Telefon od Eleonory wyrwał mnie z łóżka tuż nad ranem.
— Bob, musisz przyjechać. Natychmiast! Proszę, proszę… John wpadł w histerię. Nawet gorzej… To może być coś z głową… Bob, przyjedź!
Pośpieszyłem tam oczywiście. Trzymałem chudego chłopaka w ramionach, starając się wyłowić jakiś sens z jego krzyków. W końcu musiałem mu dać zastrzyk na uspokojenie. Zanim to zrobiłem, Jack drżał, wymiotował, trzymał się ojca kurczowo. Potem próbował się okaleczyć i walił głową w ścianę.
— Tato, nie rób tego. Nie jedź tam. Zabiją cię. Wiem o tym, wiem! Widziałem. Byłem tam… widziałem… stałem za oknem i widziałem, jak mama płakała. Tato, tato!
Musiałem mu podawać środki uspokajające do końca tygodnia. Trwał w szoku przez większą część maja.
To nie była normalna reakcja. Inni chłopcy, których ojcowie poszli na wojnę, chwalili się tym albo przynajmniej udawali. Jack do nich nie należał.
W końcu pozbierał się i wrócił do szkoły. Korzystał z najmniejszej okazji, żeby być z ojcem. Wykorzystywał jego przepustki i kilka sposobów, o których nikt wcześniej nie pomyślał. Prawie codziennie pisał do ojca listy.
Tom zginął we Włoszech szóstego sierpnia 1943 roku.
Rozdział 2
Lekarz nie jest w stanie przetrzymać swoich nieuniknionych pomyłek, jeżeli nie może ich zrównoważyć wystarczającą liczbą sukcesów. Jacka Haviga zaliczam do tych, którzy zapewnili mi odkupienie. Chociaż pomogłem mu bardziej jako człowiek niż jako lekarz.
Widziałem, że za tą twarzą bez wyrazu kryje się chłopak, który ma poważne problemy. W 1942 roku benzyna była racjonowana tylko we wschodnich Stanach, więc załatwiłem sobie zastępstwo i po zakończeniu szkoły zabrałem Billa i Jacka na wycieczkę.
W Grocie Minnesoty wynajęliśmy canoe i popłynęliśmy w plątaninę jezior, bagien i wspaniałych lasów, które rozciągają się aż do Kanady. Przez cały miesiąc byliśmy szczęśliwi. Ja, mój trzynastoletni syn i mój przybrany syn Jack, który miał, jak sądziłem, dziewięć lat.
To była kraina deszczów i komarów. Wiosłowanie pod wiatr jest ciężką pracą, podobnie jak przenoszenie łodzi lądem. Rozbijanie obozów wymagało więcej wysiłku niż dzisiaj, bo nie było wymyślnego wyposażenia ani opakowanej próżniowo żywności. Jack potrzebował takiego wyzwania. Takiego codziennego wysiłku. Podróż zaczęła go leczyć o wiele szybciej, niż mogłem się spodziewać.
Spokojne poranki. Złote promienie słońca świecące przez drzewa, srebrne odbicia w wodzie, śpiew ptaków, szum wiatru, zapach liści, wiewiórki jedzące z ręki, uciekający jeleń, zbieranie jagód na polanie, dopóki nie zjawił się niedźwiedź, któremu oczywiście ustąpiliśmy miejsca. Olbrzymi łoś przyglądający się spokojnie naszemu canoe. Zachody słońca widziane przez skrzydła nietoperzy, wieczory przy ognisku i niekończące się pytania Billa. Wszystko to pokazało Jackowi, że świat jest wielki, a nasze smutki są tylko jego maleńką cząstką. Spanie w śpiworze i niezliczone gwiazdy na niebie również zrobiły swoje.
Po powrocie do domu popełniłem błąd.
— Mam nadzieję, że zapomniałeś już o tej swojej opowieści o ojcu — powiedziałem. — Nikt nie potrafi przepowiadać przyszłości.
Zbladł, odwrócił się na pięcie i uciekł. Potrzebowałem wielu tygodni, żeby odzyskać jego zaufanie.
Pozorne. Nie zwierzał mi się z niczego poza problemami, jakie mają zwyczajni chłopcy w jego wieku. Nie wspominałem już nigdy o jego obsesji. On również. Na ile pozwalał mi czas i okoliczności, starałem się zastępować mu ojca.
W czasie wojny nie mogliśmy wybierać się na takie dalekie wycieczki, mieliśmy jednak u siebie sporo miejsc do biwakowania. Las Morgana na pikniki, rzekę do łowienia ryb i pływania, jezioro Winnego z moją małą żaglówką. Zawsze mógł korzystać z mojego warsztatu w garażu, kiedy chciał zbudować domek dla ptaków czy zrobić nowy kij do szczotki dla matki. Mogliśmy wtedy pogadać.
Wierzę, że udało mu się pogodzić ze śmiercią ojca, gdy wreszcie to się stało. Wszyscy twierdzili, że jego przeczucia to był zwykły zbieg okoliczności.
Eleonora pracowała wtedy w bibliotece i miała dodatkowo kilka godzin tygodniowo w szpitalu. Po śmierci męża zamknęła się w sobie i nigdzie nie chodziła. Kate i ja staraliśmy się wyciągać ją z domu, ale niezbyt często nam się to udawało. Kiedy wreszcie zaczęła wychodzić ze swojej skorupki, to najczęściej z nowym towarzystwem. Starych znajomych ignorowała.
— Wiesz, Ellie — nie mogłem się kiedyś powstrzymać. — Cholernie się cieszę, że znowu zaczęłaś się udzielać. Chociaż, wybacz mi proszę, trochę mnie dziwi to twoje nowe towarzystwo.
— Owszem — odparła, czerwieniąc się i patrząc na bok.
— To świetni ludzie. Ale nie nazwałbym ich raczej intelektualistami…
— Raczej nie… a zresztą… — Wyprostowała się na krześle. — Bob, bądźmy szczerzy. Nie chcę stąd wyjeżdżać, choćby z powodu tego, co robisz dla Jacka. Nie chcę też zostać pogrzebana żywcem, jak to się działo przez pierwsze dwa lata. Tom mnie zdominował. Ja tak naprawdę nie mam umysłu akademickiego jak on. No i… ty, wszyscy, z którymi się spotykaliśmy… jesteście wszyscy żonaci.
Odpuściłem sobie dalsze dywagacje. Przemilczałem również, jak bardzo jej syn czuje się wyobcowany w tym towarzystwie głośno śmiejących się, praktycznych mężczyzn kręcących się wokół niej. I jak bardzo ich zaczyna nienawidzić.
Miał dwanaście lat, kiedy dwa grzyby atomowe zmiotły z powierzchni ziemi dwa miasta i ludzkość straciła swoją niewinność. Jego niesamowity rozwój zaczął mniej odbiegać od normy, począwszy od 1942 roku, ale i tak był nad wiek rozwinięty. To tylko nasiliło jego osamotnienie. Pete Dunbar i inni kumple ze szkoły byli teraz zwykłymi kolegami. Grzecznie, ale stanowczo odmawiał wszelkich kontaktów pozaszkolnych. Odrabiał lekcje, i robił to dobrze, ale jego czas wolny należał tylko do niego i do nikogo więcej. Wiele czytał — głównie książki historyczne. Dużo chodził, malując lub rzeźbiąc narzędziami, które razem robiliśmy.
Nie znaczy to, że był chory. Zdarzają się chłopcy lubiący samotność, którzy kończą jako normalni dorośli. Jack lubił programy dla młodzieży, kochał komiksy i nawet próbował sam je rysować. Pokazywał mi kilka swoich prac. Jeden szczególnie mi utkwił w pamięci, bo był inspirowany którymś numerem „Outsider and Others”, który mu pożyczyłem. W ciemnym, gęstym lesie widać było dwie postacie. Jedna wskazująca na coś ręką przypominała niewątpliwie samego H.P. Lovecrafta. Towarzyszyła mu jakaś kobieta, która mówiła: „Oczywiście, że są blade i wyglądają jak grzyby, Howardzie. Bo to są grzyby”.
Odkąd zaczął się usamodzielniać, spotykaliśmy się coraz częściej. Różnica wieku między nim a moim Billem zatarła się, więc zaczęli razem chodzić do lasu, nad jezioro czy popływać. W 1948 roku pojechali nawet ponownie do Minnesoty razem z Jimem i Stuartem.
— Tato, znasz jakąś dobrą książkę o filozofii? — zapytał mnie mój drugi syn wkrótce po ich powrocie.
— Słucham? — Aż odłożyłem gazetę ze zdziwienia. — Filozofia u trzynastolatka?
— A czemu nie? — spytała Kate znad swojej robótki na drutach. — W Atenach zaczynali nawet wcześniej.
— Mhm. Filozofia to wielki obszar — stwierdziłem. — Co cię konkretnie interesuje?
— Och — mruknął. — Wolna wola, czas i takie tam. Jack Havig i Bill ciągle o tym gadali na wycieczce.