Выбрать главу

Na Sommaradvie od wielu pokoleń nie było wojny, jednak klasa wojowników zachowała swą nazwę, gdyż chodziło o potomków istot, które walczyły w obronie swoich ziem, polowały dla zdobycia pożywienia, budowały umocnienia miejskie i wykonywały inne odpowiedzialne prace, podczas gdy słudzy troszczyli się o ich potrzeby. Obecnie warstwa wojowników składała się z inżynierów, techników i naukowców, którzy nadal często ryzykowali, pracując w kopalniach, przy budowie różnych konstrukcji i ochronie władców. Z tego powodu obrażenia, jakie odnosili, wymagały leczenia operacyjnego. Do takiej też pomocy przygotowywano w pierwszym rzędzie ich lekarzy.

Lekarze władców ponosili największą odpowiedzialność, za to ich praca bywała mniej zauważana i rzadziej nagradzana.

Władców skutecznie chroniono przed ewentualnymi wypadkami czy zranieniem. Klasę tę tworzyli badacze, planiści i administratorzy. Odpowiadali oni za sprawne funkcjonowanie całej planety, najbardziej więc zagrażały im zaburzenia pracy umysłu. Ich lekarze specjalizowali się w magii zdolnej uzdrowić duszę i innych zagadnieniach medycyny nieinwazyjnej.

— Ten podział istniał nawet w najdawniejszych czasach — zakończyła Cha Thrat. — Zawsze mieliśmy uzdrawiaczy, chirurgów i magów.

O’Mara spojrzał na swoje ułożone płasko na blacie dłonie.

— Miło wiedzieć, iż moja profesja lokuje się na samym szczycie sommaradvańskich nauk medycznych, chociaż wolałbym chyba nie być zwany magiem. — Uniósł gwałtownie głowę. — Co się dzieje, gdy któryś z wojowników albo władców dostanie zwykłej kolki żołądkowej? Albo sługa złamie przypadkowo nogę? Albo sługa czy wojownik przestanie być zadowolony ze swojego losu i zapragnie stać się kimś więcej?

— Członkowie ekipy kontaktowej wysłali już pełen raport na ten temat — wtrącił się Chiang. — Jednak decyzja o zabraniu Cha Thrat zapadła w ostatniej chwili i możliwe, że raport przybył razem z nami na Thromasaggarze.

O’Mara westchnął głośno i Cha pomyślała, czy nie jest to przypadkiem wyraz irytacji spowodowanej przez słowa dowódcy statku.

— Może, niemniej poczta szpitalna nie działa nadal z szybkością światła — powiedział psycholog. — Słucham, Cha Thrat.

— Jest mało prawdopodobne, aby słudze zdarzył się taki wypadek, ale wówczas o pomoc zostanie poproszony chirurg — wojownik, który oceni obrażenia i zgodzi się albo i nie poprowadzić leczenie. Nikt nie bierze łatwo na siebie odpowiedzialności za pacjenta, co widać było zresztą w przypadku Chianga, jakiekolwiek niepowodzenie w rodzaju utraty organu, kończyny albo wręcz życia ma zaś poważne konsekwencje dla lekarza. Gdyby z kolei wojownik lub władca potrzebował prostej pomocy medycznej, zaszczycony uzdra — wiacz sług pomoże w czym trzeba. Jeśli znajdzie się jakiś niezadowolony, ale ambitny sługa albo wojownik, może starać się o wyniesienie do wyższej klasy. Oznacza to jednak mnóstwo starań i trudnych egzaminów, o wiele łatwiej zatem jest pozostać tam, gdzie się było wcześniej, zgodnie z pozycją rodziny albo szczepu. Jeśli ktoś ma problemy z ciążącą na nim odpowiedzialnością, może zawsze przejść do niższej warstwy. Niemniej na awanse, nawet drobne, wewnątrz własnej klasy nie jest łatwo zasłużyć.

— U nas też nie jest o nie łatwo — mruknął O’Mara. — Co jednak sprawiło, że przybyła pani do Szpitala? Ambicja, ciekawość czy może chęć uwolnienia się od problemów na własnym świecie?

Cha pojmowała, jak istotne jest to pytanie. Odpowiedź mogła zaważyć na jej dalszym pobycie w Szpitalu. Postarała się tak ją ułożyć, aby była możliwie najbardziej szczera, precyzyjna i zwięzła, ale nim zaczęła mówić, dowódca statku znowu się odezwał.

— Byliśmy bardzo wdzięczni Cha Thrat za uratowanie mi życia — wyrzucił z siebie pospiesznie. — Daliśmy to wyraźnie do zrozumienia jej współpracownikom i przełożonym, co sprowadziło rozmowę na temat leczenia przez specjalistów obcych ras. Wspomnieliśmy o Szpitalu, gdzie jest to właściwie regułą. Zaproponowano nam wtedy, by Cha odwiedziła tę niezwykłą placówkę, a my się zgodziliśmy. Kontakt z Sommaradvą przebiega jak dotąd całkiem dobrze i nie chcieliśmy ryzykować obrażenia ich odmową. Rozumiem, że obeszliśmy w ten sposób normalną procedurę wyłaniania kandydatów na stażystów, jednak Cha udowodniła już pewne umiejętności w interesującej was dziedzinie, pomyśleliśmy więc…

Nie odrywając spojrzenia od Cha, O’Mara uniósł dłoń i poczekał, aż oficer zamilknie.

— Jest to zatem decyzja polityczna i musimy się zgodzić, czy chcemy czy nie. Niemniej pytanie pozostaje. Dlaczego chciała pani tu przylecieć?

— Wcale nie chciałam. Zostałam wysłana. Chiang zakrył nagle oczy dłonią w geście, którego Cha jeszcze u niego nie widziała. O’Mara przyglądał jej się przez chwilę, zanim znowu się odezwał.

— Proszę o wyjaśnienie.

— Gdy wojownicy z Korpusu Kontroli opowiedzieli nam, ile różnych inteligentnych gatunków tworzy Federację, i wspomnieli o Szpitalu, w którym spotkać można wiele z nich przy pracy, byłam zaciekawiona i zainteresowana, ale nazbyt obawiałam się spotkania przedstawicieli niejednej obcej rasy, ale aż siedemdziesięciu. Mogłoby mnie to przyprawić o chorobę władców. Mówiłam wszystkim, którzy tylko chcieli słuchać, że nie jestem wystarczająco kompetentnym chirurgiem, aby wysyłać mnie w takie miejsce. Nie udawałam skromności. Naprawdę byłam, to znaczy jestem, ignorantką. Ponieważ należę do klasy wojowników, nikt nie mógł mnie do niczego zmusić, ale moi współpracownicy i miejscowi władcy niedwuznacznie dawali mi do zrozumienia, że najlepiej będzie, jeśli polecę.

— Ignorancja zawsze może być przejściowa — powiedział O’Mara. — Domyślam się, że musieli bardzo na panią naciskać. Dlaczego?

— W moim szpitalu szanują mnie, ale niezbyt lubią — podjęła z nadzieją, że autotranslator usunie ton złości z jej głosu. — Chociaż jestem jedną z pierwszych kobiet chirurgów, co samo w sobie jest nowością, dużą wagę przywiązuję do tradycyjnych wartości. Nie toleruję odstępstw od reguł naszego zawodu, z którymi spotykam się ostatnio coraz częściej. Jestem w takich sytuacjach krytyczna zarówno wobec kolegów, jak i przełożonych. Zasugerowano mi, że jeśli nie skorzystam z propozycji Ziemian, będę poddawana coraz silniejszym szykanom na gruncie zawodowym. Zbyt to złożone, aby przedstawić rzecz w paru słowach, ale moi władcy porozumieli się z przedstawicielami Korpusu, którzy i tak zachęcali mnie jak mogli. W ten sposób Ziemianie ciągnęli, a moi pchali i ostatecznie znalazłam się tutaj. Ale skoro już tu jestem, postaram się możliwie najlepiej wykorzystać wszystkie swoje umiejętności.

O’Mara spojrzał na dowódcę statku. Chiang odsłonił oczy, ale poczerwieniał na twarzy.

— Kontakty na Sommaradvie rozwijały się pomyślnie, ale znalazły się akurat w delikatnym stadium — powiedział Chiang. — Nie chcieliśmy ryzykować odmową w tak drobnej według nas sprawie. Poza tym byliśmy przekonani, że Cha nie ma łatwego życia ze swoimi, i pomyśleliśmy, cóż, ja pomyślałem, że tutaj poczuje się szczęśliwsza.

— Tak więc nie tylko polityka wchodzi tu w grę, ale także przymuszenie do zgłoszenia się na ochotnika. Taka osoba może nie spełnić naszych wymagań — powiedział psycholog, mierząc spojrzeniem Chianga, którego twarz pociemniała jeszcze bardziej. — Na dodatek, kierując się źle rozumianą wdzięcznością, próbowaliście zataić przede mną prawdę. Wspaniale! — Obrócił głowę w kierunku Cha. — Doceniam pani szczerość. Ten materiał przyda mi się przy sporządzaniu pani profilu, ale mimo tego, co może sądzić pani przyjaciel, nie wpłynie on na ocenę pani przydatności do pracy w Szpitalu. Ważne, czy spełni pani warunki stawiane zwykle stażystom. Pozna je pani podczas szkolenia, które zacznie się jutro rano. — Mówił coraz szybciej, jakby czas mu się kończył. — W sekretariacie otrzyma pani pakiet z planami Szpitala, rozkładem zajęć, regulaminem i poradnikiem dla nowo przybyłych, wszystko w języku używanym powszechnie na Sommaradvie. Paru naszych stażystów na pewno powie pani, że pierwszym i najtrudniejszym testem jest znalezienie własnej kwatery. Powodzenia, Cha Thrat.