— Podczas wstępnego przeszukania nie znalazłam ani śladu ostatniego rozbitka, ale powtórzę obchód po zdobyciu próbek. Czy ta istota ciągle żyje? Mogłabym otrzymać jakieś wskazówki co do jej ogólnego położenia?
— Nadal ją czuję, przyjaciółko Cha, ale silne zwierzęce emocje pozostałych ją zagłuszają.
— Im szybciej patolog Murchison otrzyma próbki, tym szybciej będziemy mieli środek pozwalający wyeliminować te zakłócenia — stwierdziła rzeczowo Sommaradvanka. — Moje środkowe kończyny są wystarczająco silne, abym mogła przytrzymać delikwenta i pobrać górnymi co trzeba. Z których naczyń krwionośnych i organów mam dostarczyć materiał i w jakiej ilości?
Murchison zaśmiała się nagle.
— Proszę, zostaw i nam jakieś zajęcie, bo inaczej poczujemy się całkiem niepotrzebni. Ty przytrzymasz osobnika, Danalta ustawi skaner, a ja pobiorę próbki, podczas gdy…
— Mówi mostek — rozległ się głos Fletchera. — Skok za pięć sekund od… teraz. Dodatkowa masa obcego statku spowoduje, że podróż do Szpitala potrwa nieco dłużej. Powinniśmy być na miejscu za niecałe cztery dni.
— Dziękuję, przyjacielu Fletcher — powiedział Prilicla.
Nagle poczuli znajome, lecz trudne do zdefiniowania wrażenie towarzyszące zniknięciu statku z normalnej przestrzeni i przejściu do przestrzeni opisy — walnej tylko matematycznie. Cha zmusiła się, by spojrzeć w iluminator. Wiązka łącząca oba statki była niewidoczna, ale rękaw owszem. Wkoło zaś migotała nie dająca oku żadnego punktu oparcia szarość.
Cha Thrat czuła, że jeszcze chwila, a na pewno rozboli ją głowa, odwróciła się więc ku znajomej scenerii pokładu medycznego.
Zdążyła zamienić tylko kilka słów z Khone’em, gdy trzeba już było ruszać za Murchison, Danaltą i Naydrad na drugi statek. Siostra pomogła jej z pojemnikami, których zawartość stanowiła żywność. Należało tylko wyszukać w magazynach kontenery z takimi samym etykietami, aby móc karmić wszystkich rozbitków do wypęku.
Nie wiedziała jeszcze wtedy, że wiele czasu minie, nim znowu będzie jej dane ujrzeć pokład medyczny. Gdy wychodziła, Prilicla unosił się nad rozkrojonymi szczątkami i rozmawiał cicho z Khone’em, czasem kierując też kilka treli do juniora.
— Gdybyśmy mieli więcej czasu, moglibyśmy najpierw ich nakarmić, a potem wziąć próbki — powiedziała Cha, gdy stanęli wokół fotela z szamoczącym się obcym. — Może wtedy pacjent byłby bardziej skłonny do współpracy.
— Tyle czasu znajdziemy — rzekła Murchison. — Naprawdę, czasem bardzo mi kogoś przypominasz, Cha.
— Kogo? — spytała Naydrad w typowy dla Kelgian, bezpośredni sposób. — Kto może być tak dziwny?
Patolog zaśmiała się, ale nie odpowiedziała. Cha Thrat też milczała. Murchison poruszyła bezwiednie bardzo ryzykowny temat. Sommaradvanka pomyślała, że jeśli kiedyś będzie miała się dowiedzieć, co właściwie zaszło na Goglesk, lepiej, aby usłyszała to od swojego partnera, a nie od Cha. Prilicla też zresztą nalegał na podobne rozwiązanie.
Żywność FGHJ była zdumiewająco mało zróżnicowana. Trafili tylko na dwa wzory pojemników — w jednych była woda, w drugich zalatujący lekko płyn. Znaleźli też bloki suchego, gąbczastego materiału opakowanego w cienką folię z wielkim pierścieniem służącym do otwierania. Według Murchison jedno i drugie było syntetyczne i pasowało do wymagań metabolicznych obcych, drobne zaś ilości nieodżywczych substancji obecnych w obu produktach miały zapewne dostarczyć miłych wrażeń kubkom smakowym istot.
Ale gdy Cha rzuciła stworzeniu jeden z pakunków, ono zaczęło szarpać go zębami, nie próbując nawet wcześniej zdjąć zeń opakowania. Zignorowało również łatwe do usunięcia kapsle na butelkach, a wbiło kły w szyjkę i wychłeptało ile mogło, większość zawartości wylewając wszakże na siebie.
Kilka minut później Murchison mruknęła coś pod nosem i powiedziała:
— Z całą pewnością nie potrafi zachować się przy stole, ale chyba nie jest już głodny. Zaczynajmy.
Ostatecznie nie zauważyli jednak szczególnej zmiany w zachowaniu najedzonego osobnika, może z wyjątkiem tego, że miał więcej sił do walki z nimi. Zanim udało się pobrać próbki, Naydrad i Cha Thrat dorobiły się po kilka siniaków każda, Danalta zaś, któremu zagrozić mogły jedynie wysokie temperatury, musiał przybierać nader wymyślne kształty, aby przytrzymać bestię. Gdy było już po wszystkim, Murchison wysłała Danaltę i Naydrad naprzód z próbkami, a sama została jeszcze chwilę w centrali, żeby przyjrzeć się stworzeniu.
— Wcale mi się nie podoba — powiedziała.
— Mnie też niepokoi — zgodziła się Sommaradvanka. — Niemniej jeśli wystarczająco długo będzie się podchodzić do problemu od różnych stron, zwykle znajdzie się rozwiązanie.
— Chyba jakiś wasz filozof musiał kiedyś tak powiedzieć — mruknęła patolog. — Ale przepraszam. Do czego zmierzałaś?
— To akurat zdanie usłyszałam od porucznika Timminsa — powiedziała Cha. — Chciałam podsumować to, co wiemy. Trafiliśmy zatem na statek, którego załoga cierpi na szczególne schorzenie. Jest zdrowa fizycznie, ale upośledzona umysłowo. Nie tylko nie potrafi obsługiwać jednostki, ale zapomniała też, jak rozpina się zatrzaski i otwiera drzwi czy opakowania żywności. Zmienili się w zwierzęta.
— Na razie nie słyszę nic nowego.
— Kabiny mieszkalne pozbawione są wygód, co skłoniło nas najpierw do przypuszczenia, że może to być statek więzienny. Niewykluczone jednak, że członkowie załogi z jakichś powodów, być może związanych z podróżami kosmicznymi, wiedzą, iż wygody i tak nie przydadzą im się na nic w czasie lotu. Może spodziewają się, że zmienią się w zwierzęta i że będzie to stan przejściowy, krótkotrwały. Jednak tym razem coś poszło nie tak i zmiana okazała się trwała.
— Teraz to co innego — stwierdziła Murchison, wzdragając się lekko. — Niemniej, jeśli to ci w czymś pomoże, mogę powiedzieć, że wśród dostarczonych przez Naydrad próbek była zarówno żywność, jak i leki. Dokładnie rzecz biorąc, jeden lek, kapsułki z doustnym środkiem uspokajającym, takim samym jak ten znaleziony w zwłokach. Może masz więc rację, mówiąc, że spodziewali się czegoś i ten środek miał złagodzić destruktywne skutki stanu zezwierzęcenia. Dziwne jednak, że Naydrad, która jest bardzo skrupulatna, gdy chodzi o poszukiwania, nie znalazła żadnych lekarstw ani też narzędzi, które mogłyby służyć celom medycznym. Jeśli więc nawet przewidzieli własną chorobę, wygląda na to, że nie mieli w załodze lekarza.
— Ta informacja jeszcze bardziej komplikuje sprawę — stwierdziła Cha Thrat.
Murchison zaśmiała się, jednak bladość twarzy sugerowała, że wcale nie jest jej do śmiechu.
— Z tym, którego zaczęliśmy kroić, wszystko było w porządku. O ile nie liczyć tego przypadkowego urazu głowy, który spowodował śmierć. Nie widzę też żadnych objawów chorób somatycznych u pozostałych członków załogi. Coś wszakże wyczyściło im mózgi. Wymazało wspomnienia, całą wiedzę i umiejętności i samo też zniknęło bez śladu, zostawiając ich tylko z instynktami i odruchami. Całkiem jak zwierzęta. Co to jednak mogło być? — zakończyła, znowu się wzdragając. — Co może powodować równie selektywne uszkodzenia centralnego układu nerwowego?
Cha Thrat poczuła nagle impuls, aby przytulić patolog. Nigdy jeszcze żaden Sommaradvanin nie myślał w ten sposób o człowieku. Z wielkim trudem opanowała uczucia, które nie były przecież jej uczuciami.
— Być może środek do narkozy pozwoli znaleźć odpowiedź na to pytanie. U tych pacjentów choroba, czy cokolwiek to jest, zapewne nadal się rozwija. Jeśli ich uśpimy i zlokalizujemy tego ostatniego, może okaże się, że u niego przebiega ona inaczej albo jest na nią w naturalny sposób odporny? Badając go, znajdziemy może sposób na wyleczenie wszystkich.