Wziął jeden z liści w dwa palce i poddał szczegółowym oględzinom. Nie różnił się on niczym od liścia normalnej koniczyny. Nawet na końcu odłamanej łodyżki lśniła kropla zielonego, roślinnego soku. Lecz każda z roślin miała listki o czterech płatkach. Keith pamiętał ze studenckiej botaniki, że łacińska nazwa koniczyny to trifolium — trójlistna. Z założenia koniczyna powinna mieć zatem trzy liście, a czwarty, jako rzadki wyjątek, był zdeformowanym mutantem. Lecz tutejsze okazy posiadały po cztery owalne, prawidłowo ukształtowane blaszki liściowe.
Lansing przyjrzał się z kolei biało różowym kwiatom, wyrastającym z niektórych krzaczków. Zwykła koniczyna, tyle że czterolistna… Potrząsnął głową z niedowierzaniem. Jak to możliwe, by Szklisty, drobiazgowo dbały o każdy szczegół, mógł popełnić tak bezsensowną omyłkę?
Uważniej zlustrował wzrokiem otoczenie, poszukując innych niedociągnięć. Większość drzew liściastych wyglądała jak najprawdziwsze klony. W dodatku klony cukrowe, o ile się nie mylił. Wśród drzew iglastych rozpoznał sosny, a nieco dalej wielki błękitny świerk. A to…?
Cóż to może być za ptak? Ten, który siedzi wśród świerkowych gałęzi? Z pewnością nie kardynał, ani sójka. Jego główkę zdobi czubaty grzebień, lecz jest szmaragdowozielony, i posiada płaski łopatkowaty dziób nie spotykany wśród ptaków śpiewających.
To Ziemia… Niewątpliwie Ziemia. I ten sam ziemski Księżyc, wciąż przeświecający blado na dziennym niebie. I jednocześnie niezupełnie Ziemia… Kilka szczegółów się nie zgadza. Keith, zaintrygowany, zagryzł dolną wargę…
VII
Jag i Rissa wjechali winda na mostek główny i wkrótce Waldahuden stanął przed dwoma rzędami stanowisk dowodzenia, oznajmiając kolegom o niesamowitym odkryciu.
— To, co przez całe lata było pustym słowem, przybrało wreszcie określoną postać — wyszczekał uroczyście. — Ta widzialna, obserwowana przez nas forma jest tylko bańką piany na mrocznym oceanie ciemnej materii. Obecność tej materii wyczuwaliśmy dzięki skutkom jej grawitacji, lecz jej wygląd był dla nas zagadką — aż do teraz. Kule, które widzimy, podobnie jak granulkowata chmura pyłu, wypełniająca przestrzeń między nimi, są stworzone właśnie z ciemnej materii.
Lianna cichutko gwizdnęła. Keith uniósł brwi. Oczywiście wiedział co nieco na ten temat. Pod koniec 1933 r. Astronom Cal Techu, Fritz Zwicky uzasadnił istnienie ciemnej materii, dzięki obserwacji galaktyk w Gwiazdozbiorze Panny. Prędkość ich obrotów była tak wielka, że gdyby przyjąć widzialne, tworzące je gwiazdy za główne źródło masy, to całość już dawno powinna zostać rozrzucona. Dalsze badania potwierdziły, że zachowanie wszystkich ogromnych struktur we wszechświecie — z Drogą Mleczną włącznie — wskazuje na obecność o wiele większej masy, niż obliczona masa widzialnych słońc. Ta wcześniej nie wykrywalna, dominująca materia, zwana „ciemną materią”, była źródłem ponad 90 procent grawitacji we wszechświecie.
Thortald Magnor tradycyjnie wyciągnął się w fotelu, opierając na konsoli swe wielkie stopy i splatając na karku długie chude palce.
— Myślałem, że już odkryto, czym jest ciemna materia — zauważył.
— Tylko częściowo — odparł Jag podnosząc, jak zwykle podczas ożywionej dyskusji, jedną parę rąk. — Od dłuższego czasu wiemy, że materia barionowa, stworzona z protonów i neutronów, zajmuje niecałe dziesięć procent masy wszechświata. W roku 2037 obliczono masę wszechobecnego tau neutrina (tao — nowego). Okazała się bardzo niewielka — o wartości około siedmiu elektronowoltów. I odkryliśmy, że również neutrino mionowe posiada wprost śladową masę, najwyżej trzy tysięczne elektronowolta. Lecz obydwa typy neutrin występują tak obficie, że w sumie ich masa całkowita jest trzy, cztery razy większa, niż masa wszystkich barionów. Mimo to pozostawały nam wciąż dwie trzecie masy kosmosu „bez pokrycia” — aż do tej chwili.
— Jakie masz powody, by sądzić, że obserwowane przez nas zjawisko to właśnie ciemna materia? — zapytał Keith.
— Ha — sapnął Jag. — Nie mamy do czynienia ze zwykłą materią, to więcej niż pewne.
Mimo, że Waldahuden próbował trzymać klasę, musiał oprzeć jedną rękę na krawędzi konsoli Thora by nie opaść na cztery kończyny. Na pokładzie Starplex funkcjonował cykl czterozmianowy ze względu na Waldahudenów, którzy pochodzili z planety o krótkich dniach, lecz pochłonięty pracą Jag niezmordowanie trzymał się na nogach. Po chwili mówił dalej.
— We wcześniejszych pracach badawczych nad ciemną materią wysunięto dwie kandydatury na tworzący ją budulec. Ziemscy astronomowie, oby się za to pławili w strudze moczu, nazwali je WIMPami i MACHO. WIMP oznacza „słabo oddziałujące masywne cząsteczki” — Czy zwróciliście uwagę na bełkot wciśnięty nam pod przykrywką tych kretyńskich akronimów? W każdym razie neutrina tau i mionowe są WIMPami.
— A MACHO? — zapytał Keith.
— To „skoncentrowane masywne obiekty tworzące halo”. — odparł Waldahuden. — „Halo” to sfera z ciemnej materii, w której centrum znajduje się galaktyka. Przez „skoncentrowane masywne obiekty” rozumiemy biliony ciał niebieskich wielkości Jowisza nie powiązanych z żadną konkretną gwiazdą. Gazowy obłok światów, w którym wiruje świecąca galaktyczna materia.
Lianna pochyliła się do przodu, podpierając ręką policzek.
— Lecz gdyby kosmos rzeczywiście aż się roił od… od MACHO — zagadnęła — czy byśmy ich już nie wykryli do tej pory?
Jag obrócił się w jej stronę.
— Nawet obiekty wielkości Jowisza mają w skali kosmicznej mikroskopijne rozmiary — wyjaśnił. — A ponieważ nie odbijają ani nie emanują światła, dostrzegamy je jedynie wtedy, gdy znajdują się na tle obserwowanej przez nas gwiazdy. Efekty ich obecności i tak będą znikome. Nastąpi jedynie lekkie grawitacyjne odchylenie promieni świetlnych słońca, które wywoła tymczasowe migotanie. Zdarzały się już takie przypadki. Najstarszej odnotowanej rejestracji tego zjawiska dokonali ziemscy astronomowie w 1993 roku. Lecz nawet gdyby przestrzeń była pełna MACHO, stanowiących co najmniej dwie trzecie masy we wszechświecie, tylko jedna gwiazda na mniej więcej pięć milionów, obserwowanych w danym momencie, sygnalizowałaby grawitacyjne zakłócenia, spowodowane obecnością tych form — wskazał gestem migoczący fragment na obszarze gwiezdnego pola. — Tylko dlatego obserwujemy wyraźne efekty obecności ciemnej materii, że znajdujemy się w pobliżu jej skupiska, ona sama w sobie zaś jest przezroczysta. To, co właśnie widzimy, to po prostu pył kosmiczny, który osiadł na powierzchni obiektów z czarnej materii.
Keith z niedowierzaniem uniósł brwi i spojrzał na żonę, lecz Rissa nie oponowała.
— Cóż… — wyrzekł z namysłem dyrektor. — W takim razie zapowiada się faktycznie znaczące odkrycie, zasługujące na dalsze…
— Wybaczcie, że przerywam — wtrącił Rombus — lecz odbieram pulsowanie tachionów.
Ib obrócił hologramem przestrzeni otaczającym mostek tak, by skrót znalazł się przed nimi w samym centrum projekcji. Dla żołądka Keitha wrażenie było takie samo jak to, którego doświadczył kiedyś w planetarium, gdy operator próbował zademonstrować, że nauka może być zabawą. Jag w mgnieniu oka zajął swoje miejsce po lewej stronie dyrektora. Skrót wyglądał jak iskierka zieleni — kolor tego, co właśnie się przedostawało — otoczona zwykłą, liliową aureolą radiacji Soderstroma. — Czy to statek Wspólnoty? zapytał Keith.
— Nie — orzekł Rombus. — Nie wysyła żadnego identyfikacyjnego sygnału.