Выбрать главу

Z piątego piętra fortecy widać było cały kompleks mniejszych i większych budowli. Zarówno w obrębie Orlego Gniazda, jak i poza murami. Popołudniowe światło wpadało ukosem grubymi promieniami do środka. Odgłosy generatora były tu ledwo słyszalne.

— Puścimy jakąś muzykę? — Caleb Wallis włączył molekularny odtwarzacz z czasów poprzedzających wybuch wojny ostatecznej. Głośniki ożyły. — To pieśń zwycięstwa — powiedział, ściszając nieco dźwięk. — Boże! Jak się cieszę, że tu wreszcie trafiłeś.

Havig rozpoznał „Wejście bogów do Walhalli” z Das Rheingold[12].

Reszta grupy razem z przewodnikami nie została zaproszona do środka.

— Jesteś wyjątkowy — powiedział Wódz. — Tacy jak ty zdarzają się raz na sto przypadków. Może cygaro?

— Dziękuję. Nie palę.

Wallis stał przez moment zamyślony, po czym oznajmił z naciskiem, choć bez podnoszenia głosu:

— Jestem założycielem i władcą tego kraju. Musimy dbać o dyscyplinę, formę i szacunek. Mówi się do mnie: „sir”.

Havig przyjrzał się mu uważnie. Wallis był średniego wzrostu, krępy i silny mimo swojego wieku. Miał rumianą twarz, lekko spłaszczony nos, siwiejące bokobrody całkowicie okalały twarz, nieco zasłaniając łysinę. Ubrany był w czarny mundur ze srebrnymi guzikami i insygniami, z wyszywanym złotem kołnierzem i epoletami. U pasa miał ozdobny sztylet i pistolet. Nie było w nim jednak nic śmiesznego. Mówił głębokim i spokojnym głosem, którym potrafił hipnotyzować, jeżeli tego chciał. W jego małych, bladych oczach nie było śladu wahania.

— Cóż — powiedział Havig. — To wszystko jest dla mnie nowe… sir.

— Jasne! — Wallis uśmiechnął się i klepnął go po plecach. — Szybko się wciągniesz. Daleko zajdziesz, chłopcze. U nas nie ma ograniczeń dla ludzi, którzy wiedzą, czego chcą, i potrafią to osiągnąć. Poza tym jesteś przecież Amerykaninem. Prawdziwym bogobojnym Amerykaninem z czasów, kiedy nasz kraj był jeszcze potęgą. Niewielu takich jest wśród nas. Siadaj, proszę — powiedział, sadowiąc się za biurkiem. — Albo nie. Za chwilę. Chcesz zobaczyć mój barek? Mam ochotę na burbona. Częstuj się według woli.

Havig nalał sobie rumu. Zastanawiał się, dlaczego nie zadbano o lód, wodę i całą resztę. Nie było to zbyt skomplikowane. Wyglądało na to, że Wallis wolał pić bez niczego i nie przejmował się gustami innych.

— Mogę opowiedzieć swoją historię, sir. Ale chyba lepiej będzie poznać wpierw Orle Gniazdo.

— Właśnie, właśnie. — Wallis pokiwał swoją wielką głową i zaciągnął się cygarem, którego dym był wyjątkowo gryzący. — Ustalmy jednak kilka faktów. Urodziłeś się w 1933 roku, prawda? Powiedziałeś komuś, kim jesteś?

Havig wahał się, czy wspominać mu o mnie. Nasuwały się zaraz nowe pytania. Czy cofałeś się w czasie, żeby pokierować sobą w dzieciństwie? Czy starałeś się poprawić swoją sytuację życiową? Czy szukałeś innych podróżników w czasie?

— Tak, sir.

— Co sądzisz o swoich czasach?

— Cóż… mamy problemy. Byłem w przyszłości i widziałem, co nas czeka, sir.

— To przez tę zgniliznę, chłopcze, rozumiesz? — Wódz spojrzał na niego przenikliwie. — Cywilizowani ludzie skaczą sobie do gardeł. W czasie wojny i potem w aspekcie moralnym. Imperium białego człowieka rozpadło się szybciej niż cesarstwo rzymskie. Cała praca Give'a, Bismarcka, Rhodesa, McKinleya, Lyauteya, wszystkich bojowników indyjskich i burskich. Co wywalczono przez stulecia, to legło w gruzach w ciągu jednego pokolenia. Zniknęła cała duma i dziedzictwo cywilizacji. A wszystko za sprawą zdrajców — bolszewików i międzynarodówki żydowskiej — którzy trzymali władzę i wmawiali ludziom, że przyszłość należy do czarnych. Studiowałem tę epokę i dobrze się na tym znam. Ty wtedy żyłeś i pewnie sam musiałeś to dostrzec.

Havigowi włosy zjeżyły się na głowie.

— Widziałem, do czego mogą doprowadzić uprzedzenia, znieczulica i głupota. Grzechy ojców naprawdę przechodzą na synów.

Tym razem Wallis zignorował brak „sir” na końcu zdania. Uśmiechnął się z zadowoleniem i stał się kojąco miły.

— Wiem, wiem. Nie zrozum mnie źle. Mnóstwo kolorowych to wspaniali, odważni ludzie. Na przykład Zulusi czy Apacze, czy nawet żółtki. Każdy podróżnik w czasie pochodzący z ich kręgów może liczyć na równie zaszczytne miejsce w naszej organizacji, co na przykład ty. Jestem tego pewien. Ja podziwiam waszych Izraelczyków. Wiele o nich słyszałem. Skundlona nacja, ale nie ma nic wspólnego z tymi Żydami, o których mówi Biblia. Są podobno waleczni i sprytni. Mówię o czym innym. Po prostu każdy musi pilnować własnej tożsamości i własnej dumy. Jestem wrogiem tylko takich wyrzutków jak czarnuchy, czerwonoskórzy, Chińczycy i cała ta hołota. Wiesz chyba, o czym mówię. Niestety, wielu białych sprzedało im się na służbę. Może stracili wiarę albo ich kupiono. Kto wie?

Havig musiał powtórzyć sobie, że takie przekonania nie były niczym niezwykłym w epoce, z której pochodził Wódz. Uchodziły wręcz za godne poszanowania. Nawet Abraham Lincoln uważał, że Murzyni są gorszą rasą… Wallis zapewne nikogo by nie kazał ukrzyżowywać.

— Sir — powiedział Havig ostrożnie — proponuję, żebyśmy nie dyskutowali na te tematy, dopóki nie zrozumiemy do końca własnych poglądów. To może wymagać pewnego wysiłku. Na razie może zajęlibyśmy się sprawami bardziej praktycznymi.

— Racja — mruknął Wallis. — Masz głowę na karku, Havig. I jednocześnie jesteś człowiekiem czynu, chociaż masz może ograniczone środki. Ale powiem otwarcie. Na tym etapie potrzebujemy ludzi z głową. Zwłaszcza jeżeli mają wykształcenie naukowe i są realistami. — Machnął cygarem. — Weźmy na przykład ten dzisiejszy zaciąg z Jerozolimy. Greka i najemnika pewnie uda się wyszkolić do prac pomocniczych. Może na zwiadowców czy pomocników w wyprawach w czasie. Ale reszta… — Mlasnął językiem z niesmakiem. — Sam nie wiem. Co najwyżej kurierzy do przenoszenia różnych przedmiotów z przeszłości. A co do tej dziewczyny, to mogę mieć tylko nadzieję, że jest płodna.

— Co?! — Havig prawie wyskoczył z krzesła. — To my możemy mieć dzieci?

— Między sobą tak. W ciągu tych stu lat uwodniono to nieraz. — Wallis zarechotał. — Z normalnymi ludźmi nie, nigdy. Zbadaliśmy to na wszystkie sposoby. Chciałbyś może jakąś ciepłą służącą do łóżka? Mamy przecież niewolnice zdobyte w walkach. Nie próbuj mnie umoralniać. Tamci zachowaliby się wobec nas dokładnie tak samo. Gdybyśmy nie robili wypadów i nie brali jeńców od czasu do czasu, to tamci ciągle by najeżdżali nasze tereny. — Znowu spoważniał. — Mamy ciągłe braki, jeżeli chodzi o kobiety mogące podróżować w czasie. I nie wszystkie chcą lub mogą mieć dzieci. A jeśli mogą, rodzą całkiem zwyczajne dzieci. Ten dar nie jest dziedziczony.

Zważywszy na swoje własne hipotezy, Havig nie był tym zbytnio zdziwiony. Jeżeli dwa identyczne zestawy chromosomów mogły się krzyżować, to tylko dlatego, że ich własny „rezonans” (jak to nazywał) się znosił. Inaczej podróżnicy nie mogli mieć żadnych dzieci.

— Nie ma szans na to, żebyśmy mogli sami stworzyć nową rasę — mówił dalej Wallis. — Oczywiście zapewniamy naszym dzieciom wykształcenie, dodatkowe przywileje, kierownicze stanowiska, bo to mi pomaga zachować lojalność naszych agentów. Tylko mówiąc między nami, mam coraz większy kłopot w wynajdywaniu ładnie wyglądających stanowisk, na których nie można niczego zbytnio spieprzyć. Rodzice podróżują w czasie i nie uchodzi, żeby dzieci pracowały fizycznie. Tworzymy tutaj coś w rodzaju arystokracji. Nie kryję tego. Nie uda nam się jednak utrzymać wszystkich stanowisk w drodze dziedziczenia. Zresztą tego bym nie chciał.

вернуться

12

„Złoto Renu”, pierwsza część „Pierścienia Nibelunga” Richarda Wagnera.