— Sprawy miały się dobrze — mówiła Leoncja. — Mongowie odeszli i coraz częściej handlowaliśmy z ludźmi z nizin. Oni są silni i bogaci. A my coraz bardziej ich naśladowaliśmy. — Westchnęła. — W sto lat po moim odejściu dowiedziałam się, że cały szczep Glacier wstąpił do Unii Północy. Nie chcę tam wracać.
— Chyba nie miałaś lekkiego życia.
— Ooo, mogło być gorzej. Takie tam gadanie. Miałam przecież całe życie przed sobą… Dojechaliśmy.
Przywiązali konie na skraju niewielkiej polany niedaleko przepływającego strumyka. Dookoła nich stały majestatyczne drzewa, trawa była gęsta i miękka, przetykana rosnącymi dziko kwiatami. Leoncja rozpakowała przygotowane w kuchni jedzenie, na które składały się olbrzymie kanapki i mnóstwo owoców. Havig wątpił, żeby byli w stanie to wszystko zjeść. I tak najpierw chcieli zaspokoić pragnienie i trochę odpocząć. Oboje oparli się o pień najbliższego drzewa i nalali wina w srebrne kubki.
— Mów dalej — poprosił. — Chcę usłyszeć dalszy ciąg.
— To nic takiego w porównaniu z twoją historią, Jack — odparła.
— Proszę. To interesujące.
Uśmiechnęła się z zadowoleniem. Opowiedziała mu wszystko prostymi słowami bez ubarwień. Jej opowieść była dość mroczna.
Szczep Glacier w zasadzie bronił swoich. Od początku panowało w nim równouprawnienie. Albo zostało przywrócone do życia, ponieważ kobiety musiały być gotowe w każdej chwili do walki na równi z mężczyznami. Istniała oczywiście pewna specjalizacja. Mężczyźni wykonywali najcięższe prace, wymagające siły fizycznej, a kobiety te, które wymagały cierpliwości. Wszystkie ofiary bogom składali mężczyźni. Domeną kobiet były czary i leczenie, jeśli miały odpowiedni dar.
— Musiały umieć przepowiadać przyszłość, tłumaczyć sny, pisać i czytać, leczyć niektóre choroby. Wypędzały czarne duchy z ciała z powrotem, tam gdzie było ich miejsce. Musiały… mhm… znać sposoby na iluzje… oszukać oczy i umysły… wiesz, o czym mówię?
Jej dola była niestety gorsza, ponieważ jej starsza „ja” nie zjawiła się w porę, żeby ją nauczyć dotrzymania tajemnicy.
Ojciec Leoncji był (a może będzie) Łowcą Wilków, znanym wojownikiem. Zginął, broniąc rodziny przed atakiem klanu Dafy. Atak miał oficjalnie na celu zabicie „tego czegoś”, co mu się urodziło, a tak naprawdę stanowił ukoronowanie długiej waśni rodowej. Matka Leoncji, Onda, zdołała uciec z dziećmi i znalazła schronienie w rodzinie Donnalów. Po kilku latach wojen udało im się zebrać wystarczające siły i odzyskać podbite ziemie. Leoncja służyła im jako zwiadowca, który umiał podróżować w czasie. Tym sposobem została czarownikiem.
Przyjaciele traktowali ją początkowo z szacunkiem i bez obawy. Uczyła się wszystkiego jak inni młodzi i uprawiała razem z nimi te same dyscypliny sportowe. Jej zdolności powodowały narastającą zawiść otoczenia. Matka nauczyła ją nie reagować na takie zachowania, ale i tak było jej trudno. Tym bardziej że wiedziała, co czeka jej najbliższych. Nie zmienia to faktu, że jej klan, mając takiego czarodzieja, rósł w potęgę.
Leoncja zaś stawała się coraz bardziej samotna. Jej bracia i siostry założyli rodziny i poszli na swoje, a ona mieszkała dalej z matką w starej chacie. Obie brały sobie kochanków, bo taki był zwyczaj. Żaden jednak nigdy się jej nie oświadczył, ponieważ była zbyt inna. Stopniowo nawet kochankowie zaczynali jej unikać. Dawni przyjaciele z dzieciństwa kontaktowali się z nią, ale zawsze oczekiwali pomocy, a nie uczucia. Tęskniła za towarzystwem ludzi, więc brała udział w walkach razem z wojownikami. Wtedy rodziny zabitych zaczęły plotkować, że nie korzystała ze swoich mocy, żeby ocalić poległych. Uważali, że taki wielki czarownik, jak ona, powinien wszystkich ochronić przed śmiercią. Potem umarła jej matka.
Wkrótce pojawili się wysłannicy z Orlego Gniazda, do których dotarły plotki na jej temat. Przywitała ich z radością i łzami w oczach. Szczep Glacier nigdy już potem jej nie zobaczył.
— Mój Boże! — Havig otoczył ją ramieniem. — To było okrutne z ich strony.
— Za to potem miałam mnóstwo zabawy. Polowania, uczty, pieśni i żarty… — Dopiła wino do dna. — Nieźle śpiewam. Chcesz posłuchać?
— Jasne.
Poderwała się i pobiegła do koni. Wyjęła z juków jakąś miniaturową gitarę i za chwilę znowu siedziała obok niego.
— Dobrze gram na flecie, ale wtedy nie można śpiewać. To jest pieśń, którą sama ułożyłam. Kiedyś dużo komponowałam. Jak byłam sama.
Ku jego zdumieniu śpiewała doskonale. „Kopyta stukają rytmicznie o grunt, słoneczne pioruny na lancach nam lśnią”… To, co Havig potrafił wychwycić, bardzo mu się spodobało.
— O rany! — mruknął, kiedy skończyła — Co jeszcze potrafisz?
— Umiem czytać i pisać… trochę. Gram w szachy. Reguły były trochę inne u nas niż tutaj, ale i tak większość partii wygrywam. Austin nauczył mnie grać w pokera. Sporo wygrałam. No i żartuję.
— Taaak?
— Myślałam, że pożartujemy po lunchu, Jack, moje słonko — powiedziała, wtulając się w niego. — Ale dlaczego by nie pożartować i przed, i po lunchu? Cooo?
Odkrył z wielką radością jeszcze jedno słowo, które wraz z upływem stuleci nabrało całkowicie innego znaczenia.
— Taa… Zamieszkaliśmy razem — stwierdził z lekkim rozmarzeniem. — Trwało to dopóki nie odszedłem. Kilka miesięcy. Przez większość czasu było nam ze sobą dobrze. Naprawdę ją lubiłem.
— Ale nie kochałeś? — uściśliłem.
— Nie, chyba nie. Zresztą, co to jest miłość? Ma tyle znaczeń, odcieni i zabarwień, że… Nieważne. — Zamyślił się, spoglądając w ciemne okno. — Niekiedy się kłóciliśmy, dochodziło nawet do awantur. Czasem nawet potrafiła mnie uderzyć i potem wściekała się, że nie chcę jej oddać. Była dumną kobietą. Potem się godziliśmy w równie gwałtowny sposób. Leoncja była niesamowita. — Potarł zaczerwienione z niedospania oczy. — Niezbyt pasowała do mojego temperamentu. No i nie ukrywam, że byłem zazdrosny, co doprowadziło do wielu kłopotów. Spała z mnóstwem agentów i zwykłych ludzi, zanim się pojawiłem. Nie licząc facetów z jej szczepu. Robiła to przez cały czas. Jeżeli szczególnie polubiła jakiegoś mężczyznę, w ten sposób dawała mu odczuć, że jest jej bliski. Ja mogłem robić oczywiście to samo z innymi kobietami, ale… nie miałem na to ochoty.
— Ciekawe, dlaczego nie zaszła w ciążę z innym agentem.
— Kiedy dowiedziała się o wszystkim w Orlim Gnieździe, poprosiła, żeby ją zabrali na wycieczkę w czasy przed wojną. Po części chciała je poznać podobnie jak ja Grecję Peryklesa, a po części dlatego, że poddała się odwracalnej sterylizacji. Twierdziła, że chce mieć dzieci, kiedy będzie do tego gotowa. Żony w Glacier podobno są cnotliwe. Ona jednak nie była żoną i zamierzała z tego korzystać, podobnie jak korzystała z wszelkich uciech życia.
— Skoro jednak była przede wszystkim z tobą, to chyba coś was łączyło.
— Owszem. Starałem się jakoś ci powiedzieć, co mnie przy niej trzymało. A co do Leoncji… nie można być niczego pewnym. Przecież tak naprawdę znaliśmy się stosunkowo krótko. I który mężczyzna może powiedzieć, że dobrze zna swoją kobietę? Ją podniecała moja wiedza i intelekt. Mówiąc nieskromnie, miałem najwyższe IQ w całym Orlim Gnieździe.
Przeciwieństwa musiały się przyciągać. Mawiała, że jestem słodki i delikatny. I chyba tak myślała, bo w czasie ćwiczeń i prób dawałem sobie nieźle radę. Tylko że pochodziłem z epoki, w której ludzie lepiej się odżywiali niż większość z pozostałych agentów. Z tym, że ja nie potrafiłem wspinać się po górach ani chodzić na zwiady w lesie.