— Czego pan pragnie, sir? — spytał cicho Havig.
Wallis odłożył cygaro, jakby jego następne słowa wymagały pobożnego złączenia dłoni na biurku.
— Odbudować cywilizację. Po cóż innego Bóg dałby nam taki dar?
— Ale w przyszłości… widziałem fragmenty…
— Federacji Mauraiów? — Poczerwieniał ze złości i walnął pięścią w biurko. — Ile widziałeś? Pewno niewiele? Badałem tę epokę. Zabiorę cię tam, żebyś sam się przekonał. Zobaczysz, że to zbieranina żółtków, Murzynów, białasów i diabli wiedzą czego. Właśnie zaczynają zdobywać władzę, kiedy my tu siedzimy. Tylko dlatego, że mieli niewielkie zniszczenia. Będą pracowali, walczyli i dawali łapówki, żeby tylko nałożyć wędzidło na całą ludzkość, a na białych w szczególności. I powstrzymać na wieki jakikolwiek postęp. Sam się przekonasz.
Odchylił się w fotelu, ciężko westchnął i wypił do końca swój burbon.
— Ale to im się nie uda. Przez jakieś trzy, cztery stulecia ludzkość będzie musiała ich znosić. A potem… Po to właśnie stworzyłem Orle Gniazdo. Żeby się przygotować na to „potem”.
— Urodziłem się w 1853 roku w Nowym Jorku — opowiadał Wódz. — Ojciec był drobnym księgowym i żarliwym baptystą. Moja matka… to jej zdjęcie — pokazał na fotografię miłej, niewyraźnej postaci na ścianie i przez chwilę w jego oczach pojawiła się czułość. — Byłem siódmym dzieckiem, które przeżyło. Ojciec nie poświęcał więc mi wiele czasu. Jego ulubieńcem był najstarszy syn. Cóż, przynajmniej wcześnie nauczyłem się sam dbać o siebie i trzymać buzię na kłódkę. Nauczyłem się również zapobiegliwości. Kiedy miałem siedemnaście lat, wyjechałem do Pittsburgha, bo wiedziałem, że tam jest przyszłość. Starszy „ja” mocniej pracował nade mną niż twój nad tobą. Tak mi się zdaje. Zresztą od początku wiedziałem, że dokonam czegoś wielkiego.
— A jak się panu udało zarobić pieniądze, sir? — spytał Havig.
Chciał być tym razem dyplomatą, ale też był ciekaw.
— Mój starszy „ja” dołączył do Forty-niners[13] w Kalifornii. Nie był pazerny i zadowalał się drobnymi żyłami. Zarobił tyle, żeby móc zdobyć właściwe pieniądze na dostawach dla wojska, kiedy wybuchła wojna secesyjna. Potem powiadomił mnie o wszystkim i kiedy zjawiłem się w Pittsburghu, reszta poszła już łatwo. Trudno to właściwie nazwać spekulacją gruntami, jeżeli się dokładnie wie, co będzie, prawda? Swoje działki sprzedałem w najlepszym momencie, w 1873 roku, a potem, kiedy wybuchła panika, odkupywałem za grosze ziemię ze złożami węgla i ropy. Inwestowałem również w kolej i stalownie, mimo problemów ze strajkami i anarchistami. W 1880 roku, mając realnie około trzydziestu pięciu lat, doszedłem do wniosku, że jestem już dość bogaty, żeby poświęcić się pracy, dla której mnie Bóg stworzył.
Odszedłem od wiary swojego ojca — dodał poważnym tonem. — Jak chyba większość podróżników w czasie. Ale wciąż wierzę, że jakiś Bóg od czasu do czasu powołuje konkretnych ludzi do szczególnych czynów.
Nagle zaczął rechotać, trzęsąc brzuchem.
— Strasznie pretensjonalne jak na prawdziwego Amerykanina. Sława i blichtr to są rzeczy z podręczników historii, Havig. W rzeczywistości trzeba ciężko pracować, sprawdzać każdy szczegół, być cierpliwym, gotowym do wyrzeczeń i uczyć się głównie na własnych błędach. Sam widzisz, że nie jestem już młody, a mój plan dopiero zaczyna się rysować. Daleko mu do dojrzałości. W życiu jednak liczy się samo działanie i dążenie do celu. To sprawia, że człowiek naprawdę żyje. Nalej mi jeszcze — powiedział, podsuwając pustą szklankę. — Zwykle tyle nie piję, ale żebyś wiedział, od jak dawna chciałem wreszcie porozmawiać z kimś inteligentnym i nowym. Mam kilku sprytnych chłopaków, jak Krasicki, ale to są cudzoziemcy. Jest już dwóch Amerykanów, lecz znamy się tak dobrze, że z góry wiem, jak zareagują na moje słowa. Nalej, proszę, mnie i sobie i pogadajmy trochę.
— A jak znalazł pan pierwszego podróżnika, sir? — mógł wreszcie spytać Havig.
— Cóż, nająłem wielu agentów w różnych latach dziewiętnastego wieku. Kazałem im umieszczać ogłoszenia w gazetach i zbierać plotki. Nie używali oczywiście zwrotu „podróżnik w czasie”. Ogłoszenia były starannie zredagowane. Sam tego nie robiłem. Marny ze mnie pisarz. Ludzie czynu muszą korzystać z pomocy ludzi wykształconych. Długo szukałem i wreszcie znalazłem człowieka, który chciał zostać pisarzem. To był Anglik z lat dziewięćdziesiątych dziewiętnastego wieku. Bardzo zdolny, chociaż miał skłonności do socjalizmu. Wolałem kogoś z końca stulecia, żeby uniknąć powtórzeń. On okazał zainteresowanie moją propozycją i za kilka gwinei napisał kilka dobrych kawałków. Chciałem mu nawet zapłacić więcej, ale wolał zamiast pieniędzy prawa do wykorzystania pomysłu podróży w czasie.
— Miałem podobne pomysły, sir — stwierdził Havig. — Brakowało mi pańskiego podejścia. No i nie miałem takiej fortuny. Poza tym w moich czasach podróże w czasie występowały w wielu książkach. Bałem się, że mogę przyciągnąć co najwyżej kilku pomyleńców.
— Też na nich trafiłem — przyznał Wallis. — Chociaż było wśród nich kilku prawdziwych. To znaczy prawdziwych podróżników, których dar doprowadził do lekkiego obłędu. A czasami ciężkiego. Ludzie obdarzeni takim darem muszą być pod opieką od dzieciństwa. Inaczej albo się tego boją, albo robią skoki tylko w obrębie kilku dni, albo dają się spalić na stosie jako czarownicy. W każdym wypadku muszą to ukrywać, więc dziczeją. Zdarzają się ulicznicy, którzy postanawiają zostać złodziejami, bo spostrzegają, że nikt ich nie może złapać. Tacy też się nie ujawniają. Podobnie w przypadku Indian. Podróżnik może ich zdrowo wystraszyć i kazać się czcić, ale przecież nie powiedzą tego bladym twarzom. Co zaś tyczy się tych najsprytniejszych, jak ja czy ty, to raczej też unikają sławy i wolą siedzieć cicho, prawda? Niestety, czasami siedzą tak cicho, że nie mamy szans ich znaleźć.
— Ilu ich pan zebrał?
— Sir.
— Przepraszam, sir.
— Jedenastu. — Wallis westchnął — Z całego stulecia tylko tylu. Najlepszy nazywał się Austin Caldwell. Był pucołowatym zwiadowcą z pogranicza, kiedy po raz pierwszy zjawił się u mnie. Potem jednak zrobił się z niego kawał twardziela. To właśnie on przezwał mnie Wodzem. Spodobało mi się i tak już zostało.
Był też magik trudniący się również przepowiadaniem przyszłości, zawodowy kanciarz, biedna dziewczyna z Południa. To Amerykanie. Za granicą znalazłem żołnierza z Bawarii, inkwizytora z Hiszpanii (u nich inkwizycja działała najdłużej), Żydówkę z Węgier, studenta z Edynburga (który zakopał się w książkach, usiłując dociec, kim jest), milionerkę z Paryża (ta podróżowała w czasie dla przyjemności). Była jeszcze para rolników z Austrii. Z tymi mieliśmy naprawdę szczęście, ponieważ rzadko się zdarza dwoje podróżników w czasie w tej samej okolicy. Na dodatek ci byli małżeństwem i mieli dziecko. Nie chcieli się ruszyć z miejsca bez dziecka.
Takie były nasze początki. Możesz sobie wyobrazić problemy językowe i transportowe, które trzeba było pokonać. Nie licząc przekonania wszystkich.
— To niewielu. — Havig nie umiał ukryć rozczarowania.
— Drugie tyle okazało się niezdatne do naszych celów. Załamali się, byli zbyt głupi lub zbyt przestraszeni, żeby do nas przystąpić. Pewna kobieta nie chciała opuścić męża. Zastanawiałem się nawet, czy jej nie porwać siłą. W końcu cel uświęca środki, ale jaki może być pożytek z podróżnika w czasie, który nie chce podróżować? Faceta można by spróbować zmusić szantażem. Kobiety są jednak zbyt tchórzliwe.
13
Określenie uczestników gorączki złota w Kalifornii. Nazwa pochodzi od roku 1849, kiedy przypadł szczytowy okres tego zjawiska.