Выбрать главу

— Najważniejsze, że nic ci się nie stało.

— Jasne, że nic mi się nie stało. Wysłałem wiadomość do Maggin w oddziałach Demsena. Zaprosiłem małą damę, żeby spędziła tutaj wakacje — oczywiście za pozwoleniem jej wysokości. — Tu skłonił się przed Linnora. Linnora roześmiała się i objęła małego złodzieja.

— Nawiasem mówiąc — ciągnął Arth — me wiem, czy słyszeliście o tym, bo jak nie, to sądzę, że powinno was to zainteresować. Podobno chłopcy Demsena starli się koło Przełęczy Północnej z kompanią ludzi Kremera i wiecie, kto był z nimi? Nikt inny, tylko nasz stary przyjaciel Hoss’k!

— Hoss’k!

— Tak jest. Diakon, niestety, zdołał uciec. Ale za to zwiadowcy złapali dziwnego osobnika, który był z Hoss’kiem. Chyba jako więzień. Doprowadzono go przed chwilą do namiotu Linsee. Dziwna rzecz. Mówi podobnie do ciebie, Dennizz. Z tym twoim śmiesznym, gardłowym akcentem. Niektórzy wzięci do niewoli górale mówią, że on też jest czarownikiem.

Dennis i Linnora wymienili spojrzenia.

— Myślę, że powinniśmy się tym zainteresować — powiedziała księżniczka.

— Cześć, Brady. Więc to ciebie Flaster przysłał po mnie. Trzeba mu przyznać, że nie zdradzał pośpiechu.

Płowowłosy mężczyzna siedzący ponuro na polowym krześle zerwał się i spojrzał z niedowierzaniem.

— Nuel! To ty! O Boże, jak miło spotkać kogoś z Ziemi! Bernald Brady wyglądał na zaszczutego i wyczerpanego.

Miał pokaleczone czoło, a jego zwykły pogardliwy grymas ustąpił przed wyrazem ulgi i prawdziwej radości na widok Dennisa.

W ślad za Dennisem do namiotu weszli Linnora i Arth. Oczy Brady’ego, rozszerzyły się na widok stworzenia siedzącego na ramieniu Artha.

Brady cofnął się o krok. Chochlak widocznie też zapamiętał Brady’ego, bo parskał ze złością i szczerzył zęby. Arth musiał go w końcu wynieść na zewnątrz.

Po ich wyjściu Brady zwrócił się błagalnie do Dennisa:

— Nuel, proszę cię! Możesz mi powiedzieć, co się tu dzieje? To jakieś zwariowane miejsce. Najpierw znajduję rozbebeszony zevatron i twoją dziwaczną notatkę. Potem cały mój sprzęt zaczyna się zachowywać jakoś dziwnie. Na koniec dostaję w łeb od jakiegoś wielkiego draba i zostaję obrabowany ze wszystkiego przez szajkę bandytów.

— Zabrali ci broń? Tego się obawiałem — skrzywił się Dennis. Kremer miał już jego igłowiec, a licho wie, czym się obwiesił superostrożny Brady. Na pewno nie oszczędzał też na jakości uzbrojenia. Rozporządzając całym tym arsenałem, Kremer może jeszcze narobić kłopotów.

— Ukradli wszystko! — jęknął Brady. — Od kuchenki polowej do obrączki ślubnej.

— Ożeniłeś się? — zdziwił się Dennis. — Z kim? Czy to ktoś, kogo znam?

Widać było, że Brady nie wie, co odpowiedzieć. Wyraźnie nie chciał się narazić Dennisowi.

— No cóż, kiedy nie wracałeś… Dennis spojrzał mu w oczy.

— Chcesz powiedzieć, że ty i Gabbie…?

— T-tak, nie było cię tak długo… Odkryliśmy, że mamy wiele wspólnego… rozumiesz. — Spojrzał na Dennisa z poczuciem winy.

Linnora też zdradzała zainteresowanie. Dennis roześmiał się.

— Nic nie szkodzi, Bemie. Między nami i tak nic nie było. Jestem pewien, że ty i ona lepiej do siebie pasujecie. Moje gratulacje. Szczere.

Brady uścisnął dłoń Dennisa bez przekonania. Przeniósł wzrok z Dennisa na Linnorę i z powrotem i coś zaczęło mu świtać.

Nie poprawiło to jednak jego miny. Był nie tylko przestraszony i stęskniony za domem. Był w dodatku zakochany.

— Cóż, postaramy się odesłać cię do niej najszybciej, jak tylko się da — powiedział łaskawie Dennis do dawnego rywala. — I tak muszę odwiedzić na krótko Ziemię. Chcę wymienić trochę tutejszych dzieł sztuki na parę rzeczy, które można kupić w każdym domu towarowym.

Dennis miał swoje plany. Dla dobra obu światów dopilnuje, żeby Linsee miał dobrą pieczę nad zevatronem, ściśle kontrolując kontakt między dwoma cywilizacjami. Należy przecież uniknąć paradoksów czasu!

Jednak ograniczona wymiana mogła przynieść korzyści obu czasom.

Brady pokręcił głową.

— Nawet gdyby nam się udało zmontować nowy mechanizm powrotny z części, które zakopałeś, to i tak nie skończymy go na czas! Flaster dał mi tylko kilka dni i niewiele już z nich zostało! Poza tym, kiedy została uszkodzona śluza powietrzna, zniszczono skalę. Nie znam nawet koordynatów ziemskiej rzeczywistości!

— Ja je pamiętam — zapewnił go Dennis.

— Taak? — Brady odzyskiwał swój zwykły sarkazm. — A może określiłeś koordynaty tego zwariowanego miejsca? Nigdy nie byliśmy ich zbyt pewni, nawet na Ziemi, właściwie trafiliśmy na nie dość przypadkowo. A teraz i to przepadło!

— Nie martw się, potrafię je też wyliczyć. Otóż myślę, że nie tylko wiem, gdzie jesteśmy, ale również kiedy.

Brady spojrzał z niedowierzaniem i Dennis przystąpił do wyjaśnień.

* * *

— Pomyśl o najważniejszych odkryciach dwudziestego i dwudziestego pierwszego wieku — zaczął. — Bez wątpienia najbardziej przełomowe to bioinżynieria i zevatronika.

Fizyka stała się ślepym zaułkiem już około roku 2000. Była w niej masa abstrakcyjnych problemów, ale nic, co by obiecywało ludzkości dostęp do innych światów. Układ Słoneczny okazał się przeraźliwie pusty, a gwiazdy nadal były strasznie odległe.

Ale dzięki inżynierii genetycznej pojawiła się możliwość tworzenia prawie dowolnych form życia, dostosowanych do każdych warunków. Praca, którą dopiero zaczynano w Saha-ryjskim Instytucie Technologii, kiedy tam byliśmy, wiodła do, jak się zdawało — świata pełnego cudów: gigantycznych kurczaków, krów dających jogurt, a nawet jednorożców, smoków i gryfów!

A potem pojawił się zevatron otwierający drogę do gwiazd, którą teoria względności zamknęła, zdawałoby się, na zawsze.

Teraz wyobraź sobie oba kierunki w przyszłości.

Za jakieś sto lat efekt zev zostanie opanowany do perfekcji i grupy kolonistów będą wędrować do innych światów, żeby tam uprawiać swoje odmienne style życia. Nie będą zabierać ze sobą wielu narzędzi, a jedynie absolutne minimum tego, co przejdzie przez zevatron. Ostatecznie, skoro można wyprodukować na zamówienie organizmy do wypełniania dowolnej funkcji, to po co obciążać się tonami metalu?

Samonaprawiające się, półrozumne roboty z materii żywej odwiozą cię do pracy, uprawią twoją rolę i sprzątną twój dom. Chodzące mózgi zapiszą wasze polecenia i wyrecytują każdą potrzebną wam informację. Ogniście wierne olbrzymie latające smoki z laserowymi oczami będą strzegły nowych kolonii przed zagrożeniami. Wszystkie te wyspecjalizowane organizmy będą napędzane pożywieniem wytwarzanym w odpowiednich zakładach.

W przyszłości koloniści nie będą wyruszać w statkach gwiezdnych ani nie będą zabierać ze sobą metalu. Po co, skoro będą mogli zwyczajnie przekroczyć bramę do nowego świata i programować żywe istoty na każdą okazję?

Brady podrapał się w głowę.

— To jest fantazjowanie, Nuel. Nie możesz wiedzieć, co się zdarzy w przyszłości.

— Rzecz w tym, że mogę — powiedział Dennis z uśmiechem. — To jest właśnie przyszłość, Brady.

Brady wpatrywał się w niego z niedowierzaniem.

* * *

— Wyobraź sobie grupę kolonistów, należących do marginesowej grupy z uprzedzeniami do maszyn — mówił Dennis. — Powiedzmy, że ta grupa znajduje piękną planetę dostępną za pośrednictwem zevatronu. Zbierają pieniądze na opłatę za przejście i zamieniają skomplikowane społeczeństwo ziemskie na swój raj, zatrzaskując za sobą drzwi.