Выбрать главу
* * *

Keith był w swoim apartamencie. Szykował się do wyjazdu na konferencję z premier Kenyatta w Sztabie Głównym Wielkiej Centrali. Zadzwonił brzęczyk.

— Rombus chciałby się z panem widzieć — zaanonsował FANTOM. — Prosi o siedem minut pańskiego czasu.

Rombus? Tutaj? Keith naprawdę potrzebował teraz spokoju, by w samotności przemyśleć kwestie, które poruszy na spotkaniu. Z drugiej strony, sam fakt naruszenia prywatności domowej przez Iba był wystarczająco niezwykły, by wzbudzić ciekawość Lansinga.

— Czas ofiarowany — odpowiedział zgodnie z kanonami etykiety mieszkańców Monotonii.

— Czy mam przygasić światła podczas wizyty gościa Iba, proszę pana?

Keith wyraził zgodę skinieniem głowy. Jaskrawe panele stropowe pociemniały, a lśniąca biel lodowca na ściennym hologramie Lakę Louis przeszła w przyćmioną szarość.

Rozsunęły się skrzydła drzwi i wjechał Rombus. Jego płaszcz zamigotał w sekwencji powitania. — Witaj Keith. — Cześć, Rombus. Co mogę dla ciebie zrobić?

— Wybacz, że się wtrącam… — rozpoczął przyjemny głos z brytyjskim akcentem — lecz dziś na mostku poniósł cię gniew.

— Przepraszam, jeśli byłem opryskliwy — odparł Lansing zakłopotany. — Jag doprowadził mnie do szewskiej pasji… Lecz nie powinienem obracać złości przeciwko wam.

— Ach, doskonale skrywałeś złość. Wątpię, byś kogokolwiek uraził. Keith uniósł brwi. — Więc o co chodzi? Rombus milczał przez chwilę, po czym rzekł:

— Czy kiedykolwiek zastanawiałeś się nad oczywistymi sprzecznościami, którym hołduje moja rasa? Mamy obsesję — jak mówicie wy, ludzie — na punkcie czasu. Nienawidzimy go marnować. Mimo to nie szczędzimy czasu na uprzejmości, a także, co zauważyło wielu z was, dokładamy starań, aby nie ranić uczuć.

— Owszem, rozmyślałem nad tym — potwierdził dyrektor. — Jak się wydaje, strata czasu na wymianę grzeczności podlega innym kryteriom, niż wiele poważnych przewinień.

— Właśnie — ciągnął Ib. — Dokładnie tak, z punktu widzenia człowieka. Lecz my postrzegamy to w inny sposób. Łączymy współpracę — nasze przysłowie mówi, że jesteśmy „piastami jednego koła” lub, jak wy mówicie, „palcami u jednej ręki” — z filozofią oszczędności czasu. Pospieszna i nieprzyjazna rozmowa marnotrawi więcej czasu, niż dłuższa, lecz ugodowa dyskusja. — Dlaczego?

— W następstwie przykrego spotkania, poświęcasz mu później więcej czasu w swoim umyśle. Wciąż na nowo roztrząsasz przebieg zdarzeń, rozmyślasz nad swoim każdym słowem, czy gestem — Ib przygasł na chwilę. — Ujrzałeś na przykładzie Drezynki, jak według naszego prawa karzemy przypadki bezmyślnego marnowania czasu. Jeśli któryś z moich współbraci zmarnotrawi dziesięć minut mojego czasu, postępowanie nakazuje skrócić jego życie również o dziesięć minut. Czy wiesz jednak, że jeżeli Ib zasmuci mnie opryskliwością, niewdzięcznością, czy rozmyślną złośliwością, prawo może zażądać wyższej kary — i odbiera winowajcy zmarnowany przez niego czas, pomnożony szesnastokrotnie? Podobnie jak Waldahudeni, posługujemy się wielokrotnością szesnastki tylko dlatego, że na tej liczbie opiera się nasz system rachunkowy. W rzeczywistości nie da się ściśle określić czasu, straconego na rozmyślania o przykrym zdarzeniu. Po wielu latach bolesne wspomnienie może… znów nasuwa mi się metafora. Chciałem powiedzieć: „może nieoczekiwanie do ciebie podjechać”, ty powiedziałbyś: „znienacka podnieść swój wredny pysk”. Zawsze lepiej rozwiązać napiętą sytuację drogą porozumienia, bez wzajemnej urazy.

— Wiec mówisz, że serio powinniśmy przykręcić śrubę Waldahudenom? Zwrócić im szesnastokrotnie za wyrządzone szkody? — Lansing energicznie kiwnął głową. — To faktycznie ma sens!

— Nie zrozumiałeś mnie… niewątpliwie z powodu mojej wątpliwej jasności wyrażania uczuć. Mówię: zapomnij o tym, co zaszło pomiędzy tobą a Jagiem; pomiędzy Ziemią a Rehbollo. Ogarnia mnie rozpacz na myśl, jak wiele twórczej inwencji — jak wiele czasu — zmarnujecie wy, ludzie, podczas tego konfliktu. Nie zważaj na wyboje, lecz staraj się je wygładzić — Rombus przerwał, dając Keithowi chwilę namysłu, po czym zakończył: — Cóż, wykorzystałem siedem minut, które mi ofiarowałeś. Wypada mi już odejść. — Ib potoczył się w stronę wyjścia.

— Tam zginęli ludzie! — krzyknął zanim Keith. — Myślisz, że tak łatwo puścić to płazem?

Rombus zahamował.

— Jeśli macie trudności, to tylko dlatego, że sami do nich doprowadziliście. Czy widzisz jakiekolwiek rozwiązanie, które przywróci zmarłych do życia? Znasz jakiś rodzaj odwetu, który nie pociągnie za sobą więcej ludzkich ofiar? — błysnęła feeria świetlnych punkcików. — Daj spokój…

ETA DRACONIS

Szklisty wpatrywał się w Keitha, a Keith wpatrywał się w Szklistego. Coś w zachowaniu istoty podsuwało człowiekowi myśl, że to przedsmak decydującej rozmowy.

— Podczas swej wstępnej przemowy wspomniałeś, że Wspólnota aktualnie jednoczy trzy planety? — zagadnął Szklisty. Lansing przytaknął. — Zgadza się. Ziemię, Rehbollo i Monotonię. Obcy przekrzywił głowę.

— Praktycznie w tym całym wszechświecie z twoich czasów istnieje zaledwie siedem tysięcy planet zamieszkałych przez miejscowe formy życia, planety te zaś są rozrzucone wśród miliardów galaktyk. Droga Mleczna, oczywiście w twojej współczesności, wykracza daleko ponad przeciętną: skupia na swym obszarze wszystkie z trzynastu inteligentnych ras.

— Zrobię listę — wtrącił Keith z uśmiechem. — i nie spocznę, póki ich nie odszukamy.

— Odszukasz je w końcu, rzecz jasna. Lecz dopiero wtedy, kiedy będą gotowe, żeby je odnaleźć. Udostępnienie przez punkty transferowe międzygwiezdnych podróży nie jest jedynie skutkiem ubocznym przetaczania gwiazd z powrotem w przeszłość. To raczej integralna część planu. A także klapa bezpieczeństwa, utrzymująca w odosobnieniu dane sektory przestrzeni, dopóki ich rdzenni mieszkańcy nie dojrzeją do samodzielnych lotów kosmicznych. Oczywiście, jeśli dysponujesz właściwym kluczem, jak ja, możesz swobodnie przenikać wszystkie portale, nawet te pozornie uśpione. To ważne, gdyż my, jako twórcy skrótów, będziemy zmuszeni rozpowszechnić ich użytek. Lecz metodę ich funkcjonowania bez pomocy klucza zaprojektowano w celu wychowania międzygwiezdnego społeczeństwa. Wprowadzono ją dla rozwoju wspólnej pokojowej przyszłości, leżącej w interesie nas wszystkich… — Szklisty zamilkł. Kiedy podjął rozmowę, w jego głosie pobrzmiewał cień smutku. — Mimo to nie zdołasz zapisać, ile nieznanych ras pozostało wam do odkrycia. Usunę twoje wspomnienia z czasu, spędzonego w tym miejscu. Serce zatrzepotało w piersi Lansinga. — Nie rób tego — wykrztusił.

— Obawiam się, że to konieczne. Przestrzegamy polityki izolacji.

— Czy wy… Czy zawsze tak robicie? Porywacie ludzi z przeszłości?

— Z zasady nie, ale cóż… Ty jesteś przypadkiem wyjątkowym. Ja jestem przypadkiem wyjątkowym. — Z jakiej racji?

— Jestem jednym z pierwszych ludzi, którzy stali się nieśmiertelni. — Nieśmiertelny… — głos Keitha zamarł.

— Czyżbym o tym nie wspomniał? Ach, rzeczywiście. Zatem nie czeka cię jedynie bardzo długie życie. Będziesz żył wiecznie.

— Nieśmiertelny… — powtórzył w osłupieniu mężczyzna. Chciał coś dodać, lecz brakło mu słów. — O rany… — wykrztusił.

— Lecz, jak już mówiłem, ty… ja… my stanowimy szczególny przypadek nieśmiertelności. — Jak to?

— Faktycznie istnieją tylko trzy starsze ode mnie ludzkie istoty w całym wszechświecie. Widocznie posiadałem — jak wy to nazywacie? — „predyspozycje”, które umożliwiły wczesne zastosowanie terapii, dającej w wyniku nieśmiertelność.