— Skąd to wziąłeś?
Maszyna wahała się przez chwilę, potem odwróciła się i wskazała kierunek jednym ze swych pozostałych ramion.
Dennis podniósł się i spojrzał we wskazaną stronę, jednak nic tam nie zauważył. Poszedł ostrożnie przez wysoką trawę, aż w końcu dotarł do płaskiej polanki, ukrytej częściowo przez rozrośnięte chwasty. Zatrzymał się i wytrzeszczył oczy.
Pusta płaszczyzna wyglądała jak stepowy sklep z częściami zapasowymi… jak skład używanych komputerów Ponurego Frania… jak stoisko wymiany na wiejskim spotkaniu elektronicznych hobbistów…
Jeden, nie, dwa instytutowe roboty zostały dosyć brutalnie rozczłonkowane, ich części leżały w starannych rzędach między kępkami trawy, najwyraźniej uporządkowane i posortowane według wielkości i kształtu.
Dennis ukląkł i podniósł kopułę obserwacyjną. Została ona wyrwana z obsady, a jej części ułożone na ziemi jak towary na sprzedaż.
Zdeptane błoto zarzucone było źdźbłami słomy, kawałkami i okruchami szkła. Dennis przyjrzał się temu wszystkiemu bliżej. Tu i ówdzie, pomiędzy śladami gąsienic robota i porwanymi kawałkami plastiku, widniały słabe, ale niemożliwe do pomylenia odciski stóp.
Dennis popatrzył jeszcze raz na równe rzędy przekładni, kół, paneli, obwodów drukowanych — na niewyraźne odciski stóp — i jedyną rzeczą, jaka przyszła mu do głowy, było epitafium przeczytane kiedyś na starym cmentarzu w Nowej Anglii.
„Wiedziałem, że któregoś dnia to się stanie.”
Zawsze przeczuwał, że jego życiowym przeznaczeniem jest zetknięcie się z czymś naprawdę niezwykłym. I oto miał to przed sobą — namacalny dowód istnienia obcej inteligencji.
Uspokajające poczucie „ziemskości” tego świata wyparowało do końca. Spojrzał na „trawę” i zobaczył, że w ogóle nie jest podobna do traw, jakie dotychczas zdarzyło mu się widzieć. Linia drzew przekształciła się w początek ciemnego, nieznanego, wypełnionego złowrogimi siłami lasu. Ciarki przeszły mu po plecach.
Usłyszał trzask z tyłu i odwrócił się gwałtownie, znowu trzymając pistolet w dłoni. Jednak był to tylko ocalały robot, grzebiący w szczątkach swych rozłożonych na części pierwsze kolegów.
Dennis podniósł z ziemi elektroniczną kartę. Z dużą siłą wyrwano ją z miejsca zamontowania. Mogła zostać odłączona za pomocą prostego śrubokrętu, a jednak została wyszarpnięta, jakby istota dokonująca rozbiórki nigdy nie słyszała o śrubkach.
Zatem to wszystko było dziełem istot prymitywnych? Czy też kogoś z rasy tak rozwiniętej cywilizacyjnie, że zupełnie już zapomniała o prostych narzędziach, na przykład śrubokrętach?
Jedna rzecz była pewna. Istota lub istoty odpowiedzialne za to, co tu się stało, nie miały zbyt wielkiego poważania dla cudzej własności.
Roboty były wykonywane przede wszystkim z plastiku, miały też części metalowe. Dennis zauważył, że większości z tych części brakuje, jakby zostały celowo zabrane.
Nagle przyszła mu do głowy bardzo nieprzyjemna myśl.
— O nie — mruknął. — Proszę, tylko nie to!
Wstał, czując tępy ucisk w żołądku.
Poszedł z powrotem w stronę śluzy. Okrążył jej róg i zatrzymał się, jęcząc głośno.
Drzwi części powrotnej śluzy zevatronicznej były szeroko otwarte. Skrzynka z elektroniką była pusta, jej delikatne komponenty leżały na ziemi, rozłożone jak na sklepowej półce. Większość z nich została zniszczona w stopniu najprawdopodobniej uniemożliwiającym naprawę.
Z elokwencją zrodzoną z rozpaczy Dennis powiedział:
— Argh! — i ciężko oparł się o ścianę śluzy.
Inny epigram kołatał mu się po mózgu, szukając miejsca we wszechogarniającej desperacji — coś, co kiedyś usłyszał od nieprzyjaciela.
„Myślę, więc wrzeszczę.”
Robot pisnął i jeszcze raz odtworzył całą sekwencję. Dennis skupił uwagę na obrazach sprzed trzech dni, wyświetlanych na malutkim wideomonitorze maszyny. Działo się tam coś bardzo dziwnego.
Ekran pokazywał kształty wyglądające jak zamazane postacie ludzkie. Były one zgromadzone wokół śluzy zevatronicznej. Poruszały się na dwóch nogach, ale towarzyszyły im co najmniej, jak się zdawało, dwa rodzaje czworonogów. Poza tym niewiele można było odczytać z wielkiego, niewyraźnego powiększenia.
Cudem było, że w ogóle cokolwiek mógł zobaczyć. Zgodnie z wewnętrznym wskaźnikiem inercyjnym robot w chwili, w której wykrył ruch wokół śluzy i zaczął filmować zgromadzone przy jej drzwiach postacie, znajdował się na szczycie odległego o kilka kilometrów wzgórza. Z tej odległości nie powinien w ogóle niczego widzieć. Dennis podejrzewał, że coś nie jest w porządku z jego miernikiem odległości. Musiał być w tym czasie bliżej niż przypuszczał.
Niestety ta taśma była dla niego niemalże jedynym źródłem bezpośredniej informacji. Zapisy dokonane przez inne roboty zostały całkowicie zniszczone podczas procesu ich gwałtownego rozmontowywania.
Przewinął zapis do chwili sprzed mniej więcej trzech dni, kiedy to wszystko się zaczęło.
Pierwsza zjawiła się przy śluzie niewielka postać w bieli. Przyjechała na grzbiecie zwierzęcia, wyglądającego na bardzo kosmatego kucyka — lub wielkiego owczarka. Dennis nie mógł się zdecydować, które z tych porównań jest bardziej odpowiednie. O tej postaci mógł powiedzieć jedynie, że była szczupła i poruszała się z płynną gracją. Obejrzała śluzę ze wszystkich stron, niemal jej nie dotykając.
Potem usiadła przed drzwiami śluzy i jakby pogrążyła się w długiej medytacji. Minęło kilka godzin. Dennis przewinął zapis na podglądzie.
W pewnej chwili z lasu wypadł oddział jadących na kosmatych stworzeniach tubylców, szarżując w kierunku śluzy. Mimo rozmazania obrazu Dennis wyczuł u postaci w bieli nagłą panikę. Gwałtownie poderwała się na nogi, w pośpiechu wskoczyła na swego wierzchowca i odjechała, zaledwie o kilkanaście metrów wyprzedzając szarżujący oddział.
Dennis już więcej jej nie widział. Część nowo przybyłego oddziału ruszyła w pościg, pozostali zatrzymali się przy śluzie.
Większość z tych humanoidów miała wielkie, włochate głowy, jakby rozdymające się wysoko ponad ramiona. W centrum oddziału jechał mniejszy, bardziej okrągły osobnik owinięty czerwonymi szatami, który zeskoczył na ziemię i zdecydowanym krokiem podszedł do śluzy.
Bez względu na wszelkie starania Dennis nie mógł uzyskać lepszej jakości obrazu.
Do tego czasu robot najwyraźniej zdecydował, że to, co się dzieje obok śluzy, wymaga bliższej uwagi. Zaczął zjeżdżać ze wzgórza, żeby wrócić do bazy i wszystkiemu przyjrzeć się bardziej dokładnie. W kilka chwil później znalazł się poniżej poziomu drzew i wydarzenia obok zevatronu zniknęły z jego Są widzenia.
Niestety — a może na szczęście — robot poruszał się po nierównym terenie dosyć wolno. Zanim zdołał dotrzeć do bazy tubylcy zakończyli już rozbiórkę ziemskich maszyn i odjechali.
Być może śpieszyli się, chcąc dołączyć do pościgu za postacią w bieli.
Dennis jeszcze raz puścił zapis od początku, wzdychając bezradnie.
Patrzył na te rozmazane kształty i kusiło go, żeby myśleć o nich jak o normalnych ludziach. Jednak dobrze wiedział, że lepiej jest nie przystępować do problemu, gdy ma się na jego temat sąd z góry ustalony. Te stworzenia musiały być istotami obcymi, bardziej pokrewnymi chochlakowi niż jemu.
Wyjął z robota nagraną kasetę i zastąpił ją pustą.
— Chyba będziesz teraz musiał zostać moim zwiadowcą — myślał na głos, stojąc przed robotem. — Przypuszczam, że powinienem cię wysłać naprzód, żebyś zbierał dla mnie wiadomości o mieszkańcach tego świata. Jednak tym razem chcę, żebyś szczególną wagę przywiązywał do własnego bezpieczeństwa. Słyszysz? Nie życzę sobie, żeby rozebrano cię na części jak twoich braci!