Tłum dosłownie eksplodował radością, gdy ujrzał, jak szczupła postać ich księżniczki wstaje w kabinie samolotu. Zgromadzili się wokół niej wiwatując, a niektórzy usiłowali nawet wziąć ją i nieść na ramionach.
Ale nie pozwoliła na to. Gestem nakazała im się cofnąć i odwróciła się, żeby pomóc wstać następnej osobie. Jak na cudzoziemca, był to wysoki mężczyzna. Miał ciemne włosy, brodę i wyglądał na bardzo zmęczonego.
Największe jednak zdziwienie spotkało ich, gdy zobaczyli to, co siedziało na ramieniu mężczyzny — małego stworka o błyszczących, zielonych oczach i szelmowskim uśmiechu. Krenegee zaczął mruczeć, tłum zaś cofnął się i zapanowała nagła, pełna szacunku cisza.
A potem L’Toff westchnęli niemal jak jeden mąż, gdy cudzoziemski czarownik wziął księżniczkę w ramiona i zaczął bardzo długo ją całować.
XII. SEMPER UBI SUB UBI
Kiedy Dennis wreszcie się obudził, poczuł się jakoś dziwnie, jakby upłynęło bardzo dużo czasu albo jakby bardzo dużo śnił. Usiadł i przetarł oczy.
Słońce sączyło się przez powiewne zasłony kolorowego namiotu. Odrzucił jedwabne prześcieradło i wstał z miękkiego posłania. Stwierdził, że jest nagi.
Z zewnątrz barwnej kopuły dobiegały podniecone okrzyki i tętent przybywających i odjeżdżających w galopie posłańców. Dennis rozejrzał się za czymś, w co mógłby się ubrać i znalazł na krześle bryczesy z miękkiej jeleniej skóry i zieloną jedwabną koszulę. Obok leżały wysokie czarne buty. Dennis nie przejął się brakiem bielizny. Ubrał się czym prędzej i wybiegł na zewnątrz.
W niewielkiej odległości książę Linsee prowadził ożywioną rozmowę z kilkoma oficerami. Władca L’Toff wysłuchał raportu zdyszanego posłańca, roześmiał się i na znak wdzięczności poklepał go po ramieniu.
Dennis odetchnął, kiedy usłyszał śmiech księcia. We śnie Dennisa prześladowała uporczywa myśl, że powinien być na nogach i umacniać zwycięstwo, które dał L’Toff. Kilkakrotnie walczył ze snem, chcąc zająć się wynajdywaniem nowych broni albo nękaniem nieprzyjaciela swoim samolotem, ale jego wyczerpane ciało odmawiało mu posłuszeństwa.
Wcale nie znaczyło to, że przez cały czas coś go wyrywało ze snu. Kilkakrotnie śniła mu się Linnora i to było przyjemne.
— Dennizz!
Jeden z oficerów uśmiechnął się na jego widok. Dennis przyglądał mu się przez chwilę. Tylu ludzi przedstawiano mu wczoraj o zmierzchu… Czy to było wczoraj, czy przedwczoraj?
— Dennizz! To ja, Gath!
Dennis zamrugał. Ależ tak! Chłopak chyba się rozrósł w ciągu ostatniego miesiąca. A może to była sprawa munduru?
— Gath! Czy miałeś jakieś wiadomości od Stiyyunga? Chłopak uśmiechnął się.
— Dotarły przed godziną. Wszystko w porządku. Jego balon wylądował w baronii wiernej koronie. Wraca na czele oddziału, żeby włączyć się w pościg za Kremerem!
— Więc Kremer…
Dennis urwał w połowie kwestii, ponieważ książę zauważył go i zbliżył się w jego stronę. Linsee był wysokim, szczupłym człowiekiem z siwą bródką. Uśmiechnął się i uścisnął dłoń Dennisa.
— Czarownik Nuel. Miło cię nareszcie widzieć. Mam nadzieję, że wypocząłeś należycie?
— Dziękuję, Wasza Wysokość. Ale teraz drżę z niecierpliwości, żeby usłyszeć…
— Tak — roześmiał się Linsee. — O mojej córce i za moją zgodą twojej narzeczonej. Linnora jest w pobliskim zagajniku. Zaraz po nią poślemy. — Na skinienie księcia młody pazik pośpieszył z wiadomością.
Dennis ucieszył się. Bardzo chciał zobaczyć Linnorę. Tego wieczoru, kiedy wylądowali, był zdenerwowany jak każdy starający się, gdy Linnora przedstawiła go księciu. Kamień spadł mu z serca, kiedy Linsee z radością zaakceptował ich narzeczeństwo.
Teraz jednak najważniejsze były sprawy wojny. Oglądając owego pamiętnego wieczoru bitwę z góry, widział szare oddziały tyrana cofające się na wszystkich frontach. Pstrokaci sojusznicy — poddani innych baronów i oddziały zaciężne — rozpierzchli się po pierwszym przelocie jego latającej machiny, a oddziały Północy wycofywały się jeszcze szybciej, oglądając się trwożnie za siebie.
Ale szare wojska nie zostały złamane. Mimo lęku cofały się we wzorowym porządku. Byli to znakomici żołnierze, którzy z zaciętością osłaniali odwrót swoich kolegów.
Kiedy zapadający zmrok zmusił go wreszcie wraz z Linnora do lądowania na terytorium L’Toff, Dennis obawiał się, że następnego dnia przeciwnik może się przegrupować i wrócić.
— A co z Kremerem? — spytał.
— Bądź spokojny — uśmiechnął się Linsee. — Wszyscy jego sojusznicy przeszli do króla. A z ludnego wschodu ciągnie ochotnicza milicja. Kremer ogołocił Zuslik ze wszystkiego, co się dało, i jest w drodze do swoich rodzinnych stron w górach. Obawiam się, że nawet armie całego królestwa wspomagane twoimi hałaśliwymi, latającymi potworami nie potrafią wykurzyć go z tych skalistych kryjówek.
Dennis poczuł ulgę. Nie wątpił, że Kremer da jeszcze o sobie znać w przyszłości. Człowiek tak inteligentny i pozbawiony skrupułów na pewno nie zrezygnuje ze swoich ambicji, uważając to, co się stało, za chwilowe niepowodzenie.
Na razie jednak niebezpieczeństwo było zażegnane.
Dennis cieszył się, że mógł pomóc Linnorze. Jeszcze bardziej cieszył się, że nie będzie musiał na rozkaz tyrana pracować nad wynalazkami, do których ten świat nie dojrzał.
Trzeba na to uważać. Już obdarzył Tatir kołem i lżejszym od powietrza pojazdem latającym. A Gath pewnie już rozgryzł zasadę śmigła po obejrzeniu wozoszybowca.
Zanim Dennis obdarzy ich jakimiś nowymi cudami, będzie musiał zobaczyć, jak Efekt Zużycia działa na wynalazki po uruchomieniu masowej produkcji.
Paź podbiegł do księcia Linsee. Książę pochylił się, żeby go wysłuchać.
— Moja córka prosi, żebyś spotkał się z nią na łące, na której wylądowałeś przedwczorajszej nocy — powiedział Dennisowi. — Jest tam, przy twojej cudownej machinie. Nikt jej nie dotykał, odkąd przybyłeś — zapewnił go książę. — Rozpowszechniłem wiadomość, że każdy, kto dotknie wielkiego, ryczącego smoka, zostanie żywcem pożarty!
Dennis poznał po jego krzywym uśmieszku, że jest on równie bystry jak jego córka. Bez wątpienia podczas jego snu księżniczka poinformowała ojca o wszystkim, co się zdarzyło od czasu jej porwania.
— Hm, to wspaniale, Wasza Wysokość. Czy mogę otrzymać kogoś, kto mnie tam zaprowadzi?
Linsee przywołał młodą dziewczynę, która podeszła i ujęła Dennisa za rękę.
Linnora oczekiwała Dennisa na łące przy lśniącym samolocie. Ubrana w skórzany mundur L’Toff siedziała ze skrzyżowanymi nogami przed dziobem maszyny, a trzy damy dworu w sukniach szeptały między sobą na skraju lasku.
Przechodząc koło nich, Dennis z zasłyszanych urywków rozmowy usłyszał, że panny mają za złe swojej księżniczce wojskowy strój, nie mówiąc już o siadaniu na trawie tuż przy machinie nie z tego świata.
Damy dworu zamilkły i odwróciły się pośpiesznie, kiedy Dennis powiedział im dzień dobry. („Dobry wieczór” — poprawił się w myśli, uświadomiwszy sobie położenie słońca.) Damy dygnęły i cofnęły się. Zachowywały się z należytym szacunkiem, ale widać było, że nie zdziwiłyby się, gdyby mu nagle wyrosły rogi albo uniósł się w powietrze. Wyraźnie przeciętni L’Toff pod względem cywilizacyjnym nie przewyższali aż tak bardzo przeciętnego Coylianina.