Gdy kierowała się pomiędzy licznymi siedziskami do drzwi, usłyszała jeszcze, jak O’Mara zaczyna rozmowę z Chiangiem:
— Przede wszystkim interesuje mnie pański stan zaraz po operacji, majorze. Nie nawiedzały pana nawracające koszmary czy trudne do wyjaśnienia stany napięcia, którym towarzyszyłoby pocenie się? Nie miał pan trudności z oddychaniem ani poczucia duszenia albo tonięcia? Nie było lęków przed ciemnością?…
Naprawdę, pomyślała Cha Thrat, O’Mara jest wielkim magiem.
W sekretariacie Braithwaite dał jej obiecane broszury i udzielił kilku dodatkowych rad, a także wręczył białą opaskę, którą miała nosić na jednej z górnych kończyn. Sygnalizowała ona wszystkim, że mają przed sobą stażystkę, która może być przerażona i zagubiona. W razie potrzeby mogła pytać któregokolwiek z pracowników Szpitala o drogę. On też życzył jej powodzenia.
Odnalezienie kwatery było rzeczywiście koszmarnie trudne. Dwukrotnie musiała prosić o pomoc i za każdym razem wybierała grupy okrytych srebrzystym futrem Kelgian, którzy — jak jej się zdawało — byli w każdym zakątku Szpitala. Nie ciągnęło jej do wielkich i ciężkich potworów ani pomarańczowych istot w wypełnionych chlorem kombinezonach. W obu przypadkach, mimo grzecznej prośby, informacje przekazano jej w sposób oschły i nieuprzejmy.
W pierwszej chwili poczuła się urażona, potem dostrzegła jednak, że Kelgianie tak samo odnoszą się nawet do siebie, i uznała, że mądrzej będzie nie żywić do nich pretensji za brak uprzejmości w kontaktach z obcymi.
Gdy w końcu dotarła do swojego pokoju, drzwi zastała szeroko otwarte, a na podłodze zobaczyła Timminsa z małym, popiskującym i mrugającym pudełeczkiem w dłoni.
— Tylko sprawdzam — powiedział. — Zaraz skończę. Proszę się rozejrzeć. Instrukcje obsługi wszystkich urządzeń leżą na stoliku. Gdyby czegoś pani nie rozumiała, proszę skorzystać z komunikatora i połączyć się z działem szkolenia. Oni pani pomogą. — Obrócił się na plecy i wstał w sposób, który dla niej byłby niewykonalną ekwilibrystyką. — Jak się pani podoba?
— Jestem zdumiona — powiedziała Cha Thrat szczerze zaskoczona tym, jak dobrze przygotowano jej kwaterę. — Całkiem jak w moim szpitalu.
— Staramy się — rzekł Timmins, uniósł dłoń w niezrozumiałym dla niej geście i wyszedł.
Dłuższy czas krążyła po pokoju, oglądając meble i wyposażenie, i nie mogła do końca uwierzyć własnym oczom. Wiedziała, że zrobiono wiele zdjęć i pomiarów jej kwatery na poziomie dla wojowników — chirurgów Domu Uzdrowień Calgren, ale nie oczekiwała aż takiej wierności w odtwarzaniu detali. Były tu nawet jej ulubione reprodukcje, takie same tapety, oświetlenie, drobiazgi osobiste. Znalazła też jednak sporo mniej lub bardziej subtelnych różnic, które przypominały, że mimo wszystko nie znajduje się na macierzystym świecie.
Sam pokój był większy, meble zaś wygodniejsze, poza tym nie było na nich widać złączy, tak jakby każdy zrobiono z jednego kawałka materiału. Wszystkie drzwiczki, szuflady i zamki działały bez zarzutu, co nigdy nie zdarzało się oryginałom. No i powietrze pachniało inaczej… a raczej w ogóle nie miało zapachu.
W końcu początkową radość wyparła myśl, że znalazła się jedynie w małej enklawie normalności osadzonej wewnątrz wielkiej, obcej i przerażająco złożonej budowli. Bała się teraz znacznie bardziej niż kiedykolwiek w domu. Na dodatek zaczynała odczuwać samotność. Intensywną i równie dokuczliwą jak głód.
Jednak pamiętała, że na dalekiej Sommaradvie nie jest osobą pożądaną, tutaj zaś życzliwie ją powitano, musi więc — choćby tylko z poczucia obowiązku — pozostać w tym niesamowitym szpitalu. Wiedziała, że zanim tutejsi władcy postanowią ją odesłać, postara się jak najwięcej od nich nauczyć.
Najlepiej będzie zacząć naukę od razu.
Zastanowiła się, czy naprawdę jest głodna, czy może tylko jej się zdaje. Podczas pierwszej wizyty w stołówce nie najadła się do syta, ale była zbyt zaabsorbowana innymi sprawami. Teraz zaczęła sprawdzać na planie, jak dojść do stołówki i gdzie leży sala wykładowa, w której powinny odbyć się rano jej pierwsze zajęcia. Nie miała jednak przesadnej ochoty na wędrówkę zatłoczonymi korytarzami. Była bardzo zmęczona, pokój zaś wyposażono w mały moduł spożywczy, na wypadek gdyby pogrążony w nauce stażysta nie chciał przerywać lektury żadnymi spacerami.
Przejrzała listę stosownych dla niej potraw i wybrała średnie i duże porcje tego i owego. Gdy poczuła się już syta, spróbowała zasnąć.
Zewsząd dobiegały ledwie słyszalne, trudne do zidentyfikowania dźwięki, których nie znała jeszcze na tyle, aby je ignorować. Sen nie chciał przyjść, powrócił za to strach. Zastanawiała się, czy nie staje się z wolna przypadkiem dla O’Mary, i jeszcze bardziej zwątpiła w swoją przyszłość w Szpitalu. W końcu włączyła ekran sufitowy, by sprawdzić, co uda jej się znaleźć na kanałach rozrywkowych i edukacyjnych.
Według rozpiski dziesięć kanałów nadawało nieustannie najpopularniejsze programy rozrywkowe Federacji, aktualne wiadomości i filmy. W razie potrzeby można było włączać tłumaczenie każdego z nich. Szybko odkryła jednak, że wprawdzie rozumie słowa wypowiadane przez obcych na ekranie, lecz wszystko, co im towarzyszy, wydaje jej się przerażające, dziwne, tajemnicze albo wprost obsceniczne. Przełączyła się na kanały edukacyjne.
Tutaj mogła wybierać pomiędzy trudnymi do pojęcia zestawieniami, tabelami i wykresami temperatury, ciśnienia krwi i pulsu około pięćdziesięciu różnych istot a relacjami z trwających operacji, które na pewno nie mogły nikogo uśpić.
W desperacji spróbowała kanałów audio, jednak muzyka, którą znalazła, nawet po przyciszeniu brzmiała jak zgrzyty zepsutej maszynerii. W końcu, ku jej wielkiemu zaskoczeniu, coś zabrzęczało stanowczo. To budzik dawał znać, iż jeśli chce jeszcze zjeść śniadanie przed wykładem, powinna już wstawać.
Rozdział czwarty
Wykładowca był Nidiańczykiem, przedstawił się jako starszy lekarz Cresk — Sar. Mówiąc, przemieszczał się tam i z powrotem przed grupą stażystów niczym mały, włochaty drapieżnik i ile razy mijał Cha Thrat, ta miała ochotę albo zwinąć się w ciasną kulę dla obrony przed zagrożeniem, albo uciec.
— Dla ograniczenia nieporozumień przy spotkaniach i dla uniknięcia urażenia rozmówców dobrze jest uznać, że wszyscy, którzy nie należą do waszych gatunków, są istotami bezpłciowymi. Czy zwracacie się do nich wprost, czy tylko mówicie o nich, starajcie się używać rodzaju odpowiadającego nazwie ich gatunku. Jedynym wyjątkiem są sytuacje, gdy leczenie wymaga wniknięcia w sprawy płci. Lekarz powinien wówczas umieć rozpoznać, z kim ma do czynienia, zwłaszcza w przypadku gatunków, u których spotyka się wiele płci. Może to mieć znaczenie dla przebiegu terapii. Ja jestem akurat nidiańskim samcem DBDG, możecie zatem stosować wobec mnie rodzaj męski albo, co w wielu językach będzie wyjściem równie dobrym, nijaki.
Gdy odrażająca włochata istota przeszła znowu kilka kroków od niej, Cha pomyślała, że nie miałaby problemów z uznaniem starszego lekarza za „coś” raczej niż „kogoś”.
Szukając mniej odpychającego widoku, spojrzała na sąsiada, jednego z trzech uczestniczących w zajęciach Kelgian. Wydało jej się dziwne, że futro tych istot podoba jej się, całkiem jak kojące harmonią dzieło sztuki, podczas gdy równie obce owłosienie wykładowcy budzi w niej odrazę. Sierść gąsienicowatych była w nieustannym ruchu, długie i miękkie fale przetaczały się od stożkowatej głowy do ogona, czasem nakładając się na siebie albo rodząc wtórne pofałdowania, całkiem jakby targał nią niewyczuwalny wiatr. Z początku wydawało się Cha, że rządzi tym przypadek, ale potem odkryła, że sekwencje się powtarzają.