Выбрать главу

— W porządku. Wszyscy już są — rozpoczął Keith. — Startujemy z tradycyjną sondą klasy alfa. Thor, przerzuć nas na odległość dwudziestu klików od skrótu.

— Dwie sekundki, szefie. — Sternik wziął się do roboty. Dyrektor miał przed oczami tył rzeczywistej głowy olbrzyma i widział jednocześnie na miniaturowym hologramie jego dużą twarz o twardych rysach, okoloną dziką czupryną długich włosów równie ognistych jak broda. Hełm wikingów, który Keith zauważył kiedyś na półce w kwaterze Thora Magnora, z pewnością leżałby na nim jak ulał.

— Mamy próbnik w trakcie cumowania — zameldował rudowłosy nawigator.

Po chwili krótka seria światełek zamigotała na siatce sensorycznej Rombusa.

— Uprzejmie informuję, że „Marc Garneau” spoczywa już bezpiecznie w komorze śluzy numer osiem — zadźwięczał w uchu Keitha głos z wyraźnym brytyjskim akcentem.

Za obopólną zgodą mowę Waldahudenów przekładano na język angielski o staromodnym nowojorskim brzmieniu, natomiast Ibom przysługiwało tłumaczenie na klasyczny brytyjski. Łatwiej było w danej chwili odróżnić, kto mówi, skoro emisja tłumaczonych wypowiedzi płynęła z tego samego źródła: implantu w małżowinie usznej.

— W porządku, szefie — huknął Thor. — Możemy zaczynać.

Jego wielkie dłonie sprawnie operowały wśród przycisków na pulpicie. Holograficzna projekcja gwiezdnych pól otaczająca mostek zaczęła się przesuwać. Mniej więcej pięć minut później znieruchomiała ponownie.

— Wedle rozkazu, szefie — oznajmił sternik. — Dwadzieścia tysięcy metrów od skrótu, jak w zegarku.

— Dzięki, Thor. — Teraz Keith zwrócił się do Iba. — Rombus, wystrzel sondę, proszę.

Macki Rombusa śmignęły po konsoli jak pęk giętkich powrozów, zmuszonych do posłuszeństwa.

— Cała przyjemność po mojej stronie — odpowiedział Ib rozbłyskami swej siatki sensorycznej.

Na stanowisku dowódcy jeden z monitorów wyświetlił schemat próbnika. Sonda była czterometrowym srebrnym cylindrem średnicy jednego metra, o powierzchni usianej skanerami, czujnikami i obiektywami kamer. Posiadała jedynie napęd odrzutowy oraz cztery pęki stożkowatych dysz, regulujących położenie. Montaż urządzeń hipernapędowych pociągał za sobą stanowczo zbyt wielkie koszty, by tak ryzykować, jako że próbnik mógł nigdy nie wrócić.

Sonda rozpędzała się w przewodzie szybu komunikacyjnego któregoś z wyższych modułów mieszkalnych. Gdy przebywała już w przestrzeni poza statkiem, członkowie sztabu dowodzenia mogli obserwować płomień jej silników odrzutowych na otaczającym mostek sferycznym hologramie. Próbnik obracał się wokół własnej osi, dzięki czemu każdy z przyrządów rejestrował sygnały z pełnej panoramy kosmosu.

Cel, do którego zmierzała sonda, nie był jeszcze widoczny — przynajmniej na razie. Dokładnie obliczony kurs zapewniał wejście do skrótu pod odpowiednim kątem, określonym przez WHAT. W owej chwili sonda znikała z pola widzenia w płomiennej aureoli maleńkiego, liliowego kręgu.

— Mam zaszczyt poinformować, że proces transferu przebiegał zgodnie z planem — zameldował Rombus dystyngowanym tonem absolwenta Oxfordu.

Rozpoczęło się oczekiwanie. Napięcie rosło z minuty na minutę. Każdy z obecnych okazywał je w inny sposób. Na stanowisku OpW Lianna nerwowo bębniła malowanymi paznokciami po krawędzi konsoli. Błyski świateł na splocie siatki czuciowej Rombusa nie tworzyły żadnego logicznego piktogramu, stanowiły jedynie objaw emocjonalnego zaangażowania. Jag mierzwił sierść i przesuwał jedną ze swych półprzeźroczystych płytek zębowych po drugiej, wydając przenikliwe zgrzyty przypominające dźwięk, towarzyszący rysowaniu kredą po tablicy. Keith wstał i zamarł w bezruchu, podczas gdy jego małżonka usiłowała stłumić emocje, porządkując bazę danych osobistego komputera. Jedynie niezłomny Thorald Magnor zachował zimną krew. Rozparty wygodnie w fotelu, z dłońmi splecionymi na karku, kiwał beztrosko ogromną stopą wspartą na konsoli.

Mimo postawy sternika były powody do obaw. Dziesięć lat temu bumerang wystrzelony z Tau Ceti osiągnął cel — jeden z niewzbudzonych skrótów w konstelacji Bliźniąt, w pobliżu gwiazdy klasy M3 Tejat Posterior. Ten zwiadowca nigdy nie wrócił do macierzystego portu. W terminie jego przypuszczalnego powrotu z transferowego wyjścia na Rehbollo wystrzeliła niewielka, metalowa piłka…

Analizy wykazały, że to nic innego, tylko pozostałości nieszczęsnej sondy, która uległa przeobrażeniu pod wpływem pewnych procesów, całkowicie deformujących wiązania molekularne jej naturalnej struktury.

Określenie „procesy” zarezerwowano dla komunikatów, przeznaczonych do wiadomości publicznej Narastało jednak przekonanie, że przyczyną owych „procesów” nie była naturalna reakcja, nawet gdyby położenie punktu wyjściowego znajdowało się w samym środku rdzenia gwiazdy Tejat Posterior. Hipotetyczne, odpowiedzialne za to istoty zasłużyły na miano „Odźwiernych”, gdyż po prostu zatrzasnęły międzygwiezdną bramę przed nosem ciekawskich mieszkańców Wspólnoty.

W kierunku zagadkowej gwiazdy wysław zatem następne hiperprzestrzenne sondy, tym razem doskonale zabezpieczone (rzecz jasna, na wszelki wypadek zostały wystrzelone z punktów położonych jak najdalej od planet Zjednoczonych Światów), lecz spodziewano się ich powrotu dopiero za dwa lata. Do tego momentu tajemnica Odźwiernych nadal będzie pozostawać nie rozwiązana. Za to wciąż istniała obawa, iż podglądają oni Wspólnotę przez inne skróty.

— Z ulgą mam zaszczyt zameldować o pulsacji tachionów — oznajmił Rombus.

Keith wypuścił powietrze z płuc i lekko skinął głową. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że do tej chwili wstrzymywał oddech. Coś dokonywało transferu. Świadczyło o tym właśnie pulsowanie tachionów. Powracała sonda. Obserwowali, jak mikroskopijny punkt rozrasta się do obramowanego liliową aureolą kręgu o metrowej średnicy, wypluwając metaliczny cylinder. Próbnik wyglądał na nienaruszony. Wewnętrzne obwody elektroniczne musiały być w pełni sprawne, wykorzystując bowiem własny napęd zawrócił w kierunku bazy i bez trudu wśliznął się tunelem naprowadzającym do swego leża. Przewody transmisyjne natychmiast przylgnęły do przekaźników, wprowadzając zbiór danych sondy do pamięci FANTOMa — głównego komputera Starplex.

— Rzućmy na to okiem… — rzekł Keith. Rombus niezwłocznie przystąpił do dzieła, zastępując sferyczny hologram otaczającej stację przestrzeni obrazem kosmosu, zarejestrowanym przez próbnik po drugiej stronie przejścia. Na pierwszy rzut oka obszar międzygwiezdnej pustki jakby się powiększył, ukazując w tle nieznane konstelacje. Rozległ się pomruk rozczarowania. Większość miała nadzieję ujrzeć choćby statek, należący do obcej rasy, która uaktywniła skrót, podłączając go do komunikacyjnej sieci.

Jag podniósł się z fotela, obszedł pulpit i stanął tyłem do usadowionego w dwóch rzędach audytorium. Obrócił się powoli na czarnych racicach, analizując kawałek po kawałku projekcję zapisu sondy, po czym podjął próbę przekazania pozostałym wyników swych spostrzeżeń. Emisja brooklyńskiego przekładu dominowała nad waldahudeńskim poszczekiwaniem.

— Tak… — zaczął z namysłem. — Według mnie to fragment normalnej międzygwiezdnej przestrzeni. Dokładnie to, co spodziewaliśmy się znaleźć w Ramieniu Perseusza: wiele błękitnych słońc w luźno skupionych gromadach… — urwał. Po chwili podsumował. — Czy zwróciliście uwagę na tę smugę światła? Jesteśmy na wewnętrznych obrzeżach Ramienia Perseusza. Zostawiliśmy za sobą Ramię mgławicy Oriona. Ani Galatea ani Gorąca Plama nie są stąd widoczne, lecz być może uda nam się odnaleźć Słońce z pomocą teleskopu.