Выбрать главу
* * *

Zevatron stał się drogą w jedną stronę. Wszystko, co do niego wkładano, zgodnie z planem pojawiało się w świecie anomalnym. Roboty ciągle mogły być wysyłane, jak to robiono już niemal od miesiąca. Jednak nic nie wracało.

Namiary telemetryczne, chociaż niepewne, jednak wskazywały, że zevatron wciąż jest połączony z tym samym światem — miejscem, z którego został zabrany latający prosiak.

Jednak urządzenie nie było w stanie niczego, choćby piórka, przekazać z powrotem na Ziemię.

„Każda maszyna prędzej czy później musi się zepsuć” — myślał Dennis. Niewątpliwie problem może zostać rozwiązany przez prostą wymianę uszkodzonego modułu — praca może na dwie minuty. Niedogodność polegała jednak na tym, że ktoś to musiał zrobić osobiście. Ktoś musiał przejść przez zevatron i dokonać tej wymiany ręcznie.

Oczywiście i tak planowano wysłanie tam człowieka. Być może obecne okoliczności nie były wymarzone na tę pierwszą wizytę, jednak ktoś musi się na nią zdecydować albo odkryty świat zostanie na zawsze stracony. Dennis widział fotografie, zrobione przez roboty zwiadowcze jeszcze przed awarią. Być może będą musieli szukać przez stulecie, zanim trafią na miejsce równie podobne do Ziemi.

Tak czy inaczej podjął już decyzję.

Ekwipunek, o który prosił, leżał w stertach tuż przed drzwiami zevatronu. Prędkość, z jaką wypełniono zawarte w jego spisie żądania, świadczyła o tym, jak bardzo doktor Flaster pragnął szybkich rezultatów. Wysłanie po zakupy Brady’ego miało dla Dennisa jeszcze tę zaletę, że facet nie plątał mu się pod nogami podczas kilkakrotnego sprawdzania wcześniejszych założeń wyprawy.

Dennis uparł się przy długiej liście artykułów pierwszej potrzeby, jednak wcale nie dlatego, że się spodziewał, iż będzie ich podczas tej wyprawy potrzebował. Nawet wymiana wszystkich modułów mechanizmu powrotnego nie powinna zająć więcej niż godzinę. Nie chciał jednak niepotrzebnie ryzykować. W jego spisie były nawet zestawy witaminowe na wypadek, gdyby musiał tam zabawić nieco dłużej, a raport biologiczny mylił się w którymś miejscu po przecinku w ocenie przydatności anomalnego świata dla człowieka.

— Całkiem nieźle, Nuel — powiedział Brady. Stał po lewej stronie Dennisa, na którego prawym ramieniu jechał chochlak, wyniośle przypatrując się przygotowaniom i sycząc za każdym razem, gdy Brady się zbliżał. — Masz tu prawie tyle tych pieprzonych części, żeby po przybyciu na Flasterię zbudować drugi zevatron. Powinieneś naprawić go w pięć minut. Wyglądasz trochę głupio, ciągnąc za sobą ten cały skautowski ekwipunek. Ale to twoja sprawa.

Brady wyglądał naprawdę na zazdrosnego. Jednak Dennis jakoś nie zauważył, żeby zgłaszał on na tę wyprawę swoją kandydaturę.

— Pamiętaj, żeby przede wszystkim naprawić maszynę! — ciągnął Brady. — Potem już nie będzie miało znaczenia, jeśli coś cię zeżre, gdy będziesz próbował konwersować z miejscowymi zwierzętami.

Richard Schwall, jeden z techników pracujących z Dennisem jeszcze w starych czasach, podniósł wzrok znad sprawdzanego układu i wymienił ze swym dawnym przełożonym pełne politowania spojrzenie. Wszyscy w Instytucie podziwiali Brady’ego za słoneczny stosunek do bliźnich.

— Dennis!

Gabriela Versgo jak walkiria przebijała się przez tłum techników. Jeden z nich nie ustąpił jej z drogi dostatecznie szybko i zatoczył się, trafiony precyzyjnym wychyleniem biodra.

Brady rozpromienił się na jej widok, mocno przypominając porażonego miłością szczeniaka. Gabbie obdarzyła go oślepiającym uśmiechem, potem chwyciła prawe ramię Dennisa, w znacznym stopniu przerywając dopływ krwi do jego dłoni.

— Słuchaj, Dennis — powiedziała, wzdychając radośnie — jestem naprawdę szczęśliwa, że ty i Bernie znowu ze sobą rozmawiacie! Zawsze uważałam, że to głupie z waszej strony tak się na siebie boczyć.

Ton jej głosu sugerował, że naprawdę uważa to za zachwycające. Dennis dopiero teraz zdał sobie sprawę, że Gabbie cały czas pozostawała pod mylnym wrażeniem, iż to jej osoba jest przyczyną wrogości między nim a Brady’m. Gdyby tak naprawdę było, Dennis już dawno wciągnąłby na maszt białą flagę i bezwarunkowo skapitulował!

— Przyszłam was ostrzec, chłopcy, przed doktorem Flasterem, który zmierza w tym kierunku, żeby pożegnać się z Dennisem. I jest z nim Boona Calumny!

Dennis zrobił głupią minę.

— Minister nauki Śródziemia! — krzyknęła Gabbie. Szarpnęła ostro jego ramię, przypadkowo uciskając kciukiem nerw łokciowy. Dennis wessał gwałtownie powietrze, ale Gabbie, całkowicie ignorując agonalny wyraz jego twarzy, ciągnęła dalej.

— Czyż to nie wspaniałe? — Wpadła w zachwyt. — Taki wybitny człowiek pojawia się, żeby obserwować, jak pierwszy Ziemianin stawia stopę w świecie anomalnym! — Zatoczyła ręką szeroki hak, uwalniając przy tym łokieć Dennisa. Dennis stłumił westchnienie ulgi i zaczął rozmasowywać ramię.

Gabriela zagaworzyła do chochlaka, starając się uszczypnąć jego maleńki policzek. Stworzenie znosiło to cierpliwie przez kilka chwil, potem ziewnęło rozdzierająco, ukazując dwa rzędy ostrych jak igły zębów. Gabriela szybko cofnęła dłoń.

Przeszła na drugą stronę Dennisa i pochyliła się, żeby musnąć ustami jego policzek.

— Muszę już lecieć. Mam bardzo ważny kryształ w strefie pływów. Przyjemnej podróży. Wróć jako bohater, a uczcimy to w specjalny sposób, obiecuję. — Mrugnęła znacząco i trąciła go biodrem, niemal strącając tym chochlaka z jego grzędy.

Ściągnięta bólem twarz Brady’ego rozjaśniła się nagle, gdy Gabriela, chcąc być sprawiedliwa, uszczypnęła w policzek również i jego. Potem odeszła powolnym krokiem, bez wątpienia świadoma, że spoczywa na niej wzrok połowy mężczyzn w laboratorium.

Richard Schwall potrząsnął głową i mruknął:

— …kobieta mogłaby zakasować Lady Makbet… — To było wszystko, co Dennis zdołał usłyszeć.

Brady parsknął z oburzeniem i oddalił się dostojnym krokiem.

Dennis wrócił do obliczeń, sprawdzając je ostatni raz, żeby być zupełnie pewnym, iż nie zrobił żadnego błędu. Po chwili chochlak odbił się od jego ramienia i po niskim szybowaniu wylądował na półce nad głową Richarda Schwalla. Spojrzał ponad ramieniem łysiejącego technika obserwując, jak reguluje on elektroniczny szkicownik, który Dennis miał zabrać ze sobą.

W ciągu ostatnich dwóch dni, od czasu gdy Dennis oficjalnie stwierdził, iż stworzenie jest nieszkodliwe, technicy nabrali zwyczaju rozglądania się przy pracy i sprawdzania, czy czasem nie przypatrują im się małe, zielone oczka. Trochę niesamowite było to, że chochlak za każdym razem wybierał dla swych obserwacji najbardziej skomplikowane regulacje.

W miarę jak przygotowania gładko postępowały naprzód, chochlak stał się w pewnym sensie symbolem statusu. Technicy uciekali się do kładzenia cukierków na swych pulpitach, żeby tylko przyciągnąć go do siebie. Stał się przynoszącym szczęście talizmanem — kompanijną maskotką.

Teraz więc Schwall uśmiechnął się szeroko, zobaczywszy chochlaka ponad sobą. Zdjął go z półki i posadził sobie na ramieniu, żeby zwierzak lepiej widział. Dennis odłożył notatki i zaczął się im przyglądać.

Chochlak jakby mniej interesował się tym, co Schwall robi, a bardziej sposobem, w jaki technik reaguje na swoją pracę. Gdy jego twarz wyrażała zadowolenie, zwierzak spoglądał szybko tam i z powrotem, na Schwalla, potem na szkicownik, i znowu na Schwalla.