— Być może któregoś dnia znów się spotkamy — rzekł, robiąc krok w tył. — O ile przyjdzie ci ochota złożyć wizytę w dwudziestym pierwszym wieku… Być może to uczynię. Jesteśmy o krok od rozpoczęcia czegoś niesłychanie ważnego. Wspominałem ci na początku, że los wszechświata wisi na włosku i ja — to znaczy ty także, oczywiście — mamy do odegrania kluczowa rolę w tym przedsięwzięciu. Skończyłem z socjologią całe wieki temu. Jak zapewne przypuszczasz, wykonywałem tysiące zawodów przez milenia, zaś teraz jestem… nazwałbyś mnie fizykiem. Moja nowa profesja będzie na koniec wymagać podróży w przeszłość.
— Na miłość Boską, zapamiętaj przynajmniej nasze pełne nazwisko — parsknął śmiechem Lansing. — Widnieje w spisie książki adresowej Wspólnoty, lecz nigdy mnie nie odnajdziesz, jeśli je zapomnisz.
— O nie. Tym razem obiecuję, że nie zapomnę ani ciebie, ani przeszłości, którą ze mną dzieliłeś — Szklisty przerwał. — Żegnaj, mój przyjacielu…
Imitacja lasu, wraz ze stojącym w miejscu słońcem, dziennym, bladym księżycem i czterolistnymi koniczynkami szczęścia stopniała, odsłaniając sześcienne wnętrze śluzy. Keith ruszył w kierunku swojej kapsuły.
Szklisty stał nieruchomo w komorze, gdy pojawiło się wyjście w przestrzeń. Znów magia… nie potrzebował kombinezonu. Lansing wgniótł przycisk i niewielka bańka pomknęła w noc, zabarwioną różowym blaskiem sześciopalczastej mgławicy, która niegdyś była Słońcem. W tyle zaś majaczył coraz słabiej zielonkawobłękitny kosmiczny smok. Mężczyzna skierował pojazd w stronę niewidzialnego punktu transferu, a w momencie gdy statek wszedł w kontakt, Keith poczuł delikatne mrowienie wewnątrz czaszki. Właśnie o czymś myślał — o czymś… Nieważne. Cokolwiek to było, wyleciało mu z głowy.
Ach, oczywiście. Pierścień radiacji Soderstroma na sekundę otulił kapsułę i przed oczami Lansinga rozpostarła się panorama nieba systemu Tau Ceti. Stacja Wielkiej Centrali, zawieszona w przestrzeni po prawej stronie, sprawiała co najmniej dziwne wrażenie w szkarłatnych promieniach świeżo przybyłej karłowatej gwiazdy.
Jak zwykle, gdy powracał w to miejsce, Keith pozwolił sobie na chwilkę niewinnej rozrywki czyli odnalezienie Bootes, a następnie zlokalizowanie Słońca.
Energicznie kiwnął głową i uśmiechnął się szeroko. Zawsze miło wiedzieć, że dobre, stare Słoneczko nie przeszło w nową…
XXIII
Stacja Wielkiej Centrali zawsze przypominała Keithowi cztery obiadowe talerze rozstawione w czworobok, lecz dziś, z niewiadomej przyczyny, kojarzyła mu się z listkiem czterolistnej koniczyny, zawieszonym w gwiezdnej przestrzeni. Każdy z płatków, czy talerzy, miał kilometr średnicy i osiemdziesiąt metrów grubości, co czyniło ze stacji największą w historii konstrukcję, wyprodukowaną na obszarze Wspólnoty. Podobnie jak w przypadku o wiele mniejszego dysku centralnego Starplex, na zewnętrznym obwodzie kolistych elementów rozmieszczono wejścia do śluz cumowniczych, z których wiele nosiło znaki firmowe korporacji handlowych stacjonujących na Ziemi. Komputer pokładowy kapsuły podróżnej Lansinga odebrał instrukcje od kontrolera ruchu przy Wielkiej Centrali i skierował pojazd do okrągłego tunelu dokowego, sąsiadującego z olbrzymią karbowaną płytą grodzi, oznaczonych stylizowanym żółtym symbolem Towarzystwa Zatoki Hudsona, wkraczającego obecnie w piąty wiek swej działalności.
Dzięki przezroczystej osłonie kapsuły Keith mógł bez przeszkód zlustrować otoczenie. Na tle firmamentu dryfowały bezwładnie martwe statki. Holowniki zmierzały do komór dokowych, wlokąc za sobą szczątki maszyn. Jeden z ogromnych talerzy był całkowicie wygaszony, jakby został potężnie trafiony w czasie bitwy.
Gdy tylko kapsuła została zabezpieczona, Lansing wszedł na teren stacji. W przeciwieństwie do Starplex, na którym wprowadzono udogodnienia dla ras Wspólnoty, Wielka Centrala należała wyłącznie do ludzi z Ziemi i warunki panujące na pokładzie ściśle odpowiadały ziemskim standardom. Na dyrektora oczekiwał wysłannik rządu. Miał złamaną rękę. Prawdopodobnie doznał urazu podczas bitwy, gdyż siatkę usztywniającą nakładano z reguły po upływie siedemdziesięciu dwóch godzin od wypadku. Adiutant zaprowadził Keitha do reprezentacyjnego biura Petry Kenyatta, Premier Ludzkiego Rządu w prowincji Tau Ceti.
Kenyatta, Afrykanka około pięćdziesiątki, wstała aby powitać gościa. — Witam, doktorze Lansing — wyciągnęła prawą dłoń. Keith potrząsnął nią. Uścisk kobiety był silny, prawie bolesny. — Jestem zaszczycony. — Proszę usiąść.
— Dziękuję. Zanim mężczyzna zdążył usadowić się w fotelu — na zwyczajnym, nie samoprzekształcalnym siedzeniu — ponownie syknęły rozsuwane drzwi i weszła inna kobieta, nieco młodsza od Kenyatty.
— Przedstawiam panu Komisarza Amundsen; jest zwierzchnikiem sił policyjnych Narodów Zjednoczonych na Tau ceti. Keith uniósł się lekko. — Bardzo mi miło.
— Rzecz jasna, termin „siły policyjne” to zwykły eufemizm, wymyślony przez nas na użytek niewtajemniczonych — dorzuciła Amundsen, zajmując miejsce. Lansing poczuł nagły skurcz żołądka.
— Nasze posiłki z Układu Słonecznego i Epsilon Indii są już w drodze — poinformowała Komisarz. — Będziemy gotowi do inwazji na Rehbollo, kiedy tylko się tu zjawią. — Inwazji na Rhebollo? — powtórzył Keith wstrząśnięty.
— Jasne — parsknęła oficer. — Chcemy dorwać te cholerne świnie w pół drogi do Andromedy. Dyrektor potrząsnął głową.
— Przecież jest już po wszystkim. Atak z zaskoczenia udaje się raz. Oni nie mają zamiaru wracać.
— W ten sposób upewnimy się najlepiej?- poparła koleżankę Kenyatta.
— Narody Zjednoczone nie wyrażą na to zgody! — zaoponował Keith.
— Narody Zjednoczone — oczywiście nie — żachnęła się Amundsen. — Delfinom brak stanowczości w tych sprawach. Lecz mamy pewność, że Ludzki Rząd będzie głosował za naszym rozwiązaniem.
Zbulwersowany mężczyzna zwrócił się do wyższej rangą kobiety.
— Byłoby ogromnym błędem zaogniać konflikt, pani premier. Waldahudeni wiedzą, jak zniszczyć skrót.
Nie odpowiedziała, lecz szafirowe oczy Amundsen rozszerzyły się ze zdumienia. — Chyba się przesłyszałam. Co pan powiedział?
— Potrafią odciąć nas od reszty galaktyki. Wystarczy, że przerzucą jeden ze swoich statków do Tau Ceti, aby tego dokonać. — Na czym polega technika?
— Na… Nie mam zielonego pojęcia. Lecz nie wątpię, że jest skuteczna.
— Tym ważniejszy powód, aby ich zniszczyć — ucięła Afrykanka.
— Jak im się udało was zaskoczyć? — zagadnęła szefowa policji. — Tutaj, do Tau Ceti, przenieśli transferem jeden ogromny statek bazę, który z miejsca wypuścił sforę myśliwców. Z tego, co zrozumiałam z opowiadania doktor Cervantes, gdy tu gościła, wysłali tropem Starplex pojedynczy myśliwiec. Jak to się stało, że nie zauważyliście przybycia pierwszego napastnika? — Nowo przybyła gwiazda odgradzała nas od skrótu.
— Kto zażądał przesunięcia stacji na taką pozycję? — drążyła Amundsen. Keith zawahał się.
— Ja — zdecydował w końcu. — Ja wydaję wszystkie rozkazy na pokładzie Starplex. Prowadziliśmy astronomiczne prace badawcze i musieliśmy odsunąć statek od skrótu, aby je ułatwić. Na mnie spada pełna odpowiedzialność.
— Nie ma strachu — syknęła Amundsen, wyszczerzając zęby w trupim uśmiechu. — Świnie nam za to zapłacą.