— Wytłumacz mi to! — błagała, łkając. — Pomóż mi!
Pocałował ją. Potem opadli na ziemię i stali się jednością.
W życiu nie ma jednak happy endów. Nic tak naprawdę się nie kończy. Są tylko szczęśliwe momenty.
Nad ranem Havig obudził się obok Leoncji. Dziewczyna jeszcze spała, ciepła i jedwabista, z ręką spoczywającą na piersiach.
Tym razem jego ciało nie zawiodło. Zawiódł go umysł.
— Doktorze — mówił Havig chrapliwym głosem pełnym desperacji. — Nie mogłem tam zostać. To był Eden. Nigdzie nie potrafiłem znaleźć miejsca dla siebie i czekać na spełnienie przeznaczenia.
Wierzę, że ta przyszłość jest naszym spełnieniem. Ale jak mogę być tego pewien? Wiem. Mam na imię Jack, a nie Jezus. Moja rola musi się gdzieś skończyć, ale gdzie dokładnie?
Jaką drogą ludzkość doszła do tej wspaniałej epoki? Może przypominasz sobie, że kiedyś już wspominałem na ten temat. Napoleon powinien zjednoczyć Europę. Nie znaczy to wcale, że Hitlerowi powinno się powieść. Dymiące kominy obozów zagłady przyznają mi rację. A co z Orlim Gniazdem?
Obudził Leoncję. Była gotowa iść za swoim mężczyzną. Mogli odwiedzić Carela Keajimu. Tylko że on był w pewnym sensie zbyt niewinny. Mimo że żył w czasach rozpadu federacji, to przecież rządy Mauraiów nigdy nie były srogie i nigdy nie doprowadziły do zorganizowanego okrucieństwa. Poza tym był zbyt znany w swoim świecie i przez to stanowił idealny cel do obserwacji przez Orle Gniazdo.
No i dlatego Jack Havig i szamanka Leoncja postanowili porozmawiać z moją nic nieznaczącą osobą.
Rozdział 14
Był dwunasty kwietnia 1970 roku. Tam gdzie wtedy mieszkałem, po nocnym deszczu pojawiły się pierwsze przebłyski wiosennej zieleni. Wiatr gonił białe chmury, marszczył wodę w kałużach na podjeździe do mojego domu. Zimna i lepka ziemia kleiła mi się do palców, kiedy na klęczkach sadziłem cebulki irysów.
Żwir zaskrzypiał pod ciężarem kół i na podjazd koło starego kasztana ocieniającego trawnik podjechał samochód. Nie rozpoznałem właściciela. Cicho zakląłem, podniosłem się z kolan i ruszyłem w jego stronę. Nigdy nie jest łatwo spławić upartego sprzedawcę. Wtedy otworzyły się drzwiczki i rozpoznałem go oraz domyśliłem się, kim może być ona.
— Doktorze! — Havig podbiegł i mnie uściskał. — Jak się cieszę, że znowu cię widzę!
Ich przybycie nie zdziwiło mnie zbytnio. Od kilku miesięcy spodziewałem się go w każdej chwili, jeżeli tylko żył. Ale dopiero w tym momencie uświadomiłem sobie, jak bardzo się o niego martwiłem.
— Jak się miewa żona? — spytałem.
Radość zamarła na jego twarzy.
— Nie przeżyła. Opowiem ci wszystko… później.
— Tak mi przykro…
— Cóż, dla mnie to było półtora roku temu.
Odwrócił się w stronę smukłego rudzielca zbliżającego się do nas i dopiero wtedy znowu się uśmiechnął.
— Doktorze, Leoncjo, słyszeliście o sobie mnóstwo razy. Teraz wreszcie się poznacie.
Podobnie jak on nie zwracała uwagi na moją brudną rękę. Z początku czułem się nieswojo. Nigdy wcześniej nie spotkałem kogoś z innej epoki. Haviga nie liczyłem. Mimo że wiele mi o niej nie mówił, od razu wyczuwało się jej inność. Ona przecież nie myślała ani nie zachowywała się jak kobieta zrodzona w moich czasach.
Była myśliwym, plemiennym doradcą, szamanką, kochanką i bezwzględną zabójczynią, sam nawet nie wiem ilu ludzi. Teraz nosiła zwyczajną sukienkę, nylonowe pończochy i buty na wysokim obcasie oraz torebkę. Uśmiechała się uszminkowanymi ustami i odezwała się do mnie po angielsku z prawie niezauważalnym obcym akcentem.
— Miło mi, doktorze Anderson. Nie mogłam się doczekać tej chwili.
— Wejdźcie do środka, proszę — bąknąłem trochę za cicho. — Odświeżcie się, a ja w tym czasie zaparzę herbatę.
Leoncja dzielnie próbowała siedzieć spokojnie, ale jej się to nie udało. Kiedy Havig opowiadał, ona wstawała co jakiś czas i podchodziła do okna, wyglądając na spokojną ulicę.
— Uspokój się — powiedział jej wreszcie. — Sprawdzaliśmy przyszłość. Nie było żadnych agentów Orlego Gniazda.
— Nie sposób sprawdzić każdej minuty — odparła.
— Nie, ale… No dobra. Doktorze, za jakiś tydzień zadzwonię do ciebie i spytam, czy miałeś przeze mnie jakieś kłopoty. Odpowiesz, że nie.
— Ale mogą być w trakcie przygotowań — upierała się Leoncja.
— Nie sądzę — stwierdził Havig lekko zrezygnowanym tonem. Najwyraźniej wcześniej już to omawiali. — Spisali nas na straty. Jestem tego pewien.
— Musiałam nabrać złych nawyków w dzieciństwie.
— Gdyby agenci naprawdę nas ścigali, tropiąc doktora, to przecież najpierw uderzyliby w niego. A tego nie zrobili. Ciężko mi to przyznać, doktorze, ale musiałem cię wystawić na wielkie niebezpieczeństwo. Właśnie dlatego unikam mojej matki.
— Nie ma sprawy, Jack. — Usiłowałem się uśmiechnąć. — Przynajmniej się nie nudzę na emeryturze.
— Nic ci się nie stało — stwierdził z naciskiem. — Sprawdzałem.
Przez moment zapadła cisza. Leoncja wstrzymała oddech. Za oknem chmury przepędzał wiatr.
— Chcesz powiedzieć, że się upewniłeś, czy będę żył aż do śmierci?
Przytaknął skinieniem głowy.
— I znasz datę mojego zgonu?
Siedział nieporuszony, jakby mnie nie słyszał.
— Cóż, lepiej mi nie mów. Nie żebym się bał, ale chyba wolę cieszyć się pozostałym mi życiem w staroświecki sposób. Nie zazdroszczę ci. Tracisz przyjaciół dwukrotnie.
Zagwizdał czajnik.
— Czyli nie chcecie biernie czekać? — stwierdziłem kilka godzin później. — I postanowiliście zrobić coś z Orlim Gniazdem?
— Jeżeli damy radę — przyznał Havig cicho.
— Co za pomysł! — Leoncja złapała go za ramię. — Byłam w przyszłości Orlego Gniazda i widziałam. Ich nowa forteca jest większa niż kiedyś i w pełni zrobotyzowana. Widziałam nawet Cala Wallisa wysiadającego z samolotu. Był już stary, ale nikt nie zabił tego drania przez ten czas.
Zacząłem nabijać fajkę. Zjedliśmy i teraz siedzieliśmy wśród moich książek i obrazów. Uznałem, że słońce zaszło już wystarczająco, byśmy mogli sobie nalać wieczornej whiskey.
Z moich gości ulotniła się radość z odwiedzin u dawno niewidzianego przyjaciela. Czy świeżo poznanego przyjaciela w przypadku Leoncji. Obydwoje siedzieli zatroskani i gniewni.
— Nie macie kompletnych informacji na temat rozwoju Orlego Gniazda, zgadza się? — zapytałem.
— Cóż, czytaliśmy tę książkę Wallisa i słuchaliśmy jego opowieści — powiedział Havig. — Raczej nie kłamał. Jego ego by mu na to nie pozwoliło. Przynajmniej nie na ten temat.
— Nie rozumiecie mnie. — Wydmuchnąłem dym. — Chodziło mi o to, czy osobiście sprawdziliście historię rok po roku.
— Nie — odpowiedziała Leoncja. — Z początku nie było takiej potrzeby, a później stało się to zbyt niebezpieczne. — Spojrzała na mnie czujnie. Była bystrą kobietą. — Do czego zmierzasz, doktorze?