— W polityce nie należy spodziewać się cudów. Chyba że chcesz zostać kaznodzieją.
— To prawda. Sam do tego doszedłem, kiedy już minął pierwszy szok po podróży. Wtedy postanowiłem, że wrócę i pomogę mamie. W ten sposób przynajmniej uczynię ten świat trochę mniej strasznym… Zachowałem się głupio — dodał już normalnym tonem. — Nie powinienem trzymać tej kopii u siebie. Ale to pamiątka, bo moja ukochana pomagała mi to pisać. Przynajmniej tyle mi się udało osiągnąć. Mam kogoś, z kim mogę dzielić swoje życie. Zaczynałem już odczuwać samotność.
— Naprawdę jesteś jedyny w swoim rodzaju? — spytałem.
— Nie mam pojęcia. Chyba nie. Muszą istnieć inni, ale nie wiem, jak ich znaleźć. A nawet gdybyśmy się spotkali, to co mamy zrobić?
Rozdział 5
Birkelund robił mniejsze problemy, niż się spodziewaliśmy. Porozmawiałem z nim w cztery oczy. Wmówiłem mu, że broszurka stanowiła część przedstawienia przygotowywanego przez dzieciaki, i wyjaśniłem, że w rzeczywistości stanowiła wyraz sarkazmu. Potem zrobiłem mu długi wykład na temat jego podejścia do przybranego syna i do własnej żony. Krzywił się przy tym niemiłosiernie, ale uznał moje racje. Jak napisałem wcześniej, to nie był zły człowiek.
Sytuacja w domu i tak pozostawała napięta. Z winy Jacka, który stał się popędliwy i zarozumiały.
— On tak bardzo się zmienił — martwiła się Eleonora. — Nawet wygląda inaczej. Nie mogę o wszystko winić Svena i jego chłopaków. Jack czasami bywa po prostu arogancki.
Oczywiście. Nie cierpiał swego domu, nudził się w szkole i wiedział, co się stanie w przyszłości. Ale jak to miałem jej powiedzieć? Lepiej niech nie wie. Przez kolejne dwa, trzy lata ograniczał się do nocnych eskapad.
— Myślę, że powinien się usamodzielnić — powiedziałem wreszcie.
— Bob! On ma zaledwie osiemnaście lat! — zaprotestowała.
Miał przynajmniej dwadzieścia jeden. Chyba nawet więcej.
— Wystarczy, żeby się zgłosić do wojska. — Zarejestrował się godnie z prawem w dniu swoich osiemnastych urodzin. — To da mu szansę, żeby się odnaleźć. Jeżeli sam się zgłosi, pójdzie na minimalny okres. Komisja się zgodzi, jeżeli się za nim wstawię.
— Niech najpierw skończy szkołę. Rozumiałem jej zagubienie i rozpacz.
— Może się uczyć zaocznie, Ellie. Wojsko zresztą ma swoje szkoły. Taki bystrzak jak Jack da sobie radę. Obawiam się, że jest to najlepsze rozwiązanie na dzisiaj.
Jack zgodził się ze mną. Szybki wypad w czasie pozwolił mu stwierdzić, że będzie stacjonował w Europie.
— Mogę nauczyć się sporo o historii — powiedział, a potem dodał: — Poza tym muszę wiedzieć cokolwiek na temat broni i wojny. W dwudziestym pierwszym wieku napadła mnie banda kanibali i omal nie straciłem życia. Ledwo się im wyrwałem. Z jego temperamentem nie bardzo nadawał się do wojska, ale jakoś przeszedł szkolenie. Potem dostał się na specjalizację z elektroniki i był bardzo zadowolony. Wiele zawdzięczał swoim wycieczkom w czasie, bo w sumie uzbierało się tego całe dwa lata.
W listach do mnie mógł jedynie robić aluzje, bo przecież Kate czytała je również. Mnie także było trudno trzymać przed nią wszystko w tajemnicy. Kiedy przyjeżdżał na przepustki i siadaliśmy razem do jego opowieści, do przeglądania zdjęć i notatek, strasznie chciałem, żeby Kate była z nami.
(Szczegóły były prozaiczne. Problemy ze szczepieniami, znajomość języków, pieniądze, transport, cła, prawo, brud, robactwo, choroby, okrucieństwo, tyrania, przemoc.
— Nawet sobie nie wyobrażasz, doktorze, jak bardzo się od nas różnili ludzie w średniowieczu. Każda epoka była inna, ale wszędzie panował… jakiś orientalizm… Sam nie wiem. Może po prostu Wschód się zmienia najwolniej?
Oglądał legiony Cezara w Rzymie, ciemne sylwetki łodzi wikingów w fiordach Norwegii czy Leonarda da Vinci przy pracy… Nie miał czasu na dogłębne studia. Tak naprawdę doprowadzało go to do szału. Wszystko poznawał powierzchownie. Bo ile może poznać w obcym świecie człowiek, który nie zna języka i może zostać w każdej chwili capnięty, zanim zdąży się pozbyć dwudziestowiecznego ubrania? A jednak! Ile bym dał za to, żeby być na jego miejscu!).
Czułem się, jakbym zdradzał Kate. Ale skoro Jack potrafił trzymać wszystko w sekrecie przed własną matką, ja musiałem milczeć na ten temat przed własną żoną. Jego starsze ja miało (ma, będzie miało) rację, ucząc go od małego zachowania tajemnicy.
Bo co by się działo, gdyby poszła fama, że ktoś — na dodatek dzieciak — jest w stanie poruszać się w czasie? Żaden człowiek nie zasługuje na to, żeby stać się sensacją stulecia. Wyobraźcie sobie te wszystkie błagania, groźby, chciwość. Tych ludzi żądnych władzy, fanatyków i po prostu przestraszonych samym faktem. Dla niektórych byłby wymarzonym szpiegiem albo idealnym zabójcą. Wszystkie rządy zabijałyby się, żeby go zdobyć dla siebie. Gdyby nawet przeżył to wszystko i nie oszalał, i tak musiałby uciekać, kryć się w przeszłości.
Najlepiej było zataić wszystko na samym początku.
Tylko jakie się ma pożytki z tak wspaniałego daru?
— Pod koniec moich podróży więcej czasu spędzałem na myśleniu niż na zwiedzaniu — powiedział mi, kiedy byliśmy razem na mojej żaglówce na jeziorze Winnego. Został zdemobilizowany kilka tygodni wcześniej i wrócił do domu. Wciąż miał mi jeszcze mnóstwo do opowiedzenia. Tym bardziej że jego matka była w trakcie rozwodu. Jack zmężniał jeszcze bardziej, i nie tylko fizycznie. Dwa lata temu (według mojego kalendarza) był młodzieńcem, który wciąż próbuje się jakoś pozbierać.
Jack Havig, który teraz siedział ze mną w kokpicie, w pełni panował nad swoim życiem Wyjąłem fajkę i puściłem rumpel. Łódka się przechyliła, żagle załopotały i bom zaczął nam latać nad głową. Wiosna migotała w niebieskawej wodzie jeziora. W powietrzu czuło się słodką woń roślin kwitnących na polach. Zapach jabłoni, zapach świeżej ziemi… Wiatr się nasilił, a na niebie pojawił się jastrząb.
— Fakt. Miałeś o czym myśleć — powiedziałem.
— Na początek zastanawiałem się, w jaki sposób działają te moje podróże w czasie.
— No właśnie, jak to działa?
— Na kursie dla elektroników nauczyłem się przynajmniej podstaw fizyki. I dużo czytałem na ten temat. Włączając w to sporo tekstów z przyszłości. Książki, przyszłe wydania „Scientific American”, „Nature” i inne. Wszystkie teorie są zgodne co do jednego. To, co robię, jest niemożliwe. Począwszy od złamania zasady zachowania masy i energii.
— Eppur si muove[5].
— Co?… Aaa, to! Doktorze, studiowałem trochę włoskie odrodzenie, zanim tam się przeniosłem. Odkryłem, że Galileusz nigdy tego nie powiedział. Tak samo jak niczego nie zrzucał z Krzywej Wieży w Pizie. — Usiadł wygodniej i otworzył nam dwie kolejne butelki piwa. — No dobrze. W oficjalnej teorii zachowania energii są jakieś luki, których istnienia nikt nawet nie podejrzewa. Ujmując to matematycznie, linie świata muszą posiadać skończoną (a może nawet nieskończoną) i liczbę punktów osobliwych, tworzących nieciągłości. Podróże w czasie w wielu aspektach przypominają podróż z szybkością większą niż światło, a to też jest podobno niemożliwe.
Patrzyłem, jak dym z fajki unosi się do góry i rozwiewa na wietrze.
— I tak jestem całe lata świetlne za tobą — stwierdziłem. — Niczego nie rozumiem z tego, co mówisz. Poza tym, że chyba jesteś przekonany, że to nie jest jakieś nadnaturalne zjawisko.
— Właśnie. — Skinął głową. — Cokolwiek to jest, opiera się na prawach fizyki. Jakieś uogólnione prawo zachowania energii wciąż obowiązuje w moim przypadku. Ale nie mam pojęcia, dlaczego tylko ja to potrafię i nikt inny. Doszedłem do wniosku, że jest to związane z moimi genami.