Выбрать главу

Wyszedłem do poczekalni. Thomas Havig poderwał się na równe nogi. Nie należał do ludzi rozmownych, ale widać było pytanie czające się na jego ustach. Uścisnąłem mu rękę.

— Gratuluję, Tom — powiedziałem. — Jesteś ojcem zdrowego chłopaka… — Musiałem go odprowadzić aż do holu.

* * *

Ochota na żarty naszła mnie dopiero wiele miesięcy później.

Senlac jest centrum gospodarczym rejonu rolniczego. Jest tu nieco przemysłu lekkiego, i to właściwie wszystko. Z braku lepszej możliwości zostałem członkiem miejscowego Klubu Rotariańskiego, ale starałem się zbytnio nie udzielać. Nie zrozumcie mnie źle. To moi ludzie. Darzę ich sympatią i często podziwiam, bo stanowią sól tej ziemi. Po prostu lubię różne przyprawy.

W tej sytuacji Kate i ja mieliśmy małe grono bliskich przyjaciół. Należał do nich jej ojciec, bankier, który zainwestował w moje studia. Żartowałem sobie, że zrobił to tylko po to, żeby mieć pod ręką demokratę do kłótni politycznych. Była też pani prowadząca bibliotekę publiczną. Kilku profesorów z Holberg College z żonami, chociaż kilkadziesiąt kilometrów dzielące nas od siebie w tamtych czasach stanowiło pewną przeszkodę. No i byli Havigowie.

Pochodzili z Nowej Anglii i wciąż za nią tęsknili. W latach trzydziestych jednak każdy brał taką pracę, jaką mógł złapać. Tom był nauczycielem fizyki i chemii w naszym liceum. Dodatkowo musiał trenować biegaczy. Był chudy, kanciasty, wstydliwy i nieufny. Udawało mu się jakoś trenować biegaczy jedynie dzięki szacunkowi uczniów. Na szczęście mieliśmy niezłą drużynę baseballową. Eleonora była ciemnowłosa i pełna życia. Uwielbiała grać w tenisa i udzielała się w kościelnej pomocy dla biednych.

— To jest fascynujące i myślę, że pożyteczne — powiedziała na początku naszej znajomości. — Dzięki temu nie czujemy się z Tomem hipokrytami. Przecież wiesz, że zarząd szkoły nie zatrudniłby nikogo, kto nie działa w kościele. Byłem zaskoczony jej prawie histerycznym głosem, kiedy przez telefon błagała, żebym przyjechał. W tamtych czasach lekarz domowy miał nieco inaczej urządzony gabinet. Ja po prostu przerobiłem dwa frontowe pokoje naszego domu. Jeden służył za gabinet, drugi za ambulatorium, w którym mogłem nawet przeprowadzać proste operacje. Sam byłem recepcjonistką i sekretarką. Kate pomagała mi w robocie papierkowej. Dzisiaj wygląda to całkiem niepoważnie. Niekiedy się zdarzało, że pacjenci musieli czekać na wizytę. Wtedy Kate zabawiała ich rozmową. Po telefonie Eleonory sprawdziłem swój poranny grafik, ale nic nie miałem zaplanowane.

Wskoczyłem więc do samochodu i pojechałem. Pamiętam, że było potwornie gorąco, niebo bez skrawka chmurki, drzewa przy ulicy stały nieruchomo jak odlane z żelaza. W ich cieniu siedziały tylko psy i dzieciaki. Mimo to mroził mnie strach. Eleonora krzyczała coś o Johnie, a taka pogoda jest idealna dla wirusów polio. Kiedy wszedłem do jej zacienionego okiennicami domu, przytuliła się do mnie drżąca.

— Bob, czy ja zwariowałam? — szeptała raz po razie. — Powiedz, że nie jestem szalona!

— Spokojnie — mruknąłem. — Dzwoniłaś po Toma?

Tom dorabiał do swojej mizernej pensji, pracując latem w ciastkarni jako kontroler jakości.

— Nie… myślałam…

— Siadaj, Ellie. — Wyswobodziłem się z jej uścisku. — Wyglądasz na całkiem normalną. Może to przez ten upał. Uspokój się. Oddychaj głęboko i przestań zaciskać zęby. Pokręć trochę głową na boki. Lepiej? To teraz powiedz, co się stało.

— To Johnny!… Było ich dwóch. Potem znowu został jeden. — Załkała. — Ale to ten drugi!

Błagała mnie spojrzeniem, żebym uwierzył w to, co mi opowiada.

— Kąpałam go, kiedy usłyszałam płacz dziecka. Myślałam, że to sąsiedzi albo coś takiego. Ale płacz dochodził z sypialni. Owinęłam Johna w ręcznik — przecież nie mogłam go zostawić w wodzie — i wzięłam na ręce. Poszłam zobaczyć, co się dzieje. W jego łóżeczku leżało nagie dziecko. Płakało i wierzgało nóżkami, bo się zmoczyło. Byłam taka zaskoczona, że… upuściłam Johna, kiedy pochylałam się nad łóżeczkiem. Powinien upaść na materac… Ale, Boże! On nie upadł. Zniknął. Złapałam go instynktownie, lecz w ręku został mi tylko ręcznik. John zniknął! Chyba straciłam przytomność. Kiedy ją odzyskałam… już nic nie było…

— A co z tym obcym dzieckiem? — spytałem. — Chyba… nie zniknął… myślę…

— Chodźmy zobaczyć. Poszliśmy do pokoju dziecinnego.

— No i wciąż tu mamy naszego Johna — powiedziałem, czując ogromną ulgę.

Dziecko leżało spokojnie i gaworzyło. Ellie złapała mnie za ramię.

— Wygląda tak samo, gaworzy tak samo, ale to nie może być on.

— Gdzie tam nie może. Musiałaś mieć halucynacje. W taki upał to nic dziwnego. Zresztą wciąż jesteś osłabiona.

Nigdy jeszcze nie spotkałem się z takim przypadkiem. A Eleonora była zawsze taka rozsądna… Moje słowa brzmiały jednak wystarczająco pewnie. Na tym właśnie polega połowa pracy lekarza domowego. Musi mieć głos wzbudzający zaufanie.

Uspokoiła się, dopiero kiedy wyciągnęliśmy świadectwo urodzin i porównaliśmy odciski rączek i stóp. Zapisałem jej środek wzmacniający, wypiłem filiżankę kawy i wróciłem do pracy.

Ponieważ nic podobnego się nie powtórzyło przez dłuższy czas, zapomniałem o wszystkim. Kolejny raz nastąpił tego samego roku, kiedy umarła nasza jedyna córka. Złapała zapalenie płuc zaraz po swoich drugich urodzinach.

* * *

Johnny Havig był marzycielem i samotnikiem. Im bardziej rozwijał swoje zdolności motoryczne i mowę, tym mniejszą wykazywał chęć do zabaw z rówieśnikami. Wydawał się najszczęśliwszy, gdy malował przy miniaturowym stoliku, lepił zwierzaki z gliny na podwórku czy puszczał stateczki, kiedy ktoś go zabierał nad rzekę. Eleonora się tym martwiła. Tom nie bardzo.

— Byłem taki sam — mawiał zwykle. — To trochę dziwne dzieciństwo i niezbyt przyjemny okres dojrzewania, ale myślę, że to się zmieni, gdy już dorośnie.

— Musimy go bardziej pilnować — twierdziła Ellie. — Nawet nie masz pojęcia, jak często znika. Dla niego to tylko zabawa. Chowa się i trzeba go szukać. Lubi się ukryć w krzakach, w piwnicy czy w szafach i słuchać, jak go woła mama. Ale któregoś dnia wymknie się przez ogrodzenie i tyle go zobaczymy. — Pstryknęła palcami.

Stało się to, kiedy miał cztery lata. Wtedy już zrozumiał, że znikanie znaczyło lanie w tyłek, i przestał to robić. Przynajmniej przy rodzicach. Nikt nie wie, co robił w swoim pokoju. Jednak któregoś ranka w lecie nie było go w łóżku i nigdzie nie można go było znaleźć. Policjanci i sąsiedzi ruszyli na poszukiwania.

O północy zadzwonił dzwonek do drzwi. Eleonora już spała, bo podałem jej środek nasenny. Tom siedział sam i czuwał. Zgasił papierosa i podskoczył do drzwi wejściowych. Na progu stał mężczyzna ubrany w długi płaszcz i kapelusz z szerokim rondem, który zasłaniał jego twarz. To zresztą nieważne. Tom patrzył tylko na chłopca, którego ten mężczyzna trzymał za rękę.

— Dobry wieczór panu — odezwał się nieznajomy miłym głosem. — Sądzę, że szuka pan tego młodzieńca.

Tom uklęknął i przytulił syna, mamrocząc jakieś podziękowania, ale mężczyzny już nie było.

— Dziwne — powiedział mi potem. — Zajmowałem się tylko Johnem może z minutę. Wiesz przecież, że na naszej ulicy jest dobre oświetlenie i w nocy wszystko widać jak w dzień. Nawet sprintem nikt nie mógłby tak zniknąć bez śladu. Zresztą biegnący człowiek obudziłby wszystkie psy w okolicy. A żaden nawet nie zaszczekał. I chodnik był pusty.