— Ależ nie, doktorze! — powiedziała. — Nie dlatego, że zaraz umrzesz.
— Nie dlatego…
— Aha! — Havig wreszcie zrozumiał. — Mówiłeś, że nie chcesz znać daty wyrytej na twoim grobie. I z pewnością ci tego nie ujawnimy. Wystarczy, byś wiedział, że masz jeszcze sporo czasu przed sobą. Mówiłem o tym, że Leoncja i ja opuścimy Ziemię. I wątpię, byśmy kiedyś wrócili.
— Po co istnieją podróżnicy w czasie? — spytał, kiedy przeszliśmy do konkretów.
— No… właśnie — zająknąłem się.
— Żeby kontrolować historię? Garstka ludzi nie jest w stanie tego dokonać. Wallis w to wierzył, ale ty już nie. Jestem pewien. A ja nawet nie sądzę, żeby powinni to robić.
— Cóż… jest jeszcze archeologia, historia, nauka…
— Zgoda. Wiedzy nigdy nie za dużo. Tylko nikt nie powinien znać swojego przeznaczenia, bo to zabija nadzieję. Uczenie się jest przeżyciem estetycznym i może ekstatycznym, ale to wszystko. Inaczej staniemy się samolubni. Nie sądzisz, doktorze, że wiedzę powinno się wykorzystywać?
— Zależy w jakim celu, Jack. Zależy od efektu końcowego.
Leoncja siedziała obok niego w świetle migającego ognia z kominka i żółtawego światła lampki stołowej.
— Dla nas — powiedziała — efekt końcowy oznacza podróż do gwiazd. Dopiero tam podróże w czasie do czegoś się naprawdę przydają.
Havig się uśmiechnął. Zachowywał się powściągliwie, ale czułem jego entuzjazm.
— Jak sądzisz, dlaczego zdecydowaliśmy się na fazę drugą i budowę całego kompleksu, który nazywamy Polaris? Mówiłem ci już, że nie mamy zamiaru rządzić światem. Stworzyliśmy Polaris w celu prowadzenia badań i rozwoju. Jego rola się skończy wraz z zakończeniem budowy pierwszych statków kosmicznych.
— One powstaną — dodała Leoncja. — Widzieliśmy to.
W Havigu pojawiła się pasja. Pochylił się do przodu, ściskając szklankę, o której chyba zapomniał.
— Jeszcze nie rozumiem szczegółów naukowych ani inżynieryjnych. Między innymi dlatego musimy powrócić do przyszłości. Fizycy mówią o matematycznych tożsamościach między podróżami w czasie a podróżami z szybkością większą od prędkości światła. Uważają, że można stworzyć teorię, która to wszystko wyjaśni. I może kiedyś naprawdę im się to uda. Wiem, że w Polaris tego nie dokonają. Może jednak w odległej przyszłości Ziemi lub gdzieś na innej planecie… W ostateczności to nie ma znaczenia. Jeżeli my będziemy stanowić załogę, statki mogą się poruszać wolniej niż światło. Rozumiesz. Ich podróż może trwać całe wieki. Dla nas, przenoszących się w przyszłość w trakcie lotu, będą to minuty czy godziny. Nasze dzieci nie będą tego potrafiły, ale przynajmniej już tam się urodzą. Otworzymy przed ludzkością drogę do nieskończoności.
Gapiłem się w okno, ale widok gwiazd zasłaniały odbijające się płomienie z kominka.
— Rozumiem — odezwałem się wreszcie. — Wielka, szczytna wizja. To pewne.
— Ale konieczna — odparł Havig. — A bez nas, i koniec końców bez naszych wrogów, byłoby to niemożliwe. W swoim szczytowym okresie Federacja Mauraiów mogłaby zebrać odpowiednie środki do wznowienia lotów kosmicznych, ale tego nie uczyniła. Ich zakaz używania pewnych źródeł energii był bardzo potrzebny na początku i stał się podstawą odbudowy planety. Potem jednak to zamieniło się w fetysz, jak wiele dobrych pomysłów w historii… i tak kultura nie miała szans na ruszenie w kosmos.
— Myśmy to zrobili pierwsi — wtrąciła Leoncja. — Władcy Gwiazd są naszymi ludźmi.
— A także tymi, którzy ożywili Ziemię — dodał Havig. — Jak szybko gnuśnieje i popada w stagnację cywilizacja zapatrzona tylko w siebie? Jak szybko zacznie się usztywniać, zmieniać w system kastowy, biednieć i dziczeć? Nie można skupiać się tylko na myśleniu, jeżeli nie ma się o czym myśleć. A taki bodziec musi przyjść z zewnątrz, prawda? Wszechświat jest nieskończenie większy niż dowolny umysł.
— O ile rozumiem — powiedziałem, starając się ukryć zazdrość — to przyszła cywilizacja ucieszy się z przybycia gwiezdnych podróżników.
— Oczywiście! Bardziej z ich idei i myśli niż z towarów, które mogliby ofiarować. Idee, sztuka, doświadczenia i wizje zrodzone na tysiącach światów pomiędzy tysiącami różnych gatunków istot. Ziemia wnosi swój wkład w tę społeczność. Ma własnych mistyków i filozofów. Oni myślą — i czują, szukają sensu, zadają niepokojące pytania. — Havig zaczął mówić podniesionym głosem. — Nie wiesz, dokąd nas zaprowadzi ta komunia z nimi. Może do jakiegoś wyższego stanu dusz? Ale wierzę, że to będzie coś dobrego, i w tym właśnie celu myśmy się urodzili jako podróżnicy w czasie.
Leoncja postanowiła nas sprowadzić nieco na ziemię.
— Głównie chodzi nam o więcej frajdy z życia. Jack, zejdź nieco ze swoich proroczych wizji i zajmij się drinkiem.
— Oboje chcecie więc znaleźć się wśród pionierów — stwierdziłem niechętnie.
— Zasłużyliśmy na to prawo — powiedziała.
— Mhm. Wybaczcie pytanie. W końcu to nie mój interes, ale skoro dzieci nie odziedziczą po was tych zdolności…
— Może znajdziemy jakąś Nową Ziemię, żeby tam je wychować. Nie jesteśmy jeszcze za starzy… — Zerknęła na męża. — A może będziemy podróżować w kosmosie aż do śmierci. To też jest dobry cel w życiu.
Zapadła cisza. Zegar na gzymsie kominka zatykał głośniej, bo wiatr za oknem nagle przycichł.
Zabrzęczał dzwonek u drzwi. Wstałem, żeby otworzyć. Trzy małe postacie stały na progu. Klown, astronauta i niedźwiadek wyciągali papierowe torebki, wołając zwyczajowe: „Cukierek albo psikus!”.
Minął rok od czasu, kiedy pożegnałem się z Jackiem Havigiem i Leoncją. Często o nich myślę. Oczywiście z reguły zajęty jestem zwykłymi codziennymi sprawami, jednak wykrajam sobie godzinkę, żeby ich powspominać.
Przez cały czas są gdzieś na naszej planecie, triumfując lub zdesperowani szarpiąc się w historii, którą już poznałem. Ale i tak już się nie spotkamy. Koniec ich życia umyka mojej wyobraźni.
Podobnie jak trwanie ludzkości, Ziemi czy kosmosu.
Chciałbym… mam wiele pragnień. Żeby spędzili to lato u mnie. Moglibyśmy pożeglować łódką. Ale oczywiście woleli zobaczyć się z Eleonorą, jego matką, kiedy już to było bezpieczne. Co jej powiedzieli? Nie powtórzyła mi ani słowa.
Żałuję, że nie zadałem im pytania, które mnie ostatnio nurtuje.
Skąd się wzięła rasa podróżników w czasie?
Sądzimy, wszyscy troje, że wiemy dlaczego. Nie zapytaliśmy jednak, kto lub co odczuło potrzebę jej stworzenia.
Może powodem była zwykła mutacja genetyczna? Dlaczego więc podróżnicy w czasie przestali się rodzić po powstaniu Orlego Gniazda i potem Polaris? Prawdę mówiąc, nie byłoby to dobre dla ludzkości. Niepotrzebna nam ich zdolność poznawania przyszłości, bo cel został osiągnięty i ludzkość wyrwała się w kosmos, gdzie może rozwijać się bez końca. Kto jednak o tym zadecydował? Kto wykreował tę rzeczywistość?
Czytałem o ostatnich doświadczeniach w dziedzinie genetyki. Wydaje się, że można skonstruować wirusa, który będzie przenosił geny z jednego nosiciela na drugiego. I nosiciele niekoniecznie muszą należeć do tego samego gatunku. Może natura sama to zrobiła? Może zawsze to robiła? Najprawdopodobniej przekazujemy naszemu potomstwu dziedzictwo zwierząt, które nigdy nie były naszymi bezpośrednimi przodkami. Czy to prawda? Byłoby to cudowne. Cieszyłbym się, gdybyśmy się okazali naprawdę bliscy wszystkim stworzeniom żyjącym na świecie.