Выбрать главу

Przy stanowisku OpW urzędował młody człowiek, rodowity Amerykanin.

— Dla pewności skonsultuję się z Lianną — odparł. — Jednak sądzę, że sobie poradzimy. Choć nie będzie to proste. Parasol musi mieć rozpiętość ponad stu tysięcy klików. Nawet płaszcz o grubości jednej molekuły pochłonie mnóstwo materiału.

— Bierzcie się do roboty — uciął Keith. — Ile czasu wam to zajmie?

— Przy odrobinie szczęścia sześć godzin. W najgorszym wypadku dwanaście. Rissa poruszyła się niespokojnie.

— Nawet jeśli osłonimy dziecko — co dalej? Przecież jest w pułapce. Lansing zerknął na Jaga.

— Czy możemy użyć parasola jako żagla słonecznego, aby wiatr słoneczny wypchnął matmata z gwiezdnej orbity?

— Dziesięć do trzydziestej siódmej kilogramów? — prychnął Waldahuden. — Nie ma mowy.

— Dobra, w porządku… A co powiesz na to? — zaryzykował dyrektor. — Otoczymy młode pewnego rodzaju siłowym pancerzem ochronnym, potem detonujemy gwiazdę, która przejdzie w nową i…

Przerwało mu istne staccato ujadania — waldahudeński śmiech.

— Masz nieposkromioną wyobraźnię, Lansing. Owszem, prowadzono badania teoretyczne nad kontrolowaniem reakcji przejścia w nową. Sam liznąłem nieco wiedzy na ten temat. Lecz nie jesteśmy w stanie zbudować żadnego ekranu, który ochroni matmata, oddalonego zaledwie o czterdzieści milionów kilometrów od nowej. Wyobraźnia Keitha faktycznie była nieposkromiona.

— Dobra. Spróbujmy inaczej. Przypuśćmy, że wepchniemy nową gwiazdę z powrotem do skrótu. Gdy przejdzie przez portal, zniknie jej przyciąganie grawitacyjne i uwolni małego.

— Gwiazda nie płynie w kierunku skrótu, lecz się od niego oddala — parsknął Jag. — Portalu nie przesuniemy. Gdyby zawrócenie gwiazdy leżało w naszej mocy, równie dobrze moglibyśmy wyrwać obiekt wielkości Jowisza z bliskiej orbity wokół słońca. A nie możemy. — Wywrócił oczami. — Może jeszcze jakieś genialne pomysły?

— Tak — odparł po chwili Lansing, patrząc wyzywająco na Waldahudena. — A jakże!

* * *

Gdy dyrektor skończył mówić, Jag jeszcze przez jakiś czas siedział z otwartym pyskiem, demonstrując wszem i wobec dwa im błękitno-białe łuki przejrzystych płytek zębowych. W końcu zdobył się na odpowiedź.

— Ja… Wiem, wspominałem, że takie rzeczy są możliwe… — szczeknął niepewnie. — Jednak nigdy nie prowadziłem doświadczeń na taką skalę. Keith wyrozumiale skinął głową. — To oczywiste. Dopóki nie masz lepszej propozycji…

— Cóż — przerwał mu z brooklyńską swadą astrofizyk. — Możemy pozostawić młode matmatów na około gwiezdnej orbicie. Zakładając, że jeszcze żyje, mogłoby teoretycznie — od momentu, gdy rozwiniemy przeciwsłoneczny parasol — spędzić tam resztę swej, choćby nie wiem jak długiej, naturalnej egzystencji. Lecz jeżeli twój plan zawiedzie, matmat zginie — Jag zniżył głos. — Wiem, że wciąż kieruje mną żądza sławy, Lansing. I skoro moja rola w tym zadaniu jest kluczowa, niewątpliwie osiągnę swój cel, o ile mu sprostamy. Lecz decyzja nie należy do nas. Właściwie przed tak ryzykownym przedsięwzięciem powinienem zapytać o zgodę naszego… naszego pacjenta. W tym wypadku jest to niemożliwe z powodu zakłóceń radiowych. Proponuję, żebyśmy zrobili to, co członkowie zarówno mojej jak i twojej rasy w podobnych okolicznościach. Zapytajmy najbliższych krewnych. Keith rozważył propozycję i zwolna przytaknął.

— Jasne, masz rację. Powodzenie tego przedsięwzięcia będzie miało przecież decydujący wpływ na nasze stosunki z mat — matami. Psiakrew, nieraz jestem zawzięty, jak dzika świnia.

— Nie ma sprawy — rzucił lekko Jag i zdecydował nie traktować jako obelgi niefortunnie dobranych słów dyrektora. — Plotka głosi, że będziesz miał bardzo dużo czasu, aby zdobyć więcej mądrości.

* * *

Lansing przemówił do mikrofonu.

— „»Starplex« do Kociego Oka. »Starplex« do Kociego Oka”.

Przez ten absurdalny francuski akcent Keith był prawie pewien, że usłyszy bonjour.

— Witaj, Starplex — odparł matmat. — Nie wypada pytać, ale czy…

— Tak — przerwał mu z uśmiechem mężczyzna. — Mamy wiadomości o waszym potomku. Już go zlokalizowaliśmy. Krąży po bliskiej orbicie wokół błękitnej gwiazdy, lecz nie potrafi wyrwać się stamtąd o własnych siłach.

— Źle — odrzekł Kocie Oko. — Źle. Keith przytaknął i dodał pospiesznie:

— Ale mamy plan, który może — powtarzam, może — umożliwić nam ocalenie dziecka. — Dobrze — odparł matmat. — Ten plan pociąga za sobą duże ryzyko. — Określ.

Keith pytająco spojrzał na Jaga, który wzruszył czworgiem ramion.

— Nie potrafię — wyznał człowiek. — Wcześniej nigdy nie podejmowaliśmy takich prób na większą skalę. Prawdę mówiąc, dopiero niedawno się dowiedziałem, że jest to teoretycznie możliwe. Może poskutkuje, może nie — i nie ma sposobu, żeby sprawdzić, która możliwość jest bardziej prawdopodobna. — Dostępny lepszy pomysł? — Nie. W gruncie rzeczy to nasz jedyny pomysł. — Przedstaw plan.

Lansing opisał plan przynajmniej na tyle, na ile pozwalał ograniczony zasób pojęć stworzonego wspólnie słownika.

— Trudne — uznał Kocie Oko.

— Tak.

Na częstotliwości używanej przez matmata nastąpił długi okres ciszy, lecz na pozostałych kanałach zapanował wzmożony ruch — społeczność istot z ciemnej materii dyskutowała nad wszelkimi wariantami. Wreszcie Kocie Oko przemówił ponownie.

— Spróbujcie, ale… ale… dwieście osiemnaście minus jeden to o wiele mniej, niż dwieście siedemnaście.

Keith westchnął.

— Wiem…

* * *

„PDQ” (pilotowany przez walenia Melonogłowego) i Rumowy Jeździec (z Jagiem i Butlonosem na pokładzie) pomknęły przez skrót do sektora, który uwięził młode matmatów. Wspólnym wysiłkiem obydwa statki rozpostarły parasol o grubości jednej molekuły. Silniki neutralizujące, zamontowane na obrzeżu osłony, rozciągnęły ją, powstrzymując jednocześnie wiatr słoneczny przed zdmuchnięciem konstrukcji. Gdy tylko glob znalazł się w cieniu, temperatura jego nasłonecznionej półkuli zaczęła gwałtownie spadać.

Następnie Starplex przerzucił transferem 112 pospiesznie skonstruowanych boi, niosących pojemniki, zawierające specjalne wyposażenie. Patrolowce, za pomocą promieni traktorowych wprowadziły je na połączone orbity wokół matmata.

Na jednym z wysokich, wąskich monitorów Jag wyświetlił hiperprzestrzenną mapę, przedstawiającą poziom lokalnego pola grawitacyjnego z ośrodkiem w centrum gwiazdy. Linie wykresu były idealnie prostopadłe do powierzchni gwiazdy. Odchylały się jedynie tuż przed nadejściem orbitującego obiektu z ciemnej materii, który tworzył własne, mniejsze pole grawitacyjne.

Kiedy boje znalazły się na swoim miejscu „PDQ” przeleciał obok skrótu, bez dokonywania transferu i podtrzymywał kurs przez pół dnia. Wreszcie wszystkie obiekty stanęły w równym rzędzie. Rozpoczynał go Rumowy Jeździec, następne było młode matmatów, czterdzieści milionów kilometrów dalej płonęła błękitna gwiazda. Trzysta milionów kilometrów za nią znajdował się skrót. Szereg kończył „PDQ”, oddalony o miliard kilometrów. Melonogłowy zatrzymał go całe siedemdziesiąt dwie minuty świetlne od gwiazdy — wystarczająco daleko, by uznać jej najbliższą okolicę za dostatecznie pustą.