Przygotowanie całego planu wymagało wielu wstępnych podróży w przyszłość.
Szczegóły nie są ważne. Na wschodnim wybrzeżu Ameryki Północnej w trzydziestym pierwszym wieku mówiono mieszaniną ingliss-maurai-spanyol, która była na tyle zrozumiała dla Haviga, że udało mu się zgromadzić trochę książek z gramatyką, słowniki i inną potrzebną literaturę. Razem z Leoncją wiele godzin poświęcili na przyswojenie sobie podstaw tego języka. W końcu uznali, że dadzą sobie radę w typowych sytuacjach.
Automatyczne statki obsługiwane przez roboty przewoziły przez ocean tysiące turystów. Dwoje więcej nie powinno zwrócić niczyjej uwagi. Tym bardziej że Sansisco było ulubionym miejscem pielgrzymów, bo właśnie w tym miejscu guru Duago Samito doznał objawienia. Nikt nie wierzył już w cuda, ale ludzie wierzyli, że jeżeli staną na szczycie stworzonych przez człowieka wzgórz, spojrzą na dół na zatokę i zespolą się w jedność z ziemią, niebem i wodą, to doznają wizji.
Pielgrzymi nie potrzebowali osobnego konta w tym świecie obsługiwanym przez maszyny. Ta epoka na swój surowy sposób była epoką dobrobytu. Okoliczne posiadłości mogły bez trudu pomieścić dodatkowe osoby, zapewniając im nocleg i wyżywienie. W zamian właściciele zyskiwali szacunek, a ich dzieci nowe opowieści na dobranoc.
— Jeżeli szukacie Władców Gwiazd — stwierdził ciemnoskóry, miły mężczyzna, który udzielił im schronienia na noc — to owszem, mają swój posterunek w tej okolicy. Ale u was z pewnością też.
— Jesteśmy ciekawi, czy tutejsi Władcy Gwiazd wyglądają tak samo jak nasi — odparł Havig. — Słyszałem, że jest wśród nich wiele ras.
— Tak mówią. To prawda.
— Nie musimy przynajmniej nadkładać drogi.
— Nie musicie tam przecież chodzić. Wystarczy zadzwonić.
Ich gospodarz wskazał holograficzny telefon stojący w rogu pokoju. Pokój zresztą miał gigantyczne rozmiary i zrobił na jego gościach równie wielkie wrażenie, co japońska świątynia na średniowiecznych Europejczykach albo gotycki kościół na Japończykach.
— Chociaż wątpię, żeby ten posterunek był aktualnie obsadzony — kontynuował gospodarz. — Nie przylatują tu zbyt często, jak wiecie.
— Chcielibyśmy chociaż tego dotknąć.
— Rozumiem — przytaknął gospodarz. — Pełne wrażenia sensoryczne… Idźcież Bogiem i bądźcie Bogiem, szczęśliwie.
Rankiem, po zakończeniu godzinnych śpiewów i wspólnych medytacji, cała rodzina zajęła się swoimi sprawami. Ojciec zabrał się do uprawiania ogródka warzywnego. Raczej dla zdrowia psychicznego niż z konieczności ekonomicznej. Matka wróciła do pracy nad dowodem jakiegoś twierdzenia matematycznego, którego sens Havigowi całkowicie umykał. Dzieci poszły do elektronicznego systemu edukacji (ten system chyba był ogólnoplanetarny, Havig podejrzewał nawet, że częściowo opierał się na sztucznej telepatii). A jednak ich dom był stosunkowo niewielki. Jak inne ozdobiony był muszelkami i miał skośny dach. Stał prawie samotnie na wielkim brunatnym zboczu.
Mozolnie schodzili ścieżką, przy każdym kroku wzbijając obłoki pyłu. Nad ich głowami latało mnóstwo automatów różnego przeznaczenia, nadających od czasu do czasu jakieś komunikaty.
— Masz rację. — Leoncja westchnęła ciężko. — Nie rozumiem tych ludzi.
— Zrozumienie ich może zająć całe życie — odparł Havig. — Do gry włączył się ktoś nowy. Ten ktoś nie musi być zły, ale z pewnością jest nieznany. Coś podobnego miało już miejsce w historii. Czy myśliwy z paleolitu był w stanie zrozumieć rolnika z neolitu? Czy ludzie żyjący pod boskim panowaniem królów potrafiliby zrozumieć ludzi żyjących w państwie dobrobytu? Ja nie zawsze potrafię zrozumieć ciebie, Leoncjo.
— Ani ja ciebie. — Wzięła go za rękę. — Ale starajmy się przynajmniej.
— Mam wrażenie… — powiedział po jakimś czasie… — ale to tylko wrażenie, że ci Władcy Gwiazd mieszkają w ultrazautomatyzowanych bazach zbudowanych z jakichś pól siłowych. Najprawdopodobniej ich urządzenia i ogromne statki widziałem poprzednio. Wszystko, co nie pasuje do zwykłego obrazu Ziemi z tych czasów, zapewne należy do nich. Przybywają tu nieregularnie i wtedy mieszkają w tych posterunkach, które cały czas stoją puste. Czy to mogą być podróżnicy w czasie?
— Ale wydają się pokojowo nastawieni, prawda?
— I dlatego nie mogą pochodzić od ludzi z Orlego Gniazda? Dlaczego nie? Wnuczek jakiegoś pirata mógł wyrosnąć na oświeconego króla. — Havig starał się uporządkować swoje myśli. — Prawdą jest jednak, że ci Władcy Gwiazd zachowują się niezbyt zgodnie z naszymi oczekiwaniami. Problem w tym, że ani ty, ani ja nie znamy w pełni tutejszego języka, w którym jest milion pojęć przyjmowanych przez wszystkich za oczywiste. O ile jednak zrozumiałem, oni przybywają tutaj raczej handlować wiedzą i ideami, a nie dobrami materialnymi. A efekty ich wpływu na Ziemię są wszechobecne. Moje wcześniejsze podróże w jeszcze dalszą przyszłość zdają się wskazywać, że ten wpływ będzie narastał. Doprowadzi to do narodzenia się nowej cywilizacji, a może postcywilizacji, której nie potrafię sobie nawet wyobrazić.
— Wydaje mi się, że tutejsi ludzie określają ich czasem jako podobnych do ludzi, ale czasami… nie.
— Też mi się tak wydaje. Może to jakaś przenośnia językowa?
— Z pewnością to wyjaśnisz — oznajmiła z przekonaniem.
Zerknął na nią. I nie odwracał spojrzenia. Słońce lśniło w jej włosach i migotało w kropelkach potu spływających po twarzy. Poczuł przyjemny zapach jej ciała. Pielgrzymia suknia opinała się wokół jej długich nóg. Gdzieś nad polem nieśmiertelnej kukurydzy rozległo się śpiewanie kosa.
— Może razem to wyjaśnimy — rzekł.
Uśmiechnęła się w odpowiedzi.
Splątane spirale i subtelnie wygięte kopuły były opuszczone, kiedy do nich dotarli. Wejścia do środka broniła niewidzialna bariera. Ruszyli więc w przyszłość. Zatrzymali się, kiedy w świecie cieni dostrzegli ogromny kształt statku na niebie.
Statek akurat wylądował i załoga schodziła na ziemię po niematerialnej rampie. Havig dostrzegał mężczyzn i kobiety w dopasowanych strojach, które migotały jak gwiazdozbiory. Dostrzegł również istotę, jakiej nie zrodziła żadna epoka w dziejach ludzkości ani, jak podejrzewał, nie miała nigdy zrodzić.
Muszlowata postać z kleszczami i bez widocznej głowy rozmawiała z jakimś człowiekiem za pomocą dziwnego rodzaju muzyki. Mężczyzna śmiał się.
Leoncja zaczęła krzyczeć. Havig ledwo ją złapał, zanim uciekła w przeszłość.
— Naprawdę tego nie pojmujesz? — powtarzał jej w kółko. — Nie zdajesz sobie sprawy, jakie to cudowne?
Osiągnął tyle, że się w niego wtuliła. Stali na szczycie wzniesienia. Na nocnym horyzoncie błyszczały tysiące gwiazd. Czasami meteor przemykał między nimi z ognistym błyskiem.
Było chłodno. Ona dalej się w niego wtulała, ich oddechy parowały w powietrzu. Wokół panowała kojąca cisza, wieczne milczenie nieskończoności.
— Spójrz w niebo — powiedział. — Każda z tych gwiazd jest słońcem. Sądziłaś, że żyjemy na jedynej zamieszkanej planecie w całym wszechświecie?
— Co to było?
Poczuł, jak drży.
— To, co widzieliśmy, było inne. Cudownie odmienne. — Starał się znaleźć właściwe słowa. Przez całą młodość marzył o takim spotkaniu, które dla niej nie było nawet legendą. Świadomość, że jego marzenie nie było mrzonką, rozgrzewała mu krew w żyłach. — Skąd miałaby się pojawić nowa jakość, przygoda, odrodzenie ducha ludzkości? Sama powiedz! Skąd, jeśli nie z takiej krańcowej różności? Epoka następująca po cywilizacji Mauraiów wcale nie stworzyła kultury zapatrzonej w siebie. Wprost przeciwnie! Wydała cywilizację skierowaną ku gwiazdom. Po raz pierwszy w dziejach ludzkości.