— Gotowy? — zaszczekał Jag do Butlonosa, unoszącego się w zbiorniku sterowniczym. — Gotowy! — odszczeknął delfin po waldahudeńsku.
Jag stuknął w przycisk i boje krążące wokół małego matmata ożyły. Każda z nich była wyposażona w generator sztucznej grawitacji, zasilany energią słoneczną czerpaną wprost z błękitnego słońca — ich potężnego przeciwnika. Powoli, unisono boje zwiększały moc. Równie wolno zaczęło rosnąć spłaszczające się zagłębienie w ścianie pola grawitacyjnego gwiazdy.
— Ostrożnie — mruczał Jag, z zapartym tchem wbijając wzrok w hiperprzestrzenną mapę. — Ostrożnie…
Zagłębienie robiło się coraz bardziej płaskie. Z największą uwagą czuwano, by nie spłaszczyć pola grawitacji matmata. Gdyby masa młodego została zniesiona, straciłoby spójność i eksplodowało jak balon.
Moc generatorów wciąż rosła, a zakrzywienie czasoprzestrzeni malało i nagle…
Odchylona od strony boi linia pola grawitacyjnego gwiazdy utworzyła prostą. Matmat znalazł się w warunkach, odpowiadających środowisku międzygwiezdnej pustki.
— Całkowita izolacja — uznał Jag. — A teraz spróbujmy go stąd wyciągnąć. — Włączyć hipernapęd — polecił Butlonos.
Gdy boje antygrawitacyjne, rozmieszczone sferycznie wokół młodego matmata, uruchomiły hiperprzestrzenne generatory pola, cała kula przybrała postać globu wielkości Merkurego, unoszącego się swobodnie w przestrzeni. W ułamku sekundy glob zapadł w nicość i zniknął.
Boje zaprogramowano, aby odciągnęły matmata od błękitnej gwiazdy możliwie najszybciej. „PDQ” oczekiwał w pobliżu punktu, gdzie niedawny więzień miał wypłynąć z hiperprzestrzeni, wystarczająco daleko od obcego słońca, aby pole hipernapędu mogło się zapaść bez przeszkód.
Rumowy Jeździec ruszył w tym samym kierunku, używając dysz odrzutowych. Gdy mijał skrót, odebrał od Melonogłowego wiadomość radiową, na wyższym zakresie częstotliwości.
— „PDQ” do Butlonosa i Jaga. Dziecko matmatów przybyło. W rzeczywistą przestrzeń wskoczyło tuż przed moim nosem. Zapadnięcie pola hipernapędu oczekiwanie nastąpiło. Lecz dziecko żadnych oznak życia nie wykazuje i na moje wezwania nie odpowiada.
Futro Jaga zafalowało melancholijnie. Nikt nie wiedział na sto procent, czy młode przetrwa bez osłony swą błyskawiczną podróż w hiperprzestrzeni. Nawet jeśli przedtem tliła się w nim jeszcze iskierka życia, ta jazda mogła go zabić. Jak na złość, była to zagadka bez odpowiedzi.
Technika spłaszczania przestrzeni zawsze niosła z sobą pewne ryzyko. Dlatego oni sami, zamiast użyć hipernapędu Rumowego Jeźdźca, woleli skorzystać z silników odrzutowych, lecąc na spotkanie „PDQ”. Dla zabicia czasu, i aby odsunąć myśli o losie nieszczęsnego matmata, Jag wdał się w pogawędkę z Butlonosem, który, trzeba mu oddać sprawiedliwość, wyjątkowo prowadził statek po przepisowej linii prostej. — Wy, delfiny — zagaił — lubicie ludzi…
— Raczej tak — pisnął Butlonos po waldahudeńsku. Uwolnił płetwy od przekaźników sensorycznych i przełączył statek na sterowanie automatyczne.
— Dlaczego? — warknął ostro Jag. — Studiowałem historię Ziemi. Ludzie zanieczyszczają oceany, w których pływacie; polują na was i zamykają w zbiornikach; chwytają was w sieci do połowu ryb. — Żaden z nich czegoś takiego mi nie zrobił — odparł delfin. — Nie, ale…
— To właśnie różnica: my nie uogólniamy. Wyjątkowi źli ludzie wyjątkowe złe rzeczy nam robią. Tych, co robią, my nie lubimy. A resztę ludzkości według siebie oceniamy.
— Lecz to chyba oczywiste, że z chwilą odkrycia waszej inteligencji powinni zacząć traktować was lepiej.
— Ludzie odkryli, że inteligentni my jesteśmy, zanim my odkryliśmy, że oni są.
— Co? — zdumiał się Waldahuden. — Przecież to było widać, jak na dłoni. Budowali miasta i drogi, a także… — Nic z tego nie widzieliśmy.
— Faktycznie, przypuszczam, że nie… Ale pływali łodziami, sporządzali sieci, nosili ubrania.
— Nic z tego nas nie zastanowiło. O tych rzeczach my nie mieliśmy żadnego pojęcia, nie było z czym ich porównać. Mięczak muszlę buduje; ludzie tkaniną się okrywają. Osłona mięczaka mocniejsza. Powinniśmy uznać, że mięczak bardziej inteligentny? Mówisz, że ludzie rzeczy budują. My pojęcia budowania nie znamy. Że to oni łodzie budują — nie wiedzieliśmy. My myśleliśmy, może łodzie żyją, lub kiedyś były żywe. Niektóre jak pływające drewno smakowały, niektóre puszczały w wodę chemikalia tak jak niektóre żywe rzeczy robią. Czy wynalazek to jazda na grzbiecie łodzi? Uznaliśmy, że ludzie są jak pasożyty na skórze rekina. — Ależ…
— Oni naszej inteligencji nie dostrzegali. Dobrze nas obserwowali — i nie widzieli. My też obserwowaliśmy — i nic.
— Ależ z chwilą uznania ich inteligencji musieliście zdać sobie sprawę, jak bardzo was krzywdzą.
— Owszem, niektórzy dawniej nas krzywdzili. Ludzie uogólniają i całą swoją rasę winią. Ja się nauczyłem, pojęcie winy przodków — grzech pierworodny — w wielu ich wierzeniach najważniejsze. Każe delfinom za krzywdy wynagrodzić. Dla nas to sensu nie ma.
— Jednak teraz współpracujecie z ludźmi na każdym kroku, co moim współbraciom przychodzi z najwyższym trudem. Jak tego dokonaliście?
— Akceptując ich słabości — zaszczekał cienko Butlonos. — I chwaląc ich siłę.
Jag nie odpowiedział.
Rumowy Jeździec dotarł do celu i zahamował miliard kilometrów za skrótem, czyli 1,3 miliarda kilometrów od gwiazdy. Jag z Melonogłowym omówili przez radio dokładną trajektorię przemieszczenia matmata. Boje ponownie ruszyły, popychając i ciągnąc wielką, planetopodobną istotę, która, jak przewidywano, zaczęła z powrotem sunąć w kierunku błękitnego słońca, wpadając w jego pole grawitacyjne, wcześniej zneutralizowane. Jednak tym razem na drodze matmata pojawił się skrót. Jeśli plan się powiedzie, potomek matmatów dotknie portalu z lekkim przyspieszeniem dzięki przyciąganiu gwiazdy. Umieszczenie matmata w sąsiedztwie skrótu zabrało cały dzień, choć silniki odrzutowe boi pracowały na pełnych obrotach. Melonogłowy przerzucił do Starplex łącznika, ostrzegając, że wkrótce młode powróci na drugą stronę.
Tuż przed wejściem do portalu boje zmniejszyły prędkość, aby matmat dokonał transferu powoli. Przede wszystkim należało zapobiec wyjściu młodego wprost na zieloną gwiazdę w pobliżu Starplex. Po wyhamowaniu dostrojono trajektorię i wprowadzono go na precyzyjnie obliczony kurs.
Najpierw przez skrót przemknęło niewielkie stadko boi grawitacyjnych, potem przyszła kolej na „pacjenta”. Matmat dotknął niewidzialnego punktu, który rozciągnął się do rozmiarów napierającego globu. Gigantyczną czarną sferę otoczył płomiennopurpurowy nimb. Jag zachodził w głowę, jakie myśli, o ile młodociana istota żyje, kłębią się w jej umyśle podczas szokującej podróży.
A jeśli matmat żyje i dopiero pod wpływem wstrząsów odzyskał przytomność — co będzie, gdy wpadnie w panikę? Co będzie, jeżeli nie zdoła pojąć sensu swojej obecności częściowo w jednym, a częściowo w innym sektorze kosmosu? Może wstrzymać siłą własny transfer. Jag brnął w rozważaniach dalej. Jeśli stwór wtedy zdechnie i utknie w przejściu, to być może nie da rady go stamtąd usunąć. Wnętrze skrótu przylega ściśle do powierzchni przechodzącego obiektu, więc zastosowanie generatorów grawitacyjnych do asekuracji jest wykluczone. W efekcie Rumowy Jeździec i „PDQ” zostałyby uwięzione tutaj na zawsze — gdzieś na krańcu ramienia Perseusza, dziesiątki tysięcy lat świetlnych od którejkolwiek z rodzimych planet ich załogi.