Выбрать главу

Oszklona ściana korytarza umożliwiała obserwację pionowego, wypełnionego wodą tunelu komunikacyjnego delfinów. Strumień wody w rurze o metrowej średnicy oddzielała od ścianek dziesięciocentymetrowa warstwa powietrza, utrzymywana przez pola siłowe. Powietrzna izolacja dawała gwarancję, że tuba nie pęknie pod wpływem ciśnienia. Właśnie butlonosy delfin pomknął tunelem w górę.

Keith zerknął na towarzysza akurat w chwili, gdy Rombus błysnął podwójną serią światełek. — Z czego się śmiejesz? — zapytał. — Z niczego… — No nie… Śmiało, co jest grane?

— Po prostu przypomniał mi się dowcip, który słyszałem wczoraj od Thora. „Ilu musisz mieć Waldahudenów, żeby wymienić żarówkę? — Odpowiedź: Pięciu — bo każdy chce być najlepszy.”

Keith skrzywił się.

— Przecież Lianna opowiadała ci ten dowcip kilka tygodni temu.

— Wiem. I też się śmiałem — zapewnił Rombus.

Człowiek pokręcił głową z politowaniem.

— Nigdy nie zrozumiem, jak wy, Ibowie potraficie to robić. Jak można śmiać się w kółko z tej samej rzeczy?

— Wzruszyłbym ramionami, gdybym potrafił — odparł Rombus. — Czy pięknie namalowany obraz traci coś ze swego piękna gdy patrzysz na niego kolejny raz? Dobrze przyrządzone jedzenie jest smaczne za każdym razem, kiedy je spożywasz. Dlaczego ten sam dobry dowcip nie może być równie śmieszny za każdym razem, gdy go słyszysz?

— Nie mam pojęcia — uciął Keith, zmęczony jego tyradą. — Cieszę się, że przynajmniej przestałeś mnie na powitanie częstować kretyństwami w stylu: „…Mój wózeczek nie ma osi, tylko przewód pokarmowy…” Wkurzało mnie to jak cholera. — Przepraszam…

W ciszy ruszyli korytarzem na dół. Po chwili Rombus znów przerwał milczenie.

— Wiesz co, dobry Keith? O wiele łatwiej zrozumiałbyś Waldahudenów, gdybyś żył na ich planecie.

— Co ty powiesz…?

— Ty i Clarissa zawsze byliście razem szczęśliwi, jeśli pozwolisz mi tak to określić — ciągnął Rombus nie zrażony. — My, Ibowie, nie przestajemy ze sobą w takiej zażyłości. Wolimy wymieniać materiał genetyczny pomiędzy własnymi częściami składowymi, niż dzielić go z partnerem. Ach, moje pozostałe składniki dodają mi otuchy. Moje kółka, na przykład, nie czują, za to posiadają inteligencję na poziomie ziemskiego psa. Darzę je przyjaźnią i sprawia mi to radość. Lecz przyjaźń, która łączy cię z Clarissą, postrzegam jako coś więcej. Znacznie więcej. Ja pojmuję to dosyć mgliście, lecz jestem pewien, że Jag rozumie doskonale to uczucie. Po za tym, u Waldahudenów występują dwie płci, tak jak u ludzi.

Rombus najwyraźniej za bardzo się spoufalił. Keith zachodził w głowę, do czego zmierza ta przemowa.

— I co dalej? — zapytał.

— Waldahudeni są dwupłciowi, lecz nie posiadają odpowiedniej liczby przedstawicieli każdej płci — ciągnął Ib niestrudzenie. — Na jedną kobietę przypada co najmniej pięciu mężczyzn. Tak… Lecz do tego są rasą monogamiczną, tworzącą dozgonne pary.

— Też o tym słyszałem — wtrącił Keith.

— Czy rozważyłeś jednak konsekwencje takiego stanu rzeczy? To oznacza, że czterech z pięciu mężczyzn spędzi życie bez partnerki, zostaną wyłączeni z rasowej puli genów. Tak, jakbyś ty musiał zwyciężyć kilku konkurentów, by zdobyć Clarissę. Albo ona musiałaby walczyć o ciebie z innymi. Wybacz, ja sam nie mam pojęcia, o co w tym wszystkim chodzi. Lecz doszedłem do wniosku, że wobec takich sporów najlepszym rozwiązaniem dla wszystkich zainteresowanych była by pewność, że na każdego mężczyznę przypada jedna kobieta i na odwrót. Lub partner tej samej płci, jeśli ktoś ma takie upodobania.

— Ja myślę… — mruknął Lansing pod nosem, a Rombus perorował dalej. — Lecz dla współplemieńców Jaga takie wyjście jest niemożliwe. W tej społeczności kobiety sprawują władzę absolutną. Każdą z nich adoruje… — mam nadzieję, że użyłem odpowiedniego słowa — …pięciu osobników męskich, a gdy osiągnie wiek trzydziestu lat, ma prawo wybrać jednego partnera spośród pięciu, którzy walczyli o jej względy przez ostatnie dwadzieścia pięć lat. Czy znasz pełne nazwisko Jaga?

Keith chwilę poszperał w pamięci.

— Jag Kandaro-Pelsh, zgadza się?

— Tak jest. Czy znasz pochodzenie imion?

Mężczyzna pokręcił głową, więc Ib podjął wywód.

— „Kandaro” to określenie regionalne. Określa prowincję, z której wywodzi się ród Jaga. „Pelsh” to nazwisko kobiety, o której względy się stara jako jeden z pięciu konkurentów. Obecnie zajmuje ona bardzo wysokie stanowisko na Rehbollo. Jest wybitną matematyczką, do tego siostrzenicą Królowej Trath. Spotkałem kiedyś panią Pelsh na konferencji. To czarująca, inteligentna istota. Dwa razy większa od Jaga, jak zresztą wszystkie dojrzałe waldahudeńskie kobiety.

Keith oczyma wyobraźni ujrzał tę „czarującą istotę”. Wzdrygnął się, lecz nie skomentował.

— Czy teraz rozumiesz? — ciągnął Rombus. — Jag musi się wykazać. Musi wybić się ponad pozostałych czterech rywali, jeśli chce zostać jej wybrańcem. Od najmłodszych lat jedynym celem waldahudeńskiego mężczyzny jest dążenie do pozostawienia po sobie śladu biologicznego. Jag przybył na pokład Starplex w poszukiwaniu chwały, która zapewni mu przychylność pani Pelsh. Ma zamiar dostąpić tego zaszczytu za wszelką cenę, bez względu na przeciwności losu.

Tej nocy Keith przewracał się w łóżku z boku na bok. Całe życie cierpiał na bezsenność, choć stosował rady, jakie dawano mu przed laty. Na przykład nigdy nie pił kawy po 18:00. Przez głośniki w pokoju FANTOM emitował mu biały szum, aby stłumić ewentualne chrapanie Rissy. Poza tym posiadał cyfrowy budzik z wyświetlaczem, który można było w razie potrzeby zasłonić plastikową, ruchomą płytką, wkomponowany w drewnianą mozaikę zdobiącą bok nocnego stolika. Ciągłe zerkanie na zmieniające się cyfry z wieczną obawą, ile jeszcze snu zdąży złapać do rana tylko pogarszało sytuację. W łazience mógł sobie patrzeć na wyświetlacz do woli, lecz w łóżku, przed snem, zawsze go zasłaniał i to pomagało. Czasem pomagało. Lecz nie tym razem. Tej nocy kręcił się i wiercił.

* * *

Tej nocy wspomnienie utarczki z Jagiem w korytarzu nie dawało mu spokoju. Jag — niezłe imię dla sukinsyna… Keith przekręcił się na lewy bok.

Jag prowadził aktualnie serię pogłębiających wiedzę fachową seminariów dla tych członków załogi Starplex, którzy pragnęli poszerzyć zakres wiadomości z dziedziny fizyki. Rissa prowadziła równolegle szereg wykładów dotyczących biologii.

Keitha zawsze fascynowała fizyka. Prawdę mówiąc, gdy na pierwszym roku studiów zetknął się z całą gamą specjalizacji naukowych, całkiem poważnie myślał o zawodzie fizyka. Poznał tak pasjonujące hipotezy, jak prawa antropiczne głoszące, że Wszechświat musiał dać początek rozumnemu życiu. Albo „kot Schroedingera” — eksperyment myślowy, demonstrujący przykład wpływu utrwalonych zachowań na kształtowanie aktualnej rzeczywistości. Keith wspominał cudowne chwile, gdy ślęczał godzinami, zgłębiając ukochaną przez Einsteina naukę i jego główne prawa teorii względności.

Dla młodego Lansinga Einstein był niemal bogiem, uwielbianym zarówno za inteligencję, humanitaryzm, jak i szaloną, siwą czuprynę oraz upór gdy, jak prawdziwy błędny rycerz poszukiwał sposobu na unieszkodliwienie reakcji jądrowej, której przepis nieopatrznie podarował światu. Nawet, gdy z nadejściem pełnoletniości Keith wybrał kierunek socjologii, zachował zawieszony na ścianie sypialni plakat z wizerunkiem tego genialnego uczonego, człowieka o wielkim sercu.