Выбрать главу

— Marny zbiór — mruknął Krasicki. — Ale zawsze lepsze to, niż nic.

Potem poprowadził ich najpierw w okres Zielonych Świątek na następne spotkanie, a potem bezpośrednio do dwudziestego pierwszego wieku.

Na pustyni unosił się tylko kurz. Po Jerozolimie pozostały jedynie szkielety i kikuty domów. Ale czekał na nich samolot. Smukły, z krótkimi skrzydłami, napędzany energią atomową. Ludzie z Orlego Gniazda wyciągnęli go z hangaru, którego strażnicy zginęli, zanim udało im się go użyć.

— Przelecieliśmy nad Atlantykiem — powiedział mi Havig.

— Ich kwatera mieściła się… będzie się mieściła w Wisconsin. Owszem, pozwolili mi wydostać z ukrycia mój chronolog. Udawałem, że nie potrafię im wytłumaczyć, co to jest, z powodu różnic językowych. Oni poruszali się w czasie prawie po omacku, licząc każdy dzień. To koszmarny sposób podróżowania, chociaż ułatwia znajdowanie innych. Ale tłumaczy też ich niechęć do dalekich podróży w czasie. Powrót był łatwiejszy, ponieważ ustawili w ruinach wielkie tablice, na których codziennie wyświetlali datę.

Ameryka pod koniec dwudziestego pierwszego wieku dopiero zaczynała się dźwigać z ruin. Ich obóz i domy, otoczone murem, ciągle były atakowane przez… tubylców lub maruderów. Stamtąd dopiero wyruszyliśmy dalej w przyszłość do czasów, z których Wódz ich wysłał w tę podróż.

Nie mam pojęcia, czy mój przyjaciel kiedykolwiek widział Jezusa.

Rozdział 7

Po stu latach zastoju widać było wyraźny postęp. Ziemia, uprzednio skażona, zaczynała dawać coraz większe plony. Pozwalało to na wzrost liczebności jej mieszkańców. Pola dojrzewających zbóż rozciągały się na niewielkich pagórkach pod mdławym niebem zasnutym letnimi chmurami. Świeżo zasadzone drzewa tworzyły kopuły zieleni, w której gnieździły się ptaki i szumiał wiatr. Drogi były piaszczyste, ale zaplanowane w szachownice. Chłopi pracowali na polach. Używali ręcznych narzędzi albo maszyn ciągniętych przez konie. Narzędzia były proste, ale porządnie wykonane. Wszyscy ubierali się tak samo w ręcznie tkane niebieskie spodnie i koszule, bez względu na płeć. Na głowach nosili słomiane kapelusze i wszyscy mieli takie same prymitywne buty. Ogorzali, zahartowani pracą, wyglądali jak rolnicy epok przedindustrialnych. Włosy mieli zaczesane do tyłu. Mężczyźni nosili brody. Jak na standardy dwudziestego wieku byli niscy, mieli popsute zęby albo byli wręcz bezzębni. Ale i tak mieli się o niebo lepiej niż ich bracia w czasie wojny ostatecznej.

Przerywali na chwile pracę, żeby pozdrowić przejeżdżających, ale zaraz do niej wracali. Mijający ich dwaj żołnierze wyjęli szable, salutując. Nie było jednak w ich geście śladu poddaństwa. Nosili niebieskie mundury, stalowe hełmy i napierśniki. Uzbrojeni byli w sztylety, kołczan, łuk i topór przytroczony do tarczy na plecach. Lance mieli ozdobione czerwonymi proporcami.

— Wygląda na to, że dobrze ich pilnujecie — stwierdził Havig ostrożnie.

— A co można zrobić? — zdziwił się Krasicki. — Większość świata i większość tego kontynentu wciąż jest w stadium barbarzyństwa. Ludzie walczą tylko o przetrwanie. Nie możemy jeszcze wyprodukować maszyn dla wszystkich. Mongowie zajmują obszary na zachód i na wschód od nas. Jeżeli na moment zmniejszymy czujność, zwalą się na nas jak tornado. Żołnierze nie pilnują chłopów, lecz ochraniają ich przed bandytami. Ci ludzie wszystko, co mają, zawdzięczają Orlemu Gniazdu.

Te średniowieczne zwyczaje panowały również w mieście, do którego wjechali. Rodziny nie zajmowały osobnych domów, ale żyły i pracowały razem. Chociaż w przeciwieństwie do średniowiecza wszędzie było czysto, to jednak brakowało tamtego uroku. Ściany z cegieł i asfaltowe ulice były równie monotonne jak zabudowa z czasów wiktoriańskich w Anglii. Havig uważał, że stało się tak, ponieważ przeważyła konieczność szybkiej budowy i nie było czasu na indywidualne rozwiązania. Chyba że…

Postanowił wstrzymać się od ocen, dopóki nie pozna szczegółów. Dostrzegł wreszcie drewnianą, kolorową budowlę nawiązującą architekturą do stylów azjatyckich. Krasicki powiedział mu, że była to świątynia, w której modlono się do Yasu i składano ofiary Oktajowi. Te bóstwa czcili Mongowie.

— Jeżeli zostawi się im religię i zacznie współpracować z kapłanami, to ma się spokój — dodał.

— A gdzie macie szubienicę? — spytał Havig.

— Nie robimy publicznych egzekucji. — Krasicki spojrzał na niego ze zdziwieniem. — Myślisz, że kim jesteśmy? Poza tym — dodał po chwili — sądzisz, że łagodnymi metodami można cokolwiek wskórać w takich czasach?

Zbliżali się do fortecy. Wysokie mury z basztami otaczały kilka hektarów ziemi. Wokół wykopano fosę zasilaną wodą z pobliskiej rzeki. Architektura tej budowli była równie prosta jak otaczających ją domów. Po obu stronach bramy na murach umieszczono gniazda ciężkich karabinów maszynowych. Albo wymontowano je z wraków, albo sprowadzono w częściach z przeszłości. Głuche odgłosy podpowiedziały Havigowi, że w środku pracuje kilka agregatów prądotwórczych.

Wartownicy zaprezentowali broń. Zagrała nawet trąbka i opadł most zwodzony. Wjechali na dziedziniec.

Kiedy się zatrzymali, zewsząd zaczęli pojawiać się ludzie, rozmawiający z podnieceniem. Większość mieszkańców musieli stanowić służący. Havig ledwo ich zauważył. Jego wzrok przyciągnęła kobieta, która przepychała się ku niemu przez tłum.

— Na ogon Oktaja! — krzyknęła z radością. — Znaleźliście go!

Była prawie tak wysoka jak on. Dobrze zbudowana, o szerokich ramionach i biodrach oraz długich i zgrabnych nogach. Policzki miała wysoko zarysowane, mały nos, szerokie usta i zdrowe zęby, chociaż dwóch jej brakowało (później się dowiedział, że straciła je w walce). Na jej skórze w kilku miejscach widać było blizny. Długie, gęste czarne włosy spięła wstążkami nad wielkimi mosiężnymi kolczykami. Miała brązowe, nieco skośne oczy i gęste brwi (wyraźne ślady indiańskiej lub azjatyckiej krwi). Ubrana była w luźną czerwoną tunikę, kilt i sznurowane na łydkach buty. Do pasa miała przyczepiony nóż, rewolwer, zapasową amunicję. Na jej szyi zwisał naszyjnik z czaszki łasicy.

— Skąd pochodzisz? Ty! — Szturchnęła go palcem wskazującym. — Wielkie Lata? Tak? — Wybuchnęła śmiechem. — Masz mi mnóstwo do opowiadania, podróżniku!

— Wódz czeka na niego — przypomniał jej Krasicki.

— OK, mogę poczekać, ale żeby to nie trwało cały dzień, słyszysz?

Kiedy Havig zsiadł z konia, złapała go nagle i pocałowała w usta. Pachniała słońcem, skórą, potem, dymem i kobietą. Tak właśnie poznał Leoncję ze szczepu Glacier.

* * *

Biuro stanowiło odpowiednią poczekalnię do wielkiego i luksusowo urządzonego apartamentu. Dębowe panele na ścianach ładnie komponowały się z grubym szarym dywanem. Zasłony w oknach wykonane były z futra norek. Masywne biurko, krzesła i kanapa musiały zostać wykonane na miejscu z uwagi na ich ciężar, ale ich wykończenie kontrastowało z surowością mebli stojących w innych pomieszczeniach. Na ścianie wisiały zdjęcia w srebrnych ramkach. Jedno z nich, dagerotyp, ukazywało wyblakłą sylwetkę kobiety w stroju z połowy dziewiętnastego wieku. To były amatorskie zdjęcia zrobione miniaturowym aparatem podobnym do tego, którego używał Havig. Na fotografiach rozpoznał Cecila Rhodesa, Bismarcka, młodego Napoleona. Nie potrafił skojarzyć faceta z żółtą brodą w długiej sukni.