też o ustalenie typu metabolizmu, żebyśmy mogli dobrać odpowiedni środek znieczulający, najlepiej coś szybko działającego, co pozwoli podać go na odległość. Trzeba będzie zsyntetyzować go jak najszybciej, ponieważ…
— Do tak pilnej pracy będę potrzebowała laboratorium Rhabwara. Przenośny analizator to za mało. I jeszcze przyda się do pomocy cały zespół.
— Ponieważ — podjął Prilicla — mam wrażenie, że gdzieś tu jest jeszcze jeden rozbitek. Chory i głodny. Jego emanacja jest bardzo słaba i charakterystyczna dla istoty głęboko nieprzytomnej, być może nawet umierającej. Nie potrafię go jednak zlokalizować z powodu silnych zakłóceń wytwarzanych przez pozostałych. Dlatego właśnie będę nalegał, żeby zaraz po zebraniu próbek przeszukano każdy zakamarek wystarczająco duży, by FGHJ mógł się tam schować. Trzeba się pospieszyć, gdyż ten ostatni jest naprawdę bardzo słaby.
— Rozumiem, doktorze, ale mamy tu pewien problem — powiedział z zakłopotaniem kapitan. — Patolog Murchison potrzebuje całego swojego zespołu, a przygotowania do połączenia statków i wspólnego skoku będą wymagały udziału całej załogi…