— Lianno — szepnął łagodnie. Dziewczyna zerknęła na niego, a wtedy bezdźwięcznie wyartykułował „Daj spokój…” i stanął przodem do Waldahudena. — Znaleźliście sposób, aby to uczynić? Zniszczyć skrót?
Jag podniósł górne ręce na znak potwierdzenia.
— Gaf Kandaro em-Weel, mój pan, był twórcą tego projektu. Skróty są częścią hiperprzestrzennej konstrukcji, która styka się punktowo z normalną przestrzenią. W hiperprzestrzeni istnieje system nieskończonych współrzędnych Nie obowiązują tu ograniczenia Einsteina, ośrodek ten nie jest względny. Lecz normalna przestrzeń jest względna i wyjście — czyli to, co nazywamy portalem skrótu — musi mieć względny punkt zaczepienia w normalnej przestrzeni. Gdyby ktoś potrafił to zneutralizować, skrót przestałby być punktem zaczepienia dla wyjścia z hiperprzestrzeni, po prostu wyparowałby w obłoczku promieniowania Czerenkowa.
— A jak zamierzaliście zneutralizować połączenie? — parsknął Keith z nieskrywanym sceptycyzmem.
— Rzecz w tym, że skrót jest rzeczywiście nieskończenie małym punktem, dopóki nie rozszerzy się, by przepuścić to, co przez niego przechodzi. Sferyczny szyk generatorów sztucznej grawitacji, zgromadzony wokół drzemiącego skrótu, może być przeznaczony do lokalnego zakrzywienia czasoprzestrzeni. Nawet przyjmując, że większość skrótów znajduje się w międzygwiezdnej przestrzeni, nadal pozostają wewnątrz krzywizny, tworzonej przez naszą galaktykę. Lecz jeśli przesuniesz tę krzywiznę, skrót straci punkt zaczepienia i — puff! — powinien zniknąć. Dopóki skrót jest tak maleńki w stanie spoczynku, wystarczy obszar o średnicy jednego, dwóch metrów by dokonać tej sztuczki pod warunkiem, że zapewnimy wystarczającą ilość mocy.
— Czy Starplex zapewni potrzebną moc? — zapytał Rombus.
— Z łatwością.
— To niemożliwe — kategorycznie uciął Keith.
— Możliwe, w rzeczy samej — zaoponował Jag. — Grawitacja jest siłą, która zakrzywia czasoprzestrzeń. Sztuczna grawitacja jedynie modyfikuje te krzywizny. W moim rodzinnym systemie w krytycznych sytuacjach używaliśmy już boi grawitacyjnych do spłaszczania czasoprzestrzeni lokalnie, więc nadal mogliśmy przeprowadzać hiperskoki, mimo bliskości naszego słońca.
— Dlaczego żadna wzmianka o tym nie pojawiła się w Astrofizycznej Sieci Wspólnoty? — zaczepnie spytała Lianna.
— Hm, może dlatego, że nikt nigdy nas o to nie prosił? — wymruczał Jag niepewnie.
— Dlaczego więc nie zasugerowałeś wcześniej, że możemy to zrobić, aby umożliwić nam podejście do hiperskoku, zanim zielona gwiazda przedostanie się pierwsza? — zażądał odpowiedzi Keith.
— Sami nie możecie tego zrobić. Trzeba zastosować zewnętrzne źródło mocy. Uwierz mi, próbowaliśmy wszelkich możliwych metod, aby statki mogły samodzielnie tego dokonać, lecz żadna nie zdała egzaminu. Według ludzkiego przysłowia — to tak, jakby podnieść się samemu za włosy. To niewykonalne.
— Jednak nawet gdybyśmy byli w stanie to zrobić, tu i teraz — sprawić, by ten skrót wyparował — nie moglibyśmy wrócić do domu — zauważył dyrektor.
— To prawda — przyznał Waldahuden. — Lecz moglibyśmy wystrzelić boje antygrawitacyjne gdy wyjście się zamknie, tuż po naszym przejściu przez portal. — Lecz mamy dowody, że gwiazdy przenikają przez wiele skrótów — wtrąciła Rissa. — Jeśli unicestwimy skróty Tau Ceti, Rehbollo i Monotonii, musielibyśmy rozbić Wspólnotę, odcinając nasze światy jeden od drugiego.
— Aby ocalić każdą z osobna planetę Wspólnoty, tak — potwierdził Thor.
— Chryste — westchnął Keith. — Rozbicie Wspólnoty to ostatnia rzecz, jakiej byśmy pragnęli. — Jest jeszcze jedno wyjście — rzekł sternik. — O?
— Przesiedlić rasy Wspólnoty do sąsiednich systemów gwiezdnych z dala od wszelkich skrótów. Możemy znaleźć trzy lub cztery systemy w niewielkiej odległości od siebie z odpowiednią liczbą rozmaitych planet, stworzyć na nich warunki do zamieszkania i wszystkich tam przewieźć. Wciąż będziemy mogli utrzymywać komunikację międzygwiezdną, opartą na zwykłym hipernapędzie.
Keith wytrzeszczył oczy.
— Mówisz o przesiedleniu… ilu? Trzydziestu miliardów osób?!
— Wóz albo przewóz… — mruknął sentencjonalnie Thor.
— Ibowie nie opuszczą Monotonii — oznajmił Rombus ze swoją rozbrajającą szczerością.
— To szaleństwo — żachnął się dyrektor. — Nie wolno nam zniszczyć skrótów.
— W obliczu zagrożenia naszych rodzinnych planet wolno, a nawet trzeba — Thor był nieprzejednany.
— Nie mamy dowodów, że przechodzące obiekty stanowią jakieś zagrożenie — upierał się Keith. — Nie mogę uwierzyć, że istoty zdolne ruszyć z posad gwiazdy mają krwiożercze instynkty.
— Może i nie mają. Może nie są bardziej krwiożerczy, niż pracownicy budowlani usuwający mrowiska. Może po prostu stoimy im na drodze — podsumował Thor.
Na razie nie były dostępne dalsze informacje i problem przenikających gwiazd utknął w martwym punkcie. Keith i Rissa wyszli, by coś przekąsić.
Na pokładzie Starplex znajdowało się osiem restauracji. Nazewnictwo części składowych bazy było celowe. Ludziom bardziej odpowiadała terminologia związana z flotą marynarki wojennej, np.: mesy, izolatki, kwatery zamiast: restauracje, szpitale, apartamenty. Lecz spośród czterech gatunków Wspólnoty tylko ludzie i Waldahudenowie posiadali wojskowe tradycje, a przedstawiciele pozostałych dwóch ras bardzo się irytowali, gdy o tym wspominano nawet podczas zdawkowej rozmowy.
Każda restauracja była niepowtarzalna zarówno co do wystroju jak i kuchni. Projektanci Starplex dołożyli wszelkich starań, by życie na pokładzie nie było monotonne. Keith i Rissa zdecydowali się na lunch w Kog Tahn, waidahudeńskiej restauracji na dwudziestym szóstym pokładzie. Hologramy, zastępujące szyby symulowanych okien, przedstawiały krajobraz Rehbollo: bezkresne wilgotne równiny purpurowoszarego mułu, poprzecinane siecią rzek i strumieni. Tu i ówdzie wynurzały się zwały stargów — odpowiedników drzew wyglądające jak powalone, prawie czterometrowe błękitne kłody. Grząski muł nie dawał stałego punktu oparcia, lecz przesycony był solami mineralnymi i produktami rozkładającej się materii organicznej. Każdy starg posiadał tysiące splątanych wypustek, spełniających albo rolę korzeni, albo rozpostartych jak parasol organów fotosyntetycznych — zależnie od tego, czy były pod spodem, czy na wierzchu. Wielkie rośliny obracając się nieustannie płynęły przez mokradła i spływały w dół strumieni, dopóki nie natrafiły na życiodajny szlam. Wtedy osiadały, zanurzając w nim jedną trzecią masywnego pnia.
Na tle holograficznego obrazu szarozielonego nieba jarzyły się gwiazdy, powiększone i czerwone. Keith uważał ten kolor za banalny aż do znudzenia, lecz serwowane potrawy były wyśmienite. Waldahudeni hołdowali tradycjom wegetariańskim, a ich ulubione soczyste warzywa miały niepowtarzalny smak. Lansing przyłapał się na tym, że zamawia pędy starga co najmniej trzy, cztery razy na miesiąc.
Oczywiście każda z ośmiu restauracji mogła gościć przedstawicieli wszystkich ras, zatem obowiązywał szeroki asortyment dań, odpowiedni dla klientów o różnych wymaganiach metabolicznych. Keith zamówił zapiekankę z serem i kilka korniszonów z nieodłączną sałatką ze starga. Kobiety Waldahudenów, podobnie jak ziemskie ssaki, karmiły swoje potomstwo odżywczą wydzieliną i uważały za obrzydliwe picie mleka zwierząt, lecz nie wiedziały, lub przynajmniej udawały, że nie wiedzą z czego zrobiony jest ser.
Rissa usiadła naprzeciwko męża. Stolik miał charakterystyczny dla waldahudeńskich standardów kształt podobny do ludzkiej nerki. Wypolerowana roślinna substancja, z której go wykonano, nie była drewnem, choć pięknie przeplatały się na jej powierzchni podobne do słojów jasne i ciemne smugi. Rissa zajęła fotel w zagłębieniu pośrodku blatu. Waldahudeński zwyczaj wymagał, by kobieta zawsze siedziała na honorowym miejscu. Na rodzinnej planecie Waldahudenów miejsce to zajmowała dama, natomiast jej pięciu konkurentów sadowiło się po przeciwnej, zaokrąglonej stronie stołu.