— Mówiłeś, że trzy czwarte wszystkich wielkich galaktyk są spiralne? — spytała nagle Lianna.
— Taak… — FANTOM zastąpił chrapliwe szczeknięcie wymówionym przeciągle słowem. — Dotychczas nie zdobyliśmy niepodważalnych dowodów na proporcje występowania galaktyk eliptycznych i nieeliptycznych w całej rozciągłości wszechświata. Trudno określić strukturę zamglonych obiektów, odległych o miliardy lat świetlnych. Lokalnie obserwujemy przewagę galaktyk spiralnych, wypełnionych przez młode, błękitne gwiazdy, podczas gdy występujące tam elipsoidy koncentrują głównie stare, czerwone gwiazdy. Zatem przyjęliśmy zasadę, że każda bardzo oddalona galaktyka, emitująca błękitne światło — biorąc, rzecz jasna, poprawkę na podczerwienienie widma — jest spiralna, emitująca zaś czerwony blask, jest eliptyczna. Lecz doprawdy, nigdy nie mięliśmy stuprocentowej pewności.
— To niemożliwe — szepnęła Lianna, wpatrzona we fragment projekcji. — Jeżeli… Jeżeli tak wyglądała nasza galaktyka sześć miliardów lat temu, to nie powstał jeszcze żaden z zamieszkałych światów Wspólnoty, prawda? A może istnieje… Czy sądzisz, że istnieje tam teraz jakiekolwiek życie?
— Cóż… „teraz” oznacza dla nas po prostu „teraz” — odparł astrofizyk. — Lecz jeśli pytasz, czy w obrębie Drogi Mlecznej istniało życie w chwili, gdy zaczęło płynąć ku nam światło, odpowiedziałbym — nie. Galaktyczne jądra są niezwykle radioaktywne. Może nawet bardziej, niż na ogół sądzimy. Galaktyka eliptyczna, taka jak ta, jest jednym wielkim jądrem. W tak gęstym skupisku gwiazd występuje zbyt silna emisja twardego promieniowania, aby zdołały powstać trwałe molekuły genetyczne — Jag zawahał się. — Oznacza to, jak przypuszczam, że tylko galaktyki w średnim wieku mogą stać się kolebką życia organicznego. Wczesne formy, pozbawione ramion, pozostaną jałowe.
Na mostku zapadła cisza, zakłócana jedynie od czasu do czasu słabym popiskiwaniem panelu sterowniczego na tle poszumu wentylatorów. Wszyscy medytowali w zadumie nad maleńką plamką światła, która pewnego dnia da im życie. Uświadamiali sobie fakt, że zawędrowali w przestrzeń kosmiczną nieporównanie dalej, niż ktokolwiek przedtem. Rozmyślali nad przytłaczającym ogromem mrocznego pustkowia. Sześć miliardów lat świetlnych…
Na fali wspomnień powrócił do Keitha czytany przed laty artykuł poświęcony Bormanowi, Lovellowi i Andersowi — pierwszym astronautom z Apollo 8. Okrążali oni Księżyc w Wigilię 1968 roku, recytując braciom, pozostałym na Ziemi, wersety biblijnego Genesis. Byli pierwszymi ludzkimi istotami, rzuconymi na tyle daleko od rodzinnego globu, by mogli go zakryć rozpostartą dłonią. Ten właśnie moment, bardziej niż jakikolwiek inny — ten wizerunek, perspektywa, krajobraz — oznaczał dla ludzkości koniec dzieciństwa; zrozumienie, że cały ludzki świat jest tylko maleńką piłeczką, zawieszoną w otchłani nocy. A teraz, pomyślał Keith, być może — tylko być może — ten widok jest symptomem nadejścia wieku średniego: nieruchoma ramka, która ozdobi kartę tytułową drugiego rozdziału biografii ludzkości. Ziemia nawet nie była już maleńka, ulotna, znikoma… Mężczyzna podniósł rękę i rozprostował palce na tle hologramu, nakrywając dłonią gwiezdne wysepki. Przez moment siedział nieruchomo, po czym opuścił rękę i pozwolił oczom błądzić po bezkresnych przestrzeniach wszechobecnej pustki. Jego wzrok padł przypadkiem na Jaga. Waldahuden robił dokładnie to, co Lansing uczynił przed chwilą — przysłonił otwartą dłonią plamkę Drogi Mlecznej.
— Wybacz, Keith — słowa Lianny były pierwszym dźwiękiem, który przerwał milczenie, panujące na mostku od kilkunastu minut. Był to głos cichy, pokorny, jak modlitwa w murach katedry. — Instalacja elektryczna jest naprawiona. Możemy wystrzelić ten próbnik dokądkolwiek zechcesz. Dyrektor w zadumie skinął głową.
— Dziękuję — mruknął. Jeszcze raz utkwił tęskny wzrok w bladym krążku młodej Drogi Mlecznej na tle mrocznego bezmiaru.
— Rombus — szepnął. — Zobaczmy, co z naszym powrotem do domu…
XX
— Sonda wystrzelona! — zakomenderował Ib. Na holograficznej kuli Lansing śledził odbijający od stacji srebrzystozielony cylinder, oświetlony przez śledzące reflektory nastawne, rozmieszczone na obudowie Starplex. Próbnik pomknął naprzeciw niewyraźnych kleksów odległych galaktyk. Wkrótce dotknął portalu skrótu i zniknął.
— Całe zadanie powinno trwać najwyżej około pięciu minut — zapewnił dyrektora Rombus.
Mężczyzna skinął bez słowa, próbując wziąć się w garść. Sam nie wiedział, czego bardziej pragnie: żeby sonda przekazała meldunek o wykryciu kodu transpondera Rissy — oznaczającego, że przynajmniej aparatura Rumowego Jeźdźca jest wciąż nienaruszona, czy żeby nie przesłała żadnego raportu — co pozostawiałoby nadzieję, że stateczek być może wymknął się bezpiecznie przez skrót. Czas mijał, a zdenerwowanie Keitha wzrastało. Niecierpliwie podniósł wzrok na zegarowe trio, zawieszone w przestrzeni nad ukrytymi drzwiami po lewej stronie. — Ile czasu minęło? — Siedem minut — odparł Rombus. — Czy ten twój próbnik nie powinien już wrócić? Światełka na siatce sensorycznej Iba pomknęły w górę. Lansing rozzłościł się nie na żarty. — Więc gdzie, do diaska… — Impuls tachionów! — zamigotał rombus. — Nadlatuje.
— Nie czekaj, aż przycumuje — polecił Keith. — Sprowadź dane przez radio i wyświetl na monitorze.
Próbnik wyemitował skan, przypominający raczej niskiej rozdzielczości wideo, niż holograficzną projekcję. Fragment sferycznego holo, zakreślony błękitną linią, ukazał płaski obraz, zarejestrowany przez sondę.
— Co to, do… — Keith pohamował się i krzyknął do Iba. — Rombus! Czy dobrze wyliczyłeś kąt wejścia? — Oczywiście. Co do ułamka stopnia.
Jagi mimowolnie cisnął waldahudeńskie przekleństwo. FANTOM nie przetłumaczył bluźnierstwa, lecz Lansing czuł, że sam chętnie kląłby, na czym świat stoi. — To nie jest miejsce, z którego przybyliśmy — wykrztusił. Futro Jaga znieruchomiało.
— Zgadza się — burknął. W ramce widniał rój ciasno stłoczonych, czerwonych gwiazd. — Przypuszczalnie, jak sądzę, nie jest to nawet obszar należący do Drogi Mlecznej. Przypomina wnętrze gromady kulistej. Dziesiątki tego typu gromad towarzyszą CGC 1008, niewykluczone, że to jedna z nich. — To znaczy…
— To znaczy, że nie możemy wrócić do domu — dokończył Thor, odrywając dłonie od konsoli sterowniczej. — Nie znamy właściwego adresu.
— Południkowo-równoleżnikowy system koordynacyjny nie może działać bezbłędnie przy tak ogromnych odległościach — dodała Lianna. Głos Keitha zabrzmiał niemal błagalnie. — Nawet przy pełnym hipernapędzie… Jag prychnął.
— Nawet przy pełnym hipernapędzie — zaszczekał — pokonanie sześciu miliardów lat świetlnych zajęłoby około dwustu siedemnastu milionów lat standardowych.
— Dobrze — rzucił z desperacją Lansing. — W takim razie spróbujemy przerzucać sondy przez skrót metodą penetracyjną. Rombus, zacznij od przebijania tachionowej sfery wokół portalu od bieguna północnego, następnie sunąc w dół posyłaj próbniki co pięć stopni długości i pięć szerokości. Być może, jeśli nam się poszczęści, ujrzymy coś znajomego na skanach, które prześlą z powrotem.