Выбрать главу

Następny strzał Jessiki był równie szalony jak poprzedni, trafił bowiem w węzeł sieci świetlnej i komora śluzy pogrążyła się w mroku. — Jessica! — Wciąż tutaj jestem, Keith. Boże, ależ ze mnie niezdara. Wnętrze ramki na holo wypełniała czerń. Czerń, w której zalśnił rubinowy punkcik, gdy laser natrafił wreszcie w przeciwległą ścianę. Lansing obserwował metal, który rozjarzył się, zmiękł, pofałdował… A potem…

Usłyszał dźwięk wody tryskającej pod ciśnieniem, jak z gaśnicy. Jessica posyłała wiązkę za wiązką, formując strzałami gigantyczny czworobok w poprzek płaszczyzny. Centymetr za centymetrem, otwór za otworem…

Rozbłysły światła awaryjne, zatapiając komorę w szkarłatnym półmroku. Przez wyrwę runął nawał morskiej wody. Stanowiący ostatnią przegrodę, podziurkowany prostokąt metalu wygiął się gwałtownie, a następnie oderwał, dryfując w powietrzu przez śluzę. Za nim eksplodował potężny, oceaniczny gejzer.

Keith skulił się z przerażenia. Fragment metalowej płyty zmierzał bez wątpienia prosto w kierunku Jessiki, smaganej wściekłymi strugami wody. Jednak dziewczyna również dostrzegła nadciągające niebezpieczeństwo. Za jej plecami strzelił jaskrawy płomień, osmalając powierzchnię ściany. Okazała się na tyle przezorna, by włożyć kombinezon, wyposażony w osobisty napęd odrzutowy. Odpaliła silnik i uskoczyła w samą porę. Śluzę zalała woda, uderzająca z impetem o prowadzące w przestrzeń drzwi wylotowe i wznosząca się powracającą falą ku środkowi komory. Wkrótce Jessica znów została przyparta do łukowatych grodzi.

Kiedy śluza była prawie pełna, dyrektor ponownie przemówił do swojej wysłanniczki.

— Wszystko gra. Teraz powoli obróć się i przepal otwór o średnicy mniej więcej dziesięciu centymetrów w drzwiach zewnętrznych. Trzymaj emiter wiązki dokładnie na styku z wytapianym fragmentem, bo nie chciałabyś chyba pławić się we wrzątku. — Rozkaz — odparła krótko. Jej kombinezon kosmiczny spełniał teraz rolę skafandra do nurkowania. Stanęła na powierzchni płyty, trzymając zakończony szarym, metalowym stożkiem laser geologiczny. Wymierzyła i nacisnęła spust. Płyta w tym miejscu rozjarzyła się wiśniową czerwienią, zbielała od żaru, a wtedy… wtedy…

* * *

Starplex wirował jak bąk. Wierzchołek skryty był w mroku, seledynowe światło gwiazdy błyskało na obudowie stacji.

Pięć pozostałych, sprawnych waldahudeńskich statków zbliżało się do bazy. Dwa nadlatywały z góry, trzy z dołu, zmierzając w stronę zewnętrznego kręgu śluz cumowniczych. Bez wątpienia stacja obracała się zbyt szybko, by któryś z obcych pilotów dostrzegł maleńki punkt, lśniący pośrodku płyty, oddzielającej śluzę szesnastą. Punkt, który rozżarzał się coraz bardziej, migotał oślepiająco, wreszcie buchnął jasnym płomieniem. Wtedy…

Woda strzeliła w przestrzeń, rozpylona przez wirujący w zawrotnym tempie ogromny statek. W chwili zetknięcia z kosmiczną próżnią natychmiast zamarzała tworząc tu, pomiędzy obcą zieloną gwiazdą, a skupiskiem ciemnej materii spore granulki lodu.

Miliony… miliardy lodowych kuleczek pryskały ze Starplex i pędziły w przestrzeń z ogromną prędkością, wyrzucane impetem napierającej wody i siłą odśrodkową, spowodowaną ruchem wirowym stacji. Fontanna niezliczonych diamentów na tle aksamitnej czerni nocy, mieniących się zielenią, zapożyczoną od blasku szmaragdowego słońca…

Najbliższy pojazd Waldahudenów natrafił na chmurę lodowej zapory. Jego prędkość, w połączeniu z prędkością własną zamarzniętych grudek, spowodowała autentyczne czołowe zderzenie. Tor pierwszych kawałków lodu został odchylony przez osłony siłowe, chroniące przed uderzeniami pojedynczych mikrometeoroitów, lecz nie przed całą lawiną…

Odłamki, stwardniałe w próżni na kamień, weszły w obudowę maszyny jak nóż w masło, rozcinając kadłub od góry do dołu. Wyrzucone powietrze natychmiast zamarzło, dołączając do kosmicznej burzy gradowej. Na mostku zawrzało.

— Teraz, Thor! — wrzasnął rozgorączkowany Keith. — Zmień nachylenie!

Pilot nie dał się prosić. Wachlarz lodowych pocisków strzelił łukiem w innym kierunku, zmiatając i rozdzierając na kawałki następnego wroga. W chwilę później trzeci statek został trafiony w zbiornik paliwa. Na holo bezgłośny wybuch zajaśniał w mroku jak płomienny kwiat.

Thor ponownie zmienił kąt nachylenia Starplex, kierując śmiercionośną fontannę w czwarty pojazd. Jednak tym razem pilot odpowiedział przemyślną strategią. Obrócił statek o 180 stopni, omiatając odłamki lodu stożkowatym płomieniem odrzutu, po czym odpalił główny silnik. Zamarznięte bryłki topiły się i parowały, zanim zdążyły dotknąć osłon kadłuba. Fortel rokował sukces, lecz pilot innej jednostki albo nie zrozumiał jego intencji, albo owładnięty paniką próbował ratować własny ogon. Pędząc na oślep do skrótu wpadł w sam środek krzyżowego ognia silników maszyny towarzysza. Statek, ogarnięty białym żarem płomieni, eksplodował. Pozostały już tylko dwie waldahudeńskie jednostki, w tym jedna Gawsta.

Rozszerzający się krąg wodnych drobin porwał i odrzucił od Starplex szczątki pechowego myśliwca. Szczęście nie dopisało również załodze, która dokonała sprytnej sztuczki z wykorzystaniem odrzutu. Poszarpany fragment obudowy wraku staranował Waldahudenów. Pod wpływem impetu uderzenia stracili panowanie nad sterami i statek poszybował w kierunku skupiska ciemnej materii. W odległości kilku milionów kilometrów od najbliższego obiektu nawigator prawie odzyskał kontrolę nad myśliwcem, lecz było już za późno. Pojazd został schwytany w pole grawitacyjne gazowej kuli. Miał lecieć wiele godzin po śmiertelnej trajektorii, zanim w błysku zderzenia dopełni się jego los. Przy tej prędkości nawet przelotny kontakt z ciemną materią zmieni maszynę w kupkę popiołu.

Tylko jednostka Gawsta pozostała nietknięta. Tkwiła uparcie na obranej pozycji, zakleszczona chwytakiem promienia traktorowego pod dyskiem centralnym. Thor w żaden sposób nie potrafił wymieść stamtąd intruza. Pocieszał się myślą, że ostatecznie może podtrzymywać rotację Starplex dopóki Gawst nie wyczerpie zapasu paliwa…

— Oj… Ojej… — FANTOM przetłumaczył rozpaczliwe mruganie światełek Rombusa. Pilot spojrzał w górę za ruchem macki Iba. — A niech to szlag… — zaklął.

Spoza tarczy zielonej gwiazdy wynurzyło się… jeden, dwa, trzy… jeszcze pięć waldahudeńskich myśliwców w szyku bojowym. Gawst nie był taki głupi, aby rzucać na pierwszy ogień cały potencjał swojej floty. Wśród nowo przybyłych sunął potężny krążownik, dziesięć razy większy od lekkich statków szturmowych.

Patrolowce sterowane przez delfiny trzymały się w bezpiecznej odległości od bazy, by uniknąć kolizji z fontanną odłamków. Teraz sformowały szyk bojowy i ruszyły na przeciwnika, z determinacją dążąc do starcia, zanim wróg zaatakuje Starplex. I tu stała się rzecz niepojęta. Keith zacisnął dłonie, aż zbielały mu kostki palców. — Co to jest, do diabła…? — wymamrotał. Thor wybałuszył oczy. — O Jezu… — zamruczał. — Jeeezu!

Na obszarze pola ciemnej materii zapanowało niezwykłe poruszenie. Olbrzymie globy zaczęły wirować, z początku powoli, potem coraz szybciej. Skupisko rozsnuło się jakby na wstęgi żwiru, przetykane setkami obiektów wielkości planet. Kule rozmieszczone wzdłuż pasm przypominały kostki rozpostartych eterycznych palców, w połowie lśniące zielono w świetle samotnego słońca, w połowie atramentowoczarno. Palce ciemnej materii wyciągały się w przestrzeń, aż osiągnęły długość milionów kilometrów.