— Chyba doszedłem do kresu — mruknął stary człowiek. — Umieranie boli. Nasi przodkowie byli mądrzy, zrównując w mitach Nana i Lesu. Wieczność byłaby nie do zniesienia.
Śmierć otwiera nowe możliwości dla ludzi, ale także dla człowieka. — Zamilkł na chwilę, rozkoszując się obecnością przyjaciela. — To, co mi powiedziałeś, sprawia, że zaczynam się zastanawiać, czy nie odcisnęliśmy naszego piętna zbyt głęboko.
( — Śledziłem jego losy od początku do końca — powiedział mi Havig. — Zaczynał jako błyskotliwy filozof w administracji państwowej. Skończył jako stary polityk, który wycofał się z życia publicznego i poświęcił filozofii. Wtedy postanowiłem, że może się on stać drugim po tobie śmiertelnikiem, któremu odważę się zaufać.
Sam wiesz, że nie jestem mędrcem. Potrafię podróżować w czasie i zbierać informacje, ale czy umiem je zinterpretować poprawnie? Czy w ogóle je rozumiem? Skąd mam wiedzieć, co powinno się zrobić, a co można zrobić? Pędziłem przez setki lat różnych epok, ale Carelo Keajimu żył, pracował i głęboko wszystko przemyślał w ciągu dziewięćdziesięciu lat życia. Potrzebowałem jego pomocy).
— Czyli uważasz, że któryś element waszej kultury zbyt silnie oddziałuje na następne pokolenie? — zapytał Havig.
— Z tego, co mi opowiedziałeś, tak to właśnie wygląda. — Jego gospodarz pogrążył się w zadumie. Na szczęście niezbyt długiej. — Czy nie odniosłeś wrażenia jakiejś dziwnej dychotomii… w tej twojej przyszłości… pomiędzy dwiema koncepcjami, które nasza filozofia starała się utrzymać w równowadze?
Nauka, racjonalność, planowanie i kontrola. Mit o uwolnionej psyche, człowiek jako integralna część ekosystemu, który staje się nadrzędny nad zwykłą ludzką wiedzą i mądrością.
— Z twojej opowieści wynika, że obecny zachwyt nad maszynami stanowi chwilowe szaleństwo. Zwykłą reakcję na przeszłość. Choć niepozbawioną podstaw. My, Mauraiowie, staliśmy się zbyt apodyktyczni. Gorzej. Zaczęliśmy uważać się za nieomylnych. Zamieniliśmy ideały, które ongiś były słuszne, w monopolistycznego idola. Tym samym pozwoliliśmy, żeby wszystko, co dawniej było dobre, legło w gruzach. W imię zachowania kulturalnej różnorodności pozwalaliśmy, żeby całe narody zastygały w swoim rozwoju na różnych etapach cywilizacyjnych. Od po prostu osobliwych po niebezpieczne anachronizmy. W imię ratowania równowagi ekologicznej zabranialiśmy badań, które mogły nas doprowadzić do gwiazd. Dlatego nie powinniśmy się dziwić, że Ruwenzoryanie zaczęli otwarcie budować elektronie termojądrowe. Podobnie jak nie powinniśmy się dziwić, że nie potrafimy ich powstrzymać, skoro nasz własny naród zaczyna okazywać niezadowolenie. Ponownie zamyślił się, szukając słów.
— Z twojego raportu, Jack, wynika, że to jest tylko spazm historii. Później większość ludzkości odrzuci podejście naukowe, nawet samą naukę i zachowa jedynie jej elementy konieczne do podtrzymania cywilizacji. Ludzie zamkną się jeszcze bardziej w sobie, staną się mistykami, myślicielami, zaczną szukać oświecenia u mędrców, którzy z kolei będą szukać natchnienia w głębi swoich dusz. Dobrze cię zrozumiałem?
— Nie wiem — stwierdził Havig. — Odnoszę takie wrażenie, ale to tylko wrażenie. Mam problemy ze zrozumieniem ich języka. Kilku dialektów nie potrafię odszyfrować w ogóle. Nigdy nie miałem dość czasu, żeby któregoś nauczyć się biegle. Wiele lat zajęło mi zrozumienie waszej federacji. Tamci ludzie w przyszłości są jeszcze trudniejsi do zrozumienia.
— I paradoksy wydają się głębsze dzięki kontrastom, które widziałeś — pokiwał głową Keajimu. — Dziwne spirale wydzielające tajemniczą energię pośród zwykłych pól uprawnych. Bezgłośnie poruszające się po niebie ogromne statki, które wyglądają, jakby je zbudowano z pól siłowych, a nie z metali. No i… te symbole na postumentach pomników i w książkach, które uruchamiają się od ruchu dłoni… to przerasta twoje rozumienie… Mam rację?
— Właśnie — przyznał Havig. — Carelo, co mam teraz zrobić?
— Sądzę, że jesteś na etapie, w którym powinieneś się zastanowić nad tym, czego się musisz nauczyć.
— Carelo, jestem tylko człowiekiem. Próbuję poznać historię tysiąca lat. Nie jestem w stanie! Mam dziwne przeczucie, że ludzie z Orlego Gniazda mogli przyczynić się do powstania tych dziwnych maszyn… A jeżeli mam rację?
— Uspokój się. — Keajimu dotknął delikatnie jego ramienia. — Jeden człowiek nigdy nie może wiele zrobić. Wystarczy, żeby to, co robi, było słuszne.
— Ale co jest słuszne? Czy ta przyszłość jest wynikiem tyranii? Może jakaś grupka przejęła technologię, która zdominowała te wyniosłe, choć bierne umysły pogodzone z faktem, że Ziemia jest wyjałowiona? Co można zrobić, jeżeli okaże się to prawdą?
— Jestem politykiem, choć na emeryturze — stwierdził Keajimu smutnym głosem, który zwykle wyrywał Haviga z depresji. — Obawiam się, że zapomniałeś o bardziej przyziemnych możliwościach. Zwykły despotyzm jest do przeżycia, bo zawsze kiedyś się kończy. Zapominasz, że my, Mauraiowie, mogliśmy pozostawić po swoich badaniach nad biologią o wiele gorszą spuściznę.
— Co? — Havig rzeczywiście się obudził z odrętwienia.
— Zaostrzony metal może służyć do rozgarniania żaru albo do zadawania ran — oznajmił Keajimu. — Materiały wybuchowe mogą oczyścić drogę ze spiętrzonych skał albo z niewygodnych ludzi. Narkotyki… cóż, to jest zagadnienie, które zaprząta umysły naszego rządu na supertajnych naradach. Opracowano narkotyki, które działają nie tylko stymulująco, czy halucynogennie. Pod ich wpływem człowiek zaczyna wierzyć we wszystko, co mu się wmówi. Zupełnie jak we śnie, kiedy umysł tworzy złudzenie kolorów, dźwięków, szczęścia czy strachu, przeszłości lub przyszłości… Zastanawiamy się, do jakiego stopnia możemy stosować ten preparat w celu uspokojenia naszych najgorszych rebeliantów. I prawie się cieszę z wiadomości, że hegemonia federacji upadnie, zanim ten problem stanie się powszechnie znany. Oznacza to, że sytuacja w przyszłości nie powstała z naszej winy. — Keajimu pochylił się do Haviga. — Ale ty, mój biedny podróżniku w czasie, musisz wybiegać myślami o wiele dalej niż marne sto lat do przodu. Dzisiaj wieczorem zapomnij o tym. Obserwuj gwiazdy, wąchaj kadzidło, wsłuchaj się w śpiew ptaków, poczuj zapach bryzy. Stań się jednością z Ziemią.
Siedziałem samotnie za biurkiem w swoim domku w Senlac. Był listopad 1969 roku, noc wyjątkowo pogodna i nadzwyczaj mroźna. Na szybach utworzyły się lodowe kwiaty. Z adaptera rozbrzmiewała symfonia Mozarta. Czytałem wiersze Yeatsa. W zasięgu ręki stała szklaneczka whiskey i czasami przypominało mi się pod wpływem tych wierszy coś miłego. Ogólnie było to miłe zajęcie dla starego człowieka.
Nagle ktoś zapukał do drzwi. Mruknąłem do siebie mało cenzuralne słowo i wstałem, żeby otworzyć. Po drodze układałem sobie jakąś ważną wymówkę, żeby pozbyć się intruza. Na dodatek pod nogami zaczął mi się plątać kot i o mało się nie przewróciłem. Trzymałem tego przeklętego kota jedynie dlatego, że był ulubieńcem Kate. Kiedy umarła, był jeszcze młody, a teraz jego żywot dobiegał już końca…