Выбрать главу

Co do trzeciej sprawy, to starał się nie być ani zbytnio aktywny, ani podejrzanie spokojny. Przybrał nowy pseudonim: Jon Andersen. Nauczył Xenię, żeby teraz tak się do niego zwracała nawet prywatnie i nigdy nikomu nie opowiadała o przeszłości. Na szczęście jego katoliccy znajomi się nią nie interesowali. Dziwili się jedynie, dlaczego Ser Jon złamał sobie karierę, poślubiając heretyczkę, i to Greczynkę zamiast wziąć ją sobie na konkubinę.

— Ile prawdy jej powiedziałeś? — zainteresowałem się.

— Ani słowa. — Uniósł brwi. — Bolało mnie, że ją oszukuję. Ale dla jej bezpieczeństwa nie powinna znać prawdy. Zawsze była łatwowierna. I tak miałem trudności z przekonaniem jej do zmiany imienia i nazwiska. Musiałem jej wmówić, że to dla dobra moich interesów z Duńczykami. Zaakceptowała moje tłumaczenia, kiedy się zorientowała, że będąc z nią, o niczym innym nie myślę. Bo to była prawda.

— A jak się wytłumaczyłeś z akcji ratunkowej?

— Powiedziałem, że gorąco się modliłem do swego świętego, który odpowiedział na moje modlitwy w piorunujący sposób. Jej pamięć o tych zdarzeniach była na szczęście zamglona przerażeniem i nie chciała wierzyć w nic innego. — Skrzywił się ze smutkiem i dodał: — Bolało mnie również, kiedy patrzyłem, jak zapala świeczki i modli się o dziecko, którego przecież nie mogła mieć.

— Mhm. À propos religii. Przeszła na katolicyzm czy ty nawróciłeś się na jej wiarę?

— Nie. Nie prosiłem jej o nic. Nikt nie był bardziej szczery niż ona. Dla mnie to by była zwykła sprawa, ale musiałem dbać o reputację w oczach Włochów, Normanów i Franków. Inaczej nie moglibyśmy mieszkać obok nich. Znalazłem miejscowego księdza, który odprawił ceremonię według obrządku wschodniego. Potem za drobną łapówkę uzyskałem dyspensę od katolickiego biskupa. Xeni było wszystko jedno. Miała swoje zasady, ale była tolerancyjna. I nie wierzyła, że spalę się w piekle, skoro już raz mój święty odpowiedział na moje wezwanie. Poza tym była nieprzytomnie szczęśliwa. — Uśmiechnął się z rozmarzeniem. — Ja również. Na początku, ale i później.

* * *

Ich dom był skromny, lecz powoli udało jej się go urządzić i udekorować ze smakiem, który odziedziczyła po ojcu. Z dachu można było oglądać kipiącą życiem Perę i statki płynące przez Złoty Róg. W oddali wznosiły się mury, wieże i kopuły Konstantynopola, który z tej odległości wydawał się nietknięty. Po przeciwnej stronie widoczne były tereny wiejskie, gdzie uwielbiała jeździć na pikniki.

Mieli trójkę służących. Niewiele — w dobie obfitości siły roboczej i niskich płac. Havig zadowolił się własnym lokajem, który był łobuzerskim Kapadocjańczykiem ożenionym z ich kucharką. Xenia rozpieszczała ich dzieci. Pokojówki ciągle się zmieniały, zajmując mnóstwo uwagi młodej żonie. Często zapominamy, że współczesne urządzenia uwalniają nas nie tylko od fizycznej pracy. Xenia sama zajmowała się ogrodem, dopóki patio i niewielki placyk za domem nie zamieniły się kwiatowe cudeńko. W wolnych chwilach szyła, do czego miała niesłychany talent, i czytała książki przynoszone przez męża. Sporo czasu poświęcała też przesądom i zabobonom.

— W Bizancjum znalazłbyś wszystkie możliwe przesądy — stwierdził Havig. — Co tylko ci przyjdzie do głowy, oni już na pewno to znali. Magia, przepowiadanie przyszłości, ochrona przed czarami, przed duchami, przed chorobą, znaki wróżebne, medycyna magiczna, napary miłosne… Pasją Xeni była astrologia. Cóż, nikomu to nie szkodziło. Wychodziliśmy często nocą obserwować gwiazdy. Ona miała wiele rozsądku przy interpretacji horoskopów. Łatwiej było to robić bez latarni i smogu. A nocą wyglądała jeszcze piękniej niż za dnia. Boże, jak musiałem walczyć ze sobą, żeby nie sprowadzić jej jakiegoś teleskopu. Niestety, zbyt bym ryzykował.

— Dokonałeś i tak niesamowitej rzeczy. Udało ci się zniwelować przepaść intelektualną między wami — stwierdziłem.

— To nic nadzwyczajnego, doktorze — stwierdził z rozmarzeniem. — Była młodsza o jakieś piętnaście lat, jeżeli dobrze policzyłem. Nie miała pojęcia o wielu sprawach, które były dla mnie oczywiste, ale to działało w obie strony, pamiętaj o tym. Ona znała wszystkie niuanse największej metropolii w historii ludzkości. Znała ludzi, zwyczaje, tradycje, budowle, sztukę, książki, pieśni. Czytała grecką klasykę, o której wiemy tylko z przekazów, bo została zniszczona w różnych wojnach. Wieczorami recytowała mi Ajschylosa, Sofoklesa, Safo i Arystofanesa, aż zapadła ciemna noc. Kiedy już wiedziałem, czego szukać, często kupowałem jej te tytuły „na bazarze”, cofając się w odpowiednią przeszłość.

Zamilkł na chwilę, a ja spokojnie czekałem.

— Życie codzienne było wspaniałe — stwierdził wreszcie.

— Kiedy kończyłeś przyjmować w gabinecie, to interesowałeś się sprawami Kate, prawda? Poza tym — odwrócił wzrok — chodziło o nas. Wciąż byliśmy zakochani. Ona miała zwyczaj śpiewać podczas prac domowych. Kiedy wracałem i prowadziłem konia do stajni, słyszałem jej głosik, który stawał się nagle jeszcze bardziej radosny.

W zasadzie obydwoje nie lubili się udzielać towarzysko. W celu podtrzymania swojej przykrywki musiał od czasu do czasu urządzać przyjęcia dla zachodnich kupców albo na nie chodzić. Nie przeszkadzało mu to. Kupcy byli porządnymi ludźmi jak na tamte czasy i potrafili ciekawie opowiadać. Xenia jednak czuła się przy nich obco. Na szczęście nikt od niej nie oczekiwał zachowania typowego dla dwudziestowiecznej pani domu.

Kiedy odwiedzali ich jej starzy przyjaciele, wtedy dopiero błyszczała. Było to możliwe, ponieważ Jon Andersen, jako reprezentant odległego kraju, musiał zbierać informacje, skąd się dało, nie tylko z Wenecji czy z Genui. Sam zresztą lubił tych gości. Uczonych, kupców, artystów, rzemieślników, kapłana Xeni, emerytowanego kapitana statku, dyplomatów i kupców z Rusi, Żydów różnego pochodzenia, a czasami Turków czy Arabów.

Musiał wyjeżdżać. Lubił odmianę, którą niosły ze sobą podróże, ale nienawidził tracić cennych chwil z Xenią. Jego nieobecności były niezbędne w podtrzymaniu pozorów. W tamtych czasach biura organizowano z reguły we własnych domach, ale interesy Jona Andersena wymagały od niego częstych podróży nie tylko do miasta, ale również krótkich wypraw lądowych lub morskich do innych krajów.

— Podróży nie mogłem unikać. Poza tym od czasu do czasu każdy, choćby nie wiem jak szczęśliwy, potrzebuje chwili samotności. Głównie jednak podróżowałem w przyszłość. Nie miałem pojęcia, dalej nie wiem, po co. Czułem jednak jakiś przymus odkrycia prawdy. Najpierw więc wracałem do Istambułu, gdzie miałem fałszywe dokumenty i spory rachunek bankowy. Stamtąd leciałem w okolice, które mnie interesowały, i przenosiłem się w przyszłość. Wciąż badałem Federację Mauraiów i ich cywilizację. Jej wzrost, schyłek, upadek i to, co nastąpiło później.

* * *

Nad wyspą szybko zapadał zmrok. Poniżej zwieńczających ją wzgórz ziemia była pogrążona w ciemnościach rozświetlanych latarniami migoczącymi przed domami rybaków. Tylko morze wciąż jeszcze połyskiwało srebrzyście. Jasna plama na tle królewskiego błękitu widocznego jeszcze na zachodzie, gdzie leżała Azja, ukazywała konary stuletnich sosen ukształtowanych przez wiejące tu wiatry w fantastyczne bonsai, przez które prześwitywała Wenus. Na werandzie domu Carela Keajimu unosił się mdławy dym kadzidła. Na gałęzi siedział ptak i wyśpiewywał swoje trele, które ludzie czasami próbowali naśladować. Ten ptak nie musiał siedzieć w klatce, bo miał dla siebie cały las.